dla każdego coś milego |
Jak Polska długa i szeroka świętujemy
uroczyście i z należytą powagą ćwierćwiecze samorządu terytorialnego. Z kilku
reform dokonanych w pośpiechu przez rząd AWS powiodła się najlepiej, jak sądzi
wielu Polaków, właśnie ta najbliższa nam – reforma samorządowa. Nic więc
dziwnego, że w każdej gminie samorządowej obchodzimy 25-lecie z optymistyczną
nutą zadowolenia, że jednak coś nam się udało.
Moja Głuszyca nie może być gorsza.
Toteż mieliśmy okazję poświętować w czwartkowe popołudnie 18 czerwca Anno
Domini 2015 w sali widowiskowej CK MBP na zaproszenie Burmistrza Miasta, Romana
Głoda i przyznaję, że było to sympatyczne przeżycie. Goście dopisali, choć nie
wszyscy, ale zaproszonych było sporo osób – radni miejscy i głuszyccy radni powiatowi wszystkich kadencji, no i goście zewnątrz,
a wśród nich posłanka Katarzyna Izabela Mrzygłocka, radny sejmiku wojewódzkiego
Julian Golak. Byli tez dyrektorzy szkół i jednostek administracyjnych gminy,
sołtysi i urzędnicy, słowem gremium najmocniej związane z terytorialna
samorządnością.
Rzecz jasna, że była to dobra okazja
by powspominać o tym, co miało miejsce w przeszłości, a także wskazać
najpilniejsze zadania na przyszłość.
Nie mam zamiaru relacjonować
szczegółowo przebiegu imprezy, można będzie o tym przeczytać na miejskiej
stronie internetowej i obejrzeć zdjęcia. Ważne, że uroczystość upłynęła przy
muzyce fortepianowej i akordeonowej w serdecznej atmosferze, rokującej dobre
nadzieje na przyszłość, że padło wiele słów wdzięczności dla tych osób, które kładły
podwaliny pod budowę samorządności i społeczeństwa obywatelskiego w gminie, że
w mieście tworzy się fundamenty przyjaznej współpracy, diametralnie różnej od obłędnego
kręgu hucpy politycznej u góry, której większość Polaków ma już po dziurki w
nosie.
Na koniec jubileuszu mieliśmy
okazję skosztować wypieków pysznego ciasta sporządzonych przez punkt
gastronomiczny „Podziemnego Miasta Osówka” i z podziwem skonkludować, że tamtejsze
kucharki potrafią nie tylko serwować gościom
schabowego lub zupę grochową.
Gościem jubileuszu był
również były wiceburmistrz Głuszycy, znakomity internauta, Krzysztof Kotowicz z
Ząbkowic Śląskich. I skutkiem tego przypomniałem sobie opublikowane swego czasu
na facebooku jego dowcipne hasło: „Nie róbmy polityki, lepmy pierogi”.
By wziąć się za pierogi zachęcał pan Krzysztof
obrazkiem porcelanowej misy wypełnionej ręcznie lepionymi eksponatami
„kulinarnej sztuki stosowanej” z dodatkowym napisem: „Nie ufaj ludziom,
którzy nie lubią pierogów”. Zasmuciłem się bardzo, że mój sympatyczny
znajomy zajmie się teraz publikowaniem przepisów na dobre pierogi i nie
poczytam już więcej jego politycznych deklaracji, ale zobaczyłem w tym także
pozytyw, bo przecież uwielbiamy obaj pierogi,
jesteśmy więc ludźmi godnymi zaufania.
Ten drobny szczegół powrócił, gdy przypadkowo
natknąłem na jeden z wcześniejszych postów w moim blogu pt. „Uczeń prześcignął
mistrza”, w którym pisałem o kulcie turkmeńskiego despoty Nijazowa z książki
Ryszarda Kapuścińskiego „Imperium”. Daje mi to asumpt do szerszej nieco
refleksji, z której wynika, że trudno będzie zająć się bez reszty lepieniem
pierogów z odrzuceniem ich politycznej otoczki. Oto bardziej szczegółowe
uzasadnienie tej refleksji.
Parę lat temu Saparmurad Nijazow wydał
kolejny tomik wierszy i zaprezentował go na żywo we wszystkich kanałach
turkmeńskiej telewizji. Zbiór nosi nazwę „Wiosna natchnienia” i stał się
kolejną lekturą szkolną, swego rodzaju katechizmem, elementem tworzonej od
kilkunastu lat kuriozalnej biblii.
„Mój ukochany narodzie! Wybiła godzina Rahnamy”... -
tak rozpoczyna się poetycki monolog Turkmenbaszy, Ojca wszystkich
Turkmenów, prezydenta środkowoazjatyckiego państwa leżącego głównie na
bezkresnych połaciach pustyni Kara-kum. Prawie pięciomilionowy naród już w
latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku stał się zakładnikiem satrapy i jego
rodziny. Nijazow początkowo pełnił funkcję przywódcy partyjnego Turkmeńskiej
SRR a w 1990 roku chytrze wykorzystał moment rozpadu ZSRR i wygrał wybory
prezydenckie. Od tego czasu był niepodzielnym władcą ziemi, jej wszystkich
bogactw a także materialnych dóbr wytworzonych przez lud na przestrzeni
dziejów. Decydował o dniu powszednim i świętach mieszkańców kraju, ustalał
normę pudru do kosmetyki lic, długość męskich włosów, określał gatunek muzyki w
mediach a także ilość kotów i psów na jedną rodzinę. Zaproponował likwidację
opery, baletu i określił preferencje żywieniowe. Zalecił także wymianę złotych
zębów na białe i eksponowanie naturalnej cery Turkmenów, która jego zdaniem
powinna mieć barwę pszenicy...
Nijazow okazał się niezwykle zdolnym uczniem i
nieodrodnym kontynuatorem tradycji, wykształconych w Rosji Radzieckiej przez
Lenina i Stalina, a ugruntowanych w po wojnie w jej republikach, odważył się
osobiście sięgnąć po władzę i sprawować ją w sposób dobrze już przećwiczony i
już wcześniej znany w Turkmenii.
Ale co to ma wspólnego z niezwykle mądrą sugestią
naszego gościa z Ząbkowic Śląskich. Otóż zaraz do tego dojdę.
Tradycyjna turkmeńska kuchnia jest nad wyraz prosta.
Społeczności związane z pustynią jadały zazwyczaj mięso i pijały mleko.
Plemiona żyjące w oazach, dolinach rzek i w rejonach upraw rolnych urozmaicały
menu pieczywem, rybami i owocami. Namiastkę alkoholu otrzymywano w procesach
fermentacji wielbłądziego mleka a winem mogli się raczyć jedynie mieszkańcy
niewielkiego obszaru upraw winorośli. Narodowe dania Turkmenów swymi
recepturami zbliżone są do tradycji Persji, Afganistanu i Turcji. Podobne menu
mają Uzbecy, Tadżycy i Kazachowie a także islamskie ludy Kaukazu. Za typowe
turkmeńskie danie można uznać kiufta-szurpa - ryżową zupę na baranich kościach
z warzywami i pływającymi w niej podłużnymi pulpecikami z jagnięciny. Innym
przysmakiem jest lula-kebab - mielone kotleciki z jagnięcia i cebuli duszone w
dużej ilości warzyw, wśród których także przeważa cebula. Jagnięcinę w tym
daniu często zastępowano mięsem dżejrany, pięknej wyżynnej gazeli, ale
przetrzebione zwierzę na szczęście objęto ścisłą ochroną. Wykorzystuje się
także mięso młodych nieużytkowych wielbłądów, hodowlanych kóz, dziczyzny i
rzadziej domowego ptactwa. Obecnie w Turkmenii popularne są również mączne
dania, ciasta, pierogi i paszteciki nadziewane miejscowymi owocami. W
barkach serwujących miejscową kuchnię na pierwszym planie znajdują się pirożki
s churmoj - drożdżowe rogaliki nadziane miąższem owocu churmy /hurmy?/,
dużej jagody krzewu, czasem drzewa, z rodziny hebankowatych.
Czytelnikom
zafascynowanym propozycją KK, żeby zamiast polityki zająć się lepieniem
pierogów, podaję dokładny przepis na
turkmeński przysmak, zwłaszcza że nie jest on zbyt wymyślny i trudny w
realizacji, a z pewnością przyniesie więcej korzyści niż deliberowanie nad
rozmiarami kompromitacji turkmeńskiego sposobu sprawowania władzy, skoro i
nasza scena polityczna wywołuje nie mniej kontrowersji.
Oto przepis na „pierożki s churmoj”:
Drożdżowe ciasto po wyrośnięciu dzielimy na placuszki i na każdy z nich nakładamy nadzienie z przepuszczonej przez maszynkę churmy, wymieszanej z wodą i odrobiną mąki. Placuszki po złożeniu zlepiamy na brzegach i formujemy. Układamy je na natłuszczonej brytfance, lekko smarujemy ich powierzchnię olejem i zapiekamy w umiarkowanej temperaturze do uzyskania złotawego koloru i niewielkich spękań. /Owoce churmy trudno się przechowują i ciężko je dostać w Polsce. Mają smak moreli i dobrze dojrzałego pomidora hodowanego w naturalnych warunkach - można je więc zastąpić jakąś naszą namiastką./
Osobiście nie wypróbowałem tego przysmaku, gdy
starałem się przekonać do niego żonę usłyszałem, a nie wystarczą ci ruskie. No dobrze, ale ja chciałbym „zamiast polityki”,
zostało więc na tym, że lepimy rdzennie polskie danie - pierogi leniwe.
Bardzo fajny tekst.Skąd Ty wziąłeś tego turkmeńskiego satrapę.Jak niektórym z naszych polityków spodoba się co zrobił prezydent Turkmenii to zechcą zrobić z naszego kraju Turkmenię.Może tak być,bo kiedyś bardzo podobał się im Budapeszt.Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńBronku dziękuję za dowcipny komentarz. Rzeczywiście, węgierski Orban ma z kogo brać przykład, a u nas w kolejce ustawiają się chętni. Można powiedzieć: wyszło Szydło z worka.
UsuńMyślę, że wyciągniesz z tego wniosek i weźniesz się za pierogi, czego Irenie życzę. Mogą być z churmy, ale w piatek koniecznie leniwe. Pozdrawiam !
:) Spotkanie w Głuszycy było okazją spotkania w jednym miejscu ludzi, którzy przez wiele lat współtworzyli dobro, jakim jest wspólnota samorządowa. To wydarzenie niecodzienne. Ktoś był przed nami, ktoś będzie po nas, my jesteśmy tu i teraz. Po wspólnej pracy warto coś smacznego razem zjeść. Pierogi też ;)
OdpowiedzUsuńPanie Krzysztofie, zrobił Pan bardzo dobre wrażenie jako jeden z nielicznych przedstawicieli władz minionej kadencji obecnych na spotkaniu. A przecież jest to święto przede wszystkim nas, byłych i obecnych samorządowców. Mam nadzieję, że tym z lekka żartobliwym tekstem nie obrazilem Pana, a na pewno nie taka była moja intencja. Wręcz odwrotnie. Cenie sobie bardzo Pana wiedzę i talent pisarski czytając od czasu do czasu wpisy blogowe. Wyciągnął Pan swego czasu do mnie rękę i tego nie zapomnę. Serdecznie Pana pozdrawiam! Życzę dużo zdrowia i sukcesów ! Stanisław M.
OdpowiedzUsuń