Książ - salon |
„Lepiej przemilczeć”
Daisy von Pless, to książka która może zachwycać, ale też
zdumiewać. W najwyśmienitszych snach o życiu arystokracji nie
byłem w stanie wyobrazić sobie tego, o czym opowiada w swym
pamiętniku tydzień po tygodniu, miesiąc po miesiącu, rok po roku,
jego autorka.
Jest to po prostu
skrupulatny rejestr setek, a może nawet tysięcy podróży po
Europie i świecie, nieustannych wizyt na cesarskich, królewskich i
magnackich dworach, wykwintnych przyjęć i bali, mnóstwa polowań,
regat żeglarskich, wyścigów, na koniec imprez dobroczynnych, ale
te ostatnie już tu na miejscu w Książu, Szczawnie-Zdroju,
Wałbrzychu, bo obdarowywanie ubogich i ułomnych osób sprawiało
księżnej Daisy dużą satysfakcję i przyjemność.
Na kartach książki
przewija się liczna plejada najważniejszych ludzi ówczesnej
Europy, a nawet i z innych kontynentów, tych wszystkich którzy
czynnie uczestniczyli w europejskim życiu wyższych sfer, a udział
w tym życiu był filarem arystokratycznego konwenansu. W
pamiętnikach Daisy von Pless możemy odnaleźć wzmianki o nieomal
wszystkich liczących się w świecie arystokratycznym i
dyplomatycznym osobach, nie licząc dworów monarszych, na czele z
ich głowami. Oczywiście prym wiodą dwory angielskie, niemiecko -
pruskie, austriackie, francuskie, rosyjskie. Dla mniej wytrawnego
czytelnika po prostu dwoi się w głowie od nazwisk, tytułów,
powinowactw, zwłaszcza gdy korzystamy z pedantycznie sporządzonych
przypisów.
Daisy jest osobą, która
nigdzie nie może dłużej zagrzać miejsca. Gdyby sporządzić
skrupulatnie harmonogram jej wojaży z każdego roku począwszy od
1902 do 1910, to uzbierałoby się na same podróże tysiące
kilometrów i setki miejsc pobytu. Nie mówię o przyjęciach,
balach, polowaniach, spotkaniach towarzyskich. Europę zjeździła
Daisy wzdłuż i wszerz. Wszędzie gdzie się znalazła starała się
jak najwięcej zwiedzić i zobaczyć. Oto fragment jej pamiętnika z
9 października 1905 roku:
„Przez ostatnich
kilka dni widziałam więcej Berlina, niż kiedykolwiek
przedtem. Odwiedziłam kilka cudownych galerii z obrazami;
podziwiałam Rubensa o wiele piękniejszego od jego płócien w
Galerii Drezdeńskiej. Zatelegrafowałam do Eulenburga po specjalne
pozwolenie na zwiedzanie Pałaców Królewskich: Pałacu w
Berlinie (nigdy nie oglądałam jego sypialni), Charlottenburga,
Nowego Pałacu, Pałacu Miejskiego oraz Sans Souci w Poczdamie.
Wszędzie, podejmowani przez królewskich „zarządców”,
spędzaliśmy przyjemnie czas”.
Dopiero po 1910 roku
następuje regres w światowym życiu Daisy, a jest to skutkiem
zmęczenia przychodzącego z wiekiem, pogarszającej się sytuacji
rodzinnej, a także politycznej przed I wojną światową.
Uwagę Czytelników chcę
dzisiaj skupić na wydarzeniu z roku 1905, bowiem ilustruje ono dość
wyraźnie stosunek księżnej Daisy do Polaków.
Otóż pod koniec
października tego roku Daisy wybrała się do Łańcuta na
zaproszenie hrabiny Elżbiety Potockiej. Po drodze zatrzymała się
w swoim drugim pałacu, w Pszczynie.
Zamek Pszczyński, jedna
z rezydencji zamożnej rodziny Hochbergów, stał się na wiele lat
domem dla Angielki, podobnie jak podwałbrzyski Książ. W latach
przed I wojną światową, Daisy i jej mąż prowadzili wystawny styl
życia pełen dworskich uroczystości, przyjęć, polowań i podróży
po świecie. Zarówno Książ jak i Pszczyna były miejscem
gościnnym, otwartym dla osób bliskich i znajomych. Wielu przyjaciół
Daisy należących do rodzin królewskich i arystokracji
europejskiej, włącznie z księżną Elżbietą Potocką (z domu
Radziwiłł) – małżonką ordynata łańcuckiego Romana
Potockiego, odwiedzało ją na Śląsku. Księżna Elżbieta Potocka
(zwana Betką) znała osobiście wielu ludzi z kręgu Daisy.
Księżna Daisy tak oto
relacjonuje w swojej książce wrażenia z pobytu, najpierw w
Pszczynie, a następnie w Łańcucie:
„Oni tam bardzo mili
i prawdziwie ich kocham, ale będąc Niemcami, nie wiedzą jak żyć...
Vater zarządził specjalne strzelanie tylko dla mnie i dla siebie,
aczkolwiek obecnych było na nim około tuzina Ober-Jagmeisters
(nadleśniczych). Zostało tak starannie przygotowane, jakby było
dla samego Cesarza. Odstrzeliliśmy dwieście zajęcy i parę innych
zwierząt. Każdego ranka jeździłam konno z Anną, rozpędzając
rumaki do szaleńczego galopu, z czego ona i - ku mojemu zdziwieniu
– jadący za nami Ober-coś tam-rittmeister bardzo się cieszyli.
Po drodze tutaj spędziłam noc w Solzie z Larischami. Robili
wszystko by mnie zatrzymać, ale nie mogłam zostać, bo przyrzekłam
stawić się w Łańcucie w oznaczonym dniu i nie chciałam zawiść
uprzejmej Betki Potockiej, która odwiedza Książ każdego roku,
podczas gdy ja byłam u niej ostatnim razem bardzo dawno temu z
Shelagh i wujkiem Patem.
Abstrahując od
wszystkiego innego, jest to naprawdę piękny dom ze ślicznymi
przedmiotami i kwiatami. Niektórzy myślą, żę Polacy są
prymitywni. Nie rozumiem dlaczego, ale tak jakoś się utarło na
świecie. W rzeczywistości są błyskotliwi i inteligentni, z dobrą
znajomością obcych języków, a ich kobiety są jak
Austriaczki tryskające życiem, ubrane w Paryżu i szeroko
podróżujące. Łańcut jest zapełniony obrazami i porcelaną
przywiezioną przez hrabinę Branicką, której rodzina miała
powiązania z Marią Antoniną. Miejsce to jest cudownie utrzymane
przez Betkę i jej męża, którzy posiadają zarówno dobry gust jak
i pieniądze.
Polowaliśmy wczoraj i
dzisiaj. Jest tu około dwunastu gości...”
Już
ten drobny fragment z pamiętnika Daisy jest dowodem jej pozytywnego
stosunku do Polaków, czego potwierdzenie znajdziemy w innych
miejscach książki, a także w losach jej synów w czasach II wojny
światowej. W książce co rusz znajdujemy przykłady wydawałoby
się niebywałego przepychu i komfortu życia ówczesnej
arystokracji, jak się okazuje nie tylko angielskiej lub niemieckiej,
ale też i polskiej. Można by o nim powiedzieć - „życie jak w
Madrycie”. Jak się jednak okazuje to życie wymagało jednak
ogromnego hartu i poświęcenia. Podróże wtedy były czasochłonne
i męczące. Obowiązujące konwenanse życia dworskiego wymagały
ustawicznej czujności i uwagi nad tym co się robi i mówi i
cierpliwości w dotrzymywaniu towarzystwa. Mnóstwo czasu pochłaniały
zakupy odzieży i strojów, do czego przywiązywano dużą wagę w
kręgach towarzyskich. A w ogóle taki styl życia był niezwykle
kosztowny. W miarę upływu lat Daisy coraz wyraźniej dostrzegała
małostkowość i próżność życia arystokracji, niestety nie
miała ani sił, ani możliwości, aby się z tego uwolnić.
Jest
w książce Daisy na ten temat wiele zaskakujących spostrzeżeń i
refleksji, ale by je poznać i docenić najlepiej zajrzeć do źródła.
Gorąco polecam.
Czuję się bardzo zachęcona i poszukam tej książki na pewno.
OdpowiedzUsuńJedno wiem : lubię bardzo czytać o minionych czasach, ale do życia w wyższych sferach absolutnie bym się nie nadawała :-)
Pozdrawiam serdecznie !
Uśmiechnęłem się Aniu po przeczytaniu Twojego komentarza. Zgadzam się z Tobą. Nie wyobrażąłem sobie życia sfer arystaokratycznych w takiej skali, jaką poznalem z tej książki.
OdpowiedzUsuńTo dla mnie - , PRL-owskiego produktu wychowawczo- edukacyjnego - jest po prostu niewyobrażalne.
Sama Daisy ma wątpliwości, czy o tym pisać, stąd tytułowy dylemat, czy nie lepiej przemilczeć ?
Muszę przeczytać, wówczas może się dowiem ile Daisy przemilczała :-)
UsuńDrogi Panie Stanisławie - jako entuzjastyczny czytelnik "Lepiej przemilczeć" stał się Pan niechcący największym, jak do tej pory, promotorem tej publikacji, za co jestem Panu ogromnie wdzięczna. Tłumaczenie tej książki było dla mnie fantastycznym przeżyciem i cieszy mnie, że znalazła ona w Panu równie analitycznego i doceniającego jej wartość badacza historii.
OdpowiedzUsuń