To
poniedziałkowe przebudzenie było zdecydowanie przedwczesne. O
świcie, około czwartej rano. Nic jeszcze nie zwiastowało w
oknach, jaki to będzie dzień. Szary półmrok, cisza, rześki
powiew powietrza.
Gdzieś
tam w malignie budzącego się dnia słychać leniwe zawodzenie psów.
To tak jakby pojedyncze wystrzały na odległej linii czatów .
Należałoby
przyłożyć głowę do poduszki, do rana jeszcze daleko. Ale to nie
jest możliwe. Głowa jest pełna wrażeń z wczorajszego dnia. Mimo
woli wspomnienia odżywają jak pęki tulipanów o rannej rosie.
Nieczęsto
się zdarza by lipcowa niedziela była tak upalna. Ale to jeszcze nie
wszystko. Udało się sąsiadującym gminom „Tajemniczego trójkąta”
- Głuszycy, Jedliny-Zdrój i Walimia, tak zręcznie zaplanować
letnie festyny o tej samej porze,w tą samą promieniującą słońcem
niedzielę, że tylko grać w marynarza, co wybrać, gdzie się
zakotwiczyć. W Głuszycy mamy „Dzień Czeski”, do którego
zachęca barwny plakacik na stronie internetowej „wałbrzyszek
com”, ale w poczcie mailowej dociera do mnie zaproszenie z
Jedliny-Zdroju. Tam od południa bogaty program „Święta Zdroju”.
I byłoby „na dwoje babka wróżyła”, gdyby nie promocyjna
zachęta z facebooku. Na festyn zaprasza Walim, a ściślej stacja
kolejowa w Jugowicach, gdzie można się przejechać po torach
drezyną ręczną lub spalinową.
To
rzecz nieprawdopodobna – nadmiar propozycji, „klęska urodzaju”.
Każda z nich nęci i frapuje.
Wybrałem
złoty środek, wszędzie po trochę. Dobrze, że mogłem rodzinę
„zapakować” w fiacika punto grande i jazda na wycieczkę
krajoznawczą.
W
głuszyckim Parku Jordanowskim było rojno i gwarno, pachniało
czeską kuchnią, piwem i głośną muzyką. Szpalery siedzących i
stojących widzów, obok przebierańcy w pstrokatych strojach. Mówią,
że prawdziwa zabawa zacznie się o zmierzchu, jak starzy pękną i
pójdą do domu.
Do
Walimia jedziemy przez coraz nowocześniejszą Sierpnicę. Za nami
ciąg samochodów, które skręcają na Osówkę, albo nieco dalej na
grilla do nowo otwartej „Bacówki”. My zaś wąską asfaltówką
wspinamy się w górę, mijamy kilka domków przysiółka Grządki i
dalej w dół do Wüstewaltersdorf.
Dawne osiedle fabryczne, dziś wieś gminna, rysuje się niezwykle
atrakcyjnie. To cudownie położona w kotlinie górskiej
miejscowość. Aż się prosi by się stała rajem dla turystów i
wczasowiczów, ośrodkiem sportów zimowych i letnich.
Walim
wydaje się opustoszały, ale to nic dziwnego, bo życie kulturalno -
rozrywkowe przeniosło się tej niedzieli do Jugowic:
Na
estradzie gra orkiestra, wokół ciżba całkiem ekstra,
cud
- jarmarczna atmosfera, kramy z różnościami sera,
dania
z rożna i napoje, kiszonych ogórków słoje,
egzotyczne
błyszczą stroje, to z walimskich farm kowboje,
nie
dziw się głuszycki chłopie, Walim jest już w Europie!
Ale
największy tłok na peronach, skąd można się przesiąść na
super nowoczesne walimskie „Pendolino”, czyli drezynę. Przy tak
pięknej pogodzie da się podziwiać uroki górskich krajobrazów,
choć nie jest to takie łatwe, bo drezyna osiąga momentami szybkość
i głośność pociągu ekspresowego Wałbrzych – Jelenia Góra.
Przejażdżka drezyną, to punkt kulminacyjny naszej walimskiej
wycieczki.
No i
wreszcie na koniec Jedlina, Jak przystało na miasto - uzdrowisko
emanuje czystością, ładem i higieną. Ulice i place przystrojone
kwiatami. Na Placu Zdrojowym muzyka kameralna, koncerty wokalne W
galerii przy Klubie Kuracjusza popisy gitarzystów. Można nabyć
wyroby rzemiosła artystycznego, obrazy, książki i domowe
smakołyki. Można posmakować prawdziwej wody zdrojowej „Charlotta”
bez ograniczeń, za darmo. W słonecznej poświacie utopiona w
zieleni parków i lasów Jedlina robi duże wrażenie. Zachęca do
spacerów, do zachwytów nad pięknem przyrody i gospodarnością
mieszkańców.
Roztkliwiłem
się nieco nad różnorodnością wczorajszych przeżyć i doznań, a
tymczasem powoli jak słońce zza horyzontu pojawia się w mej
gorącej głowie realny, prozaiczny impuls. Dziś rano mam wyznaczony
termin wizyty u pani lekarz kardiolog w Świebodzicach . Przychodzi
mi na myśl Irena Jarocka. Moja pani doktor też się tak nazywa,
tylko ma na imię Teresa. No cóż, motylem nie jestem, ale chciałbym
by jak w piosenkach Ireny Jarockiej coś zostało z tych dni, by jak
kawiarenki nie odpłynęły w siną dal. Chociaż jeszcze na chwilę,
jeszcze parę wiosen. Kochać można tylko raz, ale i dwa i trzy.
Słyszę te melodie i słowa jej piosenek. To znak, że wizyta
odbędzie się śpiewająco. Próbuję posłuchać rytmu mego serca.
Już wiem, to skutek podwójnej ekspresji - wczorajsze doznania i
dzisiejsze poranne reminiscencje. A skutek:
Serduszko
puka w rytmie bluesa
melodii
szuka w skocznych susach,
i
plącze się w natłoku tonów
w
nurtach symfonii i sit comu,
gdy
pani doktor to odsłoni,
leczyć
mnie każe - w filharmonii …
Pozdrawiam
festynowo i śpiewająco !
Fot. Marzena Michalik
Witam.
OdpowiedzUsuńMoje pobudki są bardziej brutalne! A to za sprawą śmieciarek i kosiarek, czasami odgłosu silnika samochodu, bądź wracających, nadal świetnie się bawiących, spóźnionych imprezowiczów. Ale ostatnio mając otwarte na oścież okno obudziły mnie ptaszki.
Za to cieszę się, że Pana czas spędzony na festynach był udany. A skoro tak, to życzę Panu wiele zdrówka i mniej wizyt u lekarzy specjalistów.
Pozdrawiam
Dziękuję za pozdrowienia, od razu poczułem się lepiej, zresztą w takie lato nie wolno chorować. Również pozdrawiam i życzę udanych splotów na drutach, a także splotów okolicznosci.
OdpowiedzUsuńWitam w upalny dzionek my również z mężem zaliczyliśmy w niedzielę festyn ale tylko w naszej Jedlinie, nie mogłam oprzeć się chęci zobaczenia i posłuchania wspaniałej operetki .A co do wizyty u lekarza to na pewno będzie ok.czego życzę i Pozdrawiamy Teresa
OdpowiedzUsuń"Są dwie drogi,aby przeżyć życie.Jedna to żyć tak,jakby nic nie było cudem.
OdpowiedzUsuńDruga to żyć tak,jakby cudem było wszystko."(A.Einstein)
W niedzielę pogoda idealna,powietrze przejrzyste(inwersja).Wyruszyłem z towarzyszącym mi"ceprem"z Przeł.Sokolej przez Grządki na Soboń.Z Sobonia do ukrytej wśród zieleni Zimnej Wody.Zeszliśmy do Głuszycy Górnej i do kamieniołomu("Kamyki")."Kamyki"wyglądają teraz imponująco.Było sporo wylegujących się na słońcu.Karolinki nie widziałem,prawdopodobnie zmieniła miejsce pobytu ze wzgl.na hałas.Wokół"Kamyków"na łąkach,kwitnie teraz wierzbówka.Wspięliśmy się na Ostoję.Ostoja"widzi"bardzo dużo,chociaż jest porośnięta lasem.Czuliśmy się jak na"dachu świata",nie wiedzieliśmy w którą stronę patrzyć.Zeszliśmy do torów kol.i przez Łomnicę do Jedlinki.Replika"Fokkera DR-1"stoi przed pałacem.Zwiedziliśmy pałac.Wymaga jeszcze sporo prac konserwatorskich.Zajęło nam to sporo czasu,więc w Jedlinie Zdrój byliśmy tylko chwilę.W drodze powrotnej skorzystaliśmy z"okazji"do Walimia.Wstąpiliśmy do"Silberloch",na Przeł.Walimską i na Wielką Sowę.Zeszliśmy przez Eulendorf do Sokolca.Wyprawa była dość wyczerpująca,ale warta wysiłku.Kolega był zachwycony i jesteśmy umówieni na"jeszcze".
"Jeżeli wybierasz się w podróż niech będzie to podróż długa,wędrowanie pozornie bez celu,błądzenie po omacku,żebyś nie tylko oczami,ale także dotykiem poznał szorstkość ziemi i ażebyś całą skórą zmierzył się ze światem"
**(Z.Herbert)**"www.youtube.com/watch?v=IJmg5_ROsJE"
Pozdrawiam i życzę zdrowia!WRC.
Nie mam wątpliwości,życie jest cudem natury i dotyczy wszystkiego, co nas otacza. Cudem jest to, czego dokonał pieszo WRC, a jeszcze wiekszym cudem, że wytrzymał trudy tej trasy Jego Kolega. Ja jak wygrzebię się na Ostoję, to już uważam to za cud, a stąd Przełęcz Walimska i Wielka Sowa, to marzenie nieosiągalne. Może to właśnie dlatego, że "jednego serca tak mało". Potrzebne co najmniej dwa. Że są jeszcze tacy "chłopcy malowani", by w gorącości lipcowego słońca pląsać sobie po górach, jak muflony i to że im się chce, to prawdziwy cud.Ale dla nich to nie jest kwestia wiary, tylko przekonania. Pełen podziwu i wdzięczności za piosenkę Niemena, serdecznie pozdrawiam !
OdpowiedzUsuńZwróciłem uwagę,że w rejonie Głuszycy(Kamyki)rośnie bardzo dużo ziół.Mnóstwo dziurawca(który zbieram)a po mojej stronie G.Sowich,tak jakby zanikał.Zbieranie ziół to w Polsce tradycja,która nie czyni żadnym żywym istotom krzywdy,raczej pomaga wielu cierpiącym pozbyć się bólu.Tymczasem-produkty ziołowe mogą wkrótce zniknąć ze sklepowych półek,gdyż UE stwierdziła,że są szkodliwe!
OdpowiedzUsuń"Lepiej mieć miskę gorzkiego zioła w domu,gdzie jest miłość,niż tłustego wołu z nienawiścią"(król Salomon)
Pozdrawiam!WRC.
"tujestmojdom.blogspot.com/2013/04/zywa-historia-miasta.html"
UsuńWRC.
To smutne, nie ma już wśród nas "żywej historii", doktora F. Mraczka. NIESTETY, NIE DOCZEKAŁ "SETKI". A tak niewiele brakowało. Został pochowany we Wrocławiu, bliżej syna, który tam mieszka. Pozostanie na zawsze w naszej pamięci !
OdpowiedzUsuń