Blog to miejsce do podzielenia się na piśmie z innymi internautami moimi fascynacjami. Dotyczą one głównie regionu wałbrzyskiego, w którym przeżyłem już ponad pół wieku Będę o nim pisał, dzieląc się z Czytelnikami moimi refleksjami z przeczytanych książek i osobistych doświadczeń związanymi z poznawaniem jego historii i piękna krajobrazów.

poniedziałek, 17 lutego 2014

"Życie jak w Madrycie"

Książ  - salon

„Lepiej przemilczeć” Daisy von Pless, to książka która może zachwycać, ale też zdumiewać. W najwyśmienitszych snach o życiu arystokracji nie byłem w stanie wyobrazić sobie tego, o czym opowiada w swym pamiętniku tydzień po tygodniu, miesiąc po miesiącu, rok po roku, jego autorka.
Jest to po prostu skrupulatny rejestr setek, a może nawet tysięcy podróży po Europie i świecie, nieustannych wizyt na cesarskich, królewskich i magnackich dworach, wykwintnych przyjęć i bali, mnóstwa polowań, regat żeglarskich, wyścigów, na koniec imprez dobroczynnych, ale te ostatnie już tu na miejscu w Książu, Szczawnie-Zdroju, Wałbrzychu, bo obdarowywanie ubogich i ułomnych osób sprawiało księżnej Daisy dużą satysfakcję i przyjemność.
Na kartach książki przewija się liczna plejada najważniejszych ludzi ówczesnej Europy, a nawet i z innych kontynentów, tych wszystkich którzy czynnie uczestniczyli w europejskim życiu wyższych sfer, a udział w tym życiu był filarem arystokratycznego konwenansu. W pamiętnikach Daisy von Pless możemy odnaleźć wzmianki o nieomal wszystkich liczących się w świecie arystokratycznym i dyplomatycznym osobach, nie licząc dworów monarszych, na czele z ich głowami. Oczywiście prym wiodą dwory angielskie, niemiecko - pruskie, austriackie, francuskie, rosyjskie. Dla mniej wytrawnego czytelnika po prostu dwoi się w głowie od nazwisk, tytułów, powinowactw, zwłaszcza gdy korzystamy z pedantycznie sporządzonych przypisów.
Daisy jest osobą, która nigdzie nie może dłużej zagrzać miejsca. Gdyby sporządzić skrupulatnie harmonogram jej wojaży z każdego roku począwszy od 1902 do 1910, to uzbierałoby się na same podróże tysiące kilometrów i setki miejsc pobytu. Nie mówię o przyjęciach, balach, polowaniach, spotkaniach towarzyskich. Europę zjeździła Daisy wzdłuż i wszerz. Wszędzie gdzie się znalazła starała się jak najwięcej zwiedzić i zobaczyć. Oto fragment jej pamiętnika z 9 października 1905 roku:

Przez ostatnich kilka dni widziałam więcej Berlina, niż kiedykolwiek przedtem. Odwiedziłam kilka cudownych galerii z obrazami; podziwiałam Rubensa o wiele piękniejszego od jego płócien w Galerii Drezdeńskiej. Zatelegrafowałam do Eulenburga po specjalne pozwolenie na zwiedzanie Pałaców Królewskich: Pałacu w Berlinie (nigdy nie oglądałam jego sypialni), Charlottenburga, Nowego Pałacu, Pałacu Miejskiego oraz Sans Souci w Poczdamie. Wszędzie, podejmowani przez królewskich „zarządców”, spędzaliśmy przyjemnie czas”. 

Dopiero po 1910 roku następuje regres w światowym życiu Daisy, a jest to skutkiem zmęczenia przychodzącego z wiekiem, pogarszającej się sytuacji rodzinnej, a także politycznej przed I wojną światową.

Uwagę Czytelników chcę dzisiaj skupić na wydarzeniu z roku 1905, bowiem ilustruje ono dość wyraźnie stosunek księżnej Daisy do Polaków.
Otóż pod koniec października tego roku Daisy wybrała się do Łańcuta na zaproszenie hrabiny Elżbiety Potockiej. Po drodze zatrzymała się w swoim drugim pałacu, w Pszczynie.
Zamek Pszczyński, jedna z rezydencji zamożnej rodziny Hochbergów, stał się na wiele lat domem dla Angielki, podobnie jak podwałbrzyski Książ. W latach przed I wojną światową, Daisy i jej mąż prowadzili wystawny styl życia pełen dworskich uroczystości, przyjęć, polowań i podróży po świecie. Zarówno Książ jak i Pszczyna były miejscem gościnnym, otwartym dla osób bliskich i znajomych. Wielu przyjaciół Daisy należących do rodzin królewskich i arystokracji europejskiej, włącznie z księżną Elżbietą Potocką (z domu Radziwiłł) – małżonką ordynata łańcuckiego Romana Potockiego, odwiedzało ją na Śląsku. Księżna Elżbieta Potocka (zwana Betką) znała osobiście wielu ludzi z kręgu Daisy.
Księżna Daisy tak oto relacjonuje w swojej książce wrażenia z pobytu, najpierw w Pszczynie, a następnie w Łańcucie:


Oni tam bardzo mili i prawdziwie ich kocham, ale będąc Niemcami, nie wiedzą jak żyć... Vater zarządził specjalne strzelanie tylko dla mnie i dla siebie, aczkolwiek obecnych było na nim około tuzina Ober-Jagmeisters (nadleśniczych). Zostało tak starannie przygotowane, jakby było dla samego Cesarza. Odstrzeliliśmy dwieście zajęcy i parę innych zwierząt. Każdego ranka jeździłam konno z Anną, rozpędzając rumaki do szaleńczego galopu, z czego ona i - ku mojemu zdziwieniu – jadący za nami Ober-coś tam-rittmeister bardzo się cieszyli. Po drodze tutaj spędziłam noc w Solzie z Larischami. Robili wszystko by mnie zatrzymać, ale nie mogłam zostać, bo przyrzekłam stawić się w Łańcucie w oznaczonym dniu i nie chciałam zawiść uprzejmej Betki Potockiej, która odwiedza Książ każdego roku, podczas gdy ja byłam u niej ostatnim razem bardzo dawno temu z Shelagh i wujkiem Patem.
Abstrahując od wszystkiego innego, jest to naprawdę piękny dom ze ślicznymi przedmiotami i kwiatami. Niektórzy myślą, żę Polacy są prymitywni. Nie rozumiem dlaczego, ale tak jakoś się utarło na świecie. W rzeczywistości są błyskotliwi i inteligentni, z dobrą znajomością obcych języków, a ich kobiety są jak Austriaczki tryskające życiem, ubrane w Paryżu i szeroko podróżujące. Łańcut jest zapełniony obrazami i porcelaną przywiezioną przez hrabinę Branicką, której rodzina miała powiązania z Marią Antoniną. Miejsce to jest cudownie utrzymane przez Betkę i jej męża, którzy posiadają zarówno dobry gust jak i pieniądze.
Polowaliśmy wczoraj i dzisiaj. Jest tu około dwunastu gości...”

Już ten drobny fragment z pamiętnika Daisy jest dowodem jej pozytywnego stosunku do Polaków, czego potwierdzenie znajdziemy w innych miejscach książki, a także w losach jej synów w czasach II wojny światowej. W książce co rusz znajdujemy przykłady wydawałoby się niebywałego przepychu i komfortu życia ówczesnej arystokracji, jak się okazuje nie tylko angielskiej lub niemieckiej, ale też i polskiej. Można by o nim powiedzieć - „życie jak w Madrycie”. Jak się jednak okazuje to życie wymagało jednak ogromnego hartu i poświęcenia. Podróże wtedy były czasochłonne i męczące. Obowiązujące konwenanse życia dworskiego wymagały ustawicznej czujności i uwagi nad tym co się robi i mówi i cierpliwości w dotrzymywaniu towarzystwa. Mnóstwo czasu pochłaniały zakupy odzieży i strojów, do czego przywiązywano dużą wagę w kręgach towarzyskich. A w ogóle taki styl życia był niezwykle kosztowny. W miarę upływu lat Daisy coraz wyraźniej dostrzegała małostkowość i próżność życia arystokracji, niestety nie miała ani sił, ani możliwości, aby się z tego uwolnić.

Jest w książce Daisy na ten temat wiele zaskakujących spostrzeżeń i refleksji, ale by je poznać i docenić najlepiej zajrzeć do źródła. Gorąco polecam.

4 komentarze:

  1. Czuję się bardzo zachęcona i poszukam tej książki na pewno.
    Jedno wiem : lubię bardzo czytać o minionych czasach, ale do życia w wyższych sferach absolutnie bym się nie nadawała :-)
    Pozdrawiam serdecznie !

    OdpowiedzUsuń
  2. Uśmiechnęłem się Aniu po przeczytaniu Twojego komentarza. Zgadzam się z Tobą. Nie wyobrażąłem sobie życia sfer arystaokratycznych w takiej skali, jaką poznalem z tej książki.
    To dla mnie - , PRL-owskiego produktu wychowawczo- edukacyjnego - jest po prostu niewyobrażalne.
    Sama Daisy ma wątpliwości, czy o tym pisać, stąd tytułowy dylemat, czy nie lepiej przemilczeć ?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Muszę przeczytać, wówczas może się dowiem ile Daisy przemilczała :-)

      Usuń
  3. Drogi Panie Stanisławie - jako entuzjastyczny czytelnik "Lepiej przemilczeć" stał się Pan niechcący największym, jak do tej pory, promotorem tej publikacji, za co jestem Panu ogromnie wdzięczna. Tłumaczenie tej książki było dla mnie fantastycznym przeżyciem i cieszy mnie, że znalazła ona w Panu równie analitycznego i doceniającego jej wartość badacza historii.

    OdpowiedzUsuń