Blog to miejsce do podzielenia się na piśmie z innymi internautami moimi fascynacjami. Dotyczą one głównie regionu wałbrzyskiego, w którym przeżyłem już ponad pół wieku Będę o nim pisał, dzieląc się z Czytelnikami moimi refleksjami z przeczytanych książek i osobistych doświadczeń związanymi z poznawaniem jego historii i piękna krajobrazów.

wtorek, 11 lutego 2014

Książ - oczyma księżnej Daisy


Książ z dalszej perspektywy

urzekająca urodą Daisy
To niewątpliwie interesujące, jak widziała swój nowy dom na Śląsku młoda Angielka, świeżo poślubiona przez niemieckiego arystokratę, Jana Henryka XV z możnego rodu Hochbergów? Jakie wrażenie wywarło na niej monumentalne zamczysko „Fűrstenstein”, zawieszone jak dziupla na wysokiej skale nad urwiskiem, w otoczeniu lasów i gór?
W swej książce-pamiętniku „Lepiej przemilczeć” pisze o tym księżna Daisy, zwana od swej niepospolitej urody Stokrotką, z wyraźną szczerością i godnym podziwu talentem. Zdecydowałem się więc przytoczyć najciekawsze fragmenty z tej książki, mając pełną świadomość, że niewielu Czytelników mojego blogu zdołało do niej dotrzeć. Jestem pewien, że tym sposobem mogę jednakowoż zachęcić do jej przeczytania w całości, a myślę że warto.
Na początek Daisy zwraca na to uwagę, że Anglikowi lub Amerykaninowi trudno byłoby wyobrazić sobie życie jakie Hochbergowie wiedli w „starożytnym” Książu. Zamek należał do rodziny od ponad czterystu lat. Zbudowany na początku XIII wieku przez księcia śląskiego Bolka I, przebudowany w XV, a następnie w XVII wieku w stylu renesansowym, był rozległą budowlą, przekraczającą potrzeby jednej rodziny.
Nie lubię olbrzymich rezydencji – pisze księżna Daisy. Zawsze żywiłam pogardę wobec ograniczonych ludzi, przekonanych, że świat ich zignoruje, jeśli nie będą posiadaczami wielkich domów z całą świtą, etykietą i bezsensownym przepychem. Pod tym względem ja i mój mąż nigdy nie mogliśmy się zgodzić... Według mnie, to że dusza człowieka może być przytłoczona masą zwykłych kamieni, mebli, obrazów i innych bogactw jest rzeczą obrzydliwą i przygnębiającą. Jeśli przekroczona zostanie pewna granica i skromny stopień świetności, to dom przestaje być domem i staje się muzeum”.

Ale mimo wszystko księżna Daisy pokochała to miejsce od razu, bo jak pisze „Śląsk jest śliczną i romantyczną prowincją Niemiec, a piękno jego gór przebijają jedynie Bawarskie Alpy. Masywna grań, na której stoi zamek, zwisa nad głębokim wąwozem. Budynek prawie nieosiągalny z trzech stron, dostępny jest przez most przerzucony nad tą przepaścią”.

Wprawdzie Daisy przyznaje się do tego, że nigdy nie policzyła, ile w nim jest pokoi, ale chyba około sześćset, wie jednakowoż, że z okien każdego z nich rozpościerają się widoki zapierające dech :
Dziki, przestronny krajobraz tej części Śląska jest nie do opisania przepiękny. Może gdy czytelnicy moich pamiętników trafią w nich na jego opisy, docenią go i pokochają na równi ze mną. Wiosną, która przychodzi do wschodniej Europy później, niż gdzie indziej, eksplozja owocowych i innych kwitnących drzew jest oszałamiająco urocza; piękno lata leży w jego przemożnym bogactwie; jesienią lasy śpiewające nutami tysiąca kolorów przenoszą nas do niebios, a zima z kryształowymi drzewami wyskakującymi ze śniegowych pustyni, jest jedną niekończącą się krainą baśni”.

Oprócz podróżowania po świecie jej pasją stały się ogrody. Kreowała je wszędzie, gdzie się znalazła na dłużej. W Książu miała ich kilka, w każdym kwitły kwiaty tylko jednego koloru. Oczywiście Daisy była ich spiritus movens. Wszystkie sama zaprojektowała i czuwała jak dobry duch nad ich ukształtowaniem. Pod wpływem mody na Daleki Wschód nazwała je „Ogrodem Kamy”. Rozległy park otaczający zabudowania zamkowe w miejsce dotychczasowej nazwy „Schwarzengarben”, czyli „czarna mogiła” otrzymał nazwę „Ma Fantaisie”:

Ma Fantaisie” - jak pisze Daisy – zaprojektowana całkowicie przeze mnie i w pełni wyrażająca mojego ducha, była chyba jedną rzeczą w Książu, która należała wyłącznie do mnie. Spędziłam w niej wiele szczęśliwych chwil z dziećmi, rodzicami i wybranymi przyjaciółmi”.

W wydzielonej części parku zbudowała Daisy dla siebie uroczy domek, jak mówią Niemcy „wiejską chatę”. Umeblowała ją starymi dębowymi sprzętami, prostą ceramiką i ulubionymi drobiazgami przywiezionymi z różnych stron świata. To miejsce traktowała Daisy nieomal jak drugi dom. Był dla niej namiastką rodzinnego dworku w Newlands, za którym tęskniła niezmiennie mimo upływu lat. Pełne ciężkich mebli, złoconych sufitów i dekoracji, kryształowych żyrandoli, luster, rzeźb, salony Książa, czy bliźniaczego pałacu w Pszczynie, przytłaczały ją swoim przepychem i obcością. W miarę upływu lat żelazny rytuał dworskiego życia na zamku, ścisłe trzymanie się konwenansu, wspólne posiłki, obowiązkowe dotrzymywanie towarzystwa gościom, od których nie zamykały się pałacowe bramy przez cały boży rok, a poza tym wiele innych niedogodności, to wszystko złożyło się na coraz to silniejszą potrzebę ucieczki z pałacowych salonów na łono natury.
O swoim sekretnym ogrodzie w Książu pisze Daisy z niezwykłą skrupulatnością i pietyzmem jak by to był najcenniejszy skarb:

Po jego obu stronach i na końcu znajdowały się podwójne zielone rabatki, przedzielone pasami krótko przystrzyżonego trawnika, na których pośrodku stały stare zegary słoneczne. Gdzieniegdzie spoza przyciętego żywopłotu z cisów, wyskakiwały rzeźby. Na tyłach najdalszej rabatki posadziłam wszelkiego rodzaju bzy, azalie, złotokapy, wonne jaśminowce, japońskie pigowce, białe i różowe głogi oraz kwitnące drzewa i krzewy...
Z każdego rogu ogrodu wychodziła żwirowa ścieżka zwieńczona kwiecistymi łukami z róż, klematisów i dzikiego wina.
Na końcu ogrodu znajdowała się zielona skarpa, przekształcona później w rosarium, przez całą szerokość której biegły stopnie, albo raczej wąskie tarasy z różami na szczytach i bluszczem na przednich ścianach...
Lubię swój ogród, ponieważ przypomina mi dzieciństwo, a poza tym wiem doskonale, gdzie rośnie w nim każdy kwiatek”.

To oczywiście drobniutki wycinek zachwytów Daisy nad urządzonymi przez siebie ogrodowymi tarasami. W jej książce roi się od artystycznych opisów otaczającej zamek Książ przyrody i górskich krajobrazów, zmieniających się jak w kalejdoskopie w zależności od pory roku:

Stojąc na skale Riesengrab ( czyli Garb Olbrzyma, popularny wśród odwiedzających Książ punkt widokowy), patrząc w dół na dolinę z głębokim wąwozem rzeki, zamkiem z jego migotającymi światłami, mając nad sobą ciemnopurpurowe niebo z księżycem, połyskujący śnieg pod nogami i błyszczące gałęzie nad głową i przy twarzy, czułam się jak Księżniczka z Bajki. Tak zresztą nazywali mnie czasem inni ludzie. Uśmiechałam się wtedy, bo choć byłam młoda, wiedziałam już, że świat przemawia do nas swoim pięknem, ale czyni niewiele, by uratować nas przed samym sobą”.

Bardzo często barwne opisy przyrody lub zdarzeń, relacje z podróży lub z wizyt u wysoko postawionych osób okrasza Daisy różnego rodzaju subiektywnymi refleksjami natury filozoficzno- obyczajowej. Pozwala nam to znacznie lepiej ją poznać i docenić. To jest właśnie specyfika książki-pamiętnika, w której autor jest zarazem jej głównym bohaterem.
Oto na koniec klasyczny przykład takiej refleksji, świadczący o głębokiej nostalgii, która towarzyszyła jej w życiu, a wydawałoby się, że jako osoba mająca wszystko co dusza zapragnie, powinna być bez reszty szczęśliwą:

Życie w Niemczech przyniosło mi wiele radosnych i szczęśliwych przeżyć. Odniosłam tam wielki sukces towarzyski i być może, zrobiłam trochę dobrej roboty politycznej i społecznej. Urodziłam trzech synów. Spędziłam miłe i pogodne chwile z przyjaciółmi i rodziną. Jednakże, nie udało mi się nigdy uciszyć głębokiego bólu emigracji, jaki towarzyszy nieomal wszystkim Anglikom, którym przyszło żyć w obcym kraju. Ma on swoją przyczynę w niezaspokojonej tęsknocie za irlandzkimi moczarami, walijskimi górami i ciężarną ciszą angielskich ogrodów”.

Ten emigracyjny ból nie jest obcy innym narodowościom, znamy go i my Polacy jeśli nie z autopsji, to z literatury, tęsknimy na obczyźnie za tym miejscem, „gdzie bursztynowy świerzop, gryka jak śnieg biała, gdzie panieńskim rumieńcem dzięcielina pała”.

Daisy von Pless w dalszych kolejach swego życia, o których nie wspomina w pamiętnikach, bo kończą się one wcześniej, miała okazję doświadczyć na własnej skórze wielu innych bolesnych przeżyć. Nękana nieuleczalną chorobą, opuszczona przez męża, rodzinę, bliskich i znajomych, pozbawiona środków do dostatniego życia, zdruzgotana tragiczną śmiercią najmłodszego syna, wysiedlona z zamku, umiera w samotności w 1943 roku w Wałbrzychu. Nie udało się jej powrócić do rodzinnych pieleszy w dalekiej Walii. Umarła w swojej drugiej ojczyźnie, na Dolnym Śląsku, który jednak jak to widzimy w jej książkach był bliski jej sercu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz