Książ z dalszej perspektywy |
urzekająca urodą Daisy |
To
niewątpliwie interesujące, jak widziała swój nowy dom na Śląsku
młoda Angielka, świeżo poślubiona przez niemieckiego arystokratę,
Jana Henryka XV z możnego rodu Hochbergów? Jakie wrażenie wywarło
na niej monumentalne zamczysko „Fűrstenstein”,
zawieszone jak dziupla na wysokiej skale nad urwiskiem, w otoczeniu
lasów i gór?
W
swej książce-pamiętniku „Lepiej przemilczeć” pisze o tym
księżna Daisy, zwana od swej niepospolitej urody Stokrotką, z
wyraźną szczerością i godnym podziwu talentem. Zdecydowałem się
więc przytoczyć najciekawsze fragmenty z tej książki, mając
pełną świadomość, że niewielu Czytelników mojego blogu zdołało
do niej dotrzeć. Jestem pewien, że tym sposobem mogę jednakowoż
zachęcić do jej przeczytania w całości, a myślę że warto.
Na
początek Daisy zwraca na to uwagę, że Anglikowi lub Amerykaninowi
trudno byłoby wyobrazić sobie życie jakie Hochbergowie wiedli w
„starożytnym” Książu. Zamek należał do rodziny od ponad
czterystu lat. Zbudowany na początku XIII wieku przez księcia
śląskiego Bolka I, przebudowany w XV, a następnie w XVII wieku w
stylu renesansowym, był rozległą budowlą, przekraczającą
potrzeby jednej rodziny.
„Nie
lubię olbrzymich rezydencji – pisze księżna Daisy. Zawsze
żywiłam pogardę wobec ograniczonych ludzi, przekonanych, że świat
ich zignoruje, jeśli nie będą posiadaczami wielkich domów z całą
świtą, etykietą i bezsensownym przepychem. Pod tym względem ja i
mój mąż nigdy nie mogliśmy się zgodzić... Według mnie, to że
dusza człowieka może być przytłoczona masą zwykłych kamieni,
mebli, obrazów i innych bogactw jest rzeczą obrzydliwą i
przygnębiającą. Jeśli przekroczona zostanie pewna granica i
skromny stopień świetności, to dom przestaje być domem i staje
się muzeum”.
Ale
mimo wszystko księżna Daisy pokochała to miejsce od razu, bo jak
pisze „Śląsk jest śliczną i romantyczną prowincją Niemiec,
a piękno jego gór przebijają jedynie Bawarskie Alpy. Masywna
grań, na której stoi zamek, zwisa nad głębokim wąwozem. Budynek
prawie nieosiągalny z trzech stron, dostępny jest przez most
przerzucony nad tą przepaścią”.
Wprawdzie
Daisy przyznaje się do tego, że nigdy nie policzyła, ile w nim
jest pokoi, ale chyba około sześćset, wie jednakowoż, że z okien
każdego z nich rozpościerają się widoki zapierające dech :
„Dziki,
przestronny krajobraz tej części Śląska jest nie do opisania
przepiękny. Może gdy czytelnicy moich pamiętników
trafią w nich na jego opisy, docenią go i pokochają na równi ze
mną. Wiosną, która przychodzi do wschodniej Europy później,
niż gdzie indziej, eksplozja owocowych i innych kwitnących drzew
jest oszałamiająco urocza; piękno lata leży w jego przemożnym
bogactwie; jesienią lasy śpiewające nutami tysiąca kolorów
przenoszą nas do niebios, a zima z kryształowymi drzewami
wyskakującymi ze śniegowych pustyni, jest jedną niekończącą się
krainą baśni”.
Oprócz podróżowania po świecie jej pasją stały się ogrody.
Kreowała je wszędzie, gdzie się znalazła na dłużej. W Książu
miała ich kilka, w każdym kwitły kwiaty tylko jednego koloru.
Oczywiście Daisy była ich spiritus movens. Wszystkie sama
zaprojektowała i czuwała jak dobry duch nad ich ukształtowaniem.
Pod wpływem mody na Daleki Wschód nazwała je „Ogrodem Kamy”.
Rozległy park otaczający zabudowania zamkowe w miejsce
dotychczasowej nazwy „Schwarzengarben”, czyli „czarna mogiła”
otrzymał nazwę „Ma Fantaisie”:
„Ma Fantaisie” - jak pisze Daisy – zaprojektowana
całkowicie przeze mnie i w pełni wyrażająca mojego ducha, była
chyba jedną rzeczą w Książu, która należała wyłącznie do
mnie. Spędziłam w niej wiele szczęśliwych chwil z dziećmi,
rodzicami i wybranymi przyjaciółmi”.
W wydzielonej części parku zbudowała Daisy dla siebie uroczy
domek, jak mówią Niemcy „wiejską chatę”. Umeblowała ją
starymi dębowymi sprzętami, prostą ceramiką i ulubionymi
drobiazgami przywiezionymi z różnych stron świata. To miejsce
traktowała Daisy nieomal jak drugi dom. Był dla niej namiastką
rodzinnego dworku w Newlands, za którym tęskniła niezmiennie mimo
upływu lat. Pełne ciężkich mebli, złoconych sufitów i
dekoracji, kryształowych żyrandoli, luster, rzeźb, salony Książa,
czy bliźniaczego pałacu w Pszczynie, przytłaczały ją swoim
przepychem i obcością. W miarę upływu lat żelazny rytuał
dworskiego życia na zamku, ścisłe trzymanie się konwenansu,
wspólne posiłki, obowiązkowe dotrzymywanie towarzystwa gościom,
od których nie zamykały się pałacowe bramy przez cały boży rok,
a poza tym wiele innych niedogodności, to wszystko złożyło się
na coraz to silniejszą potrzebę ucieczki z pałacowych salonów na
łono natury.
O swoim sekretnym ogrodzie w Książu pisze Daisy z niezwykłą
skrupulatnością i pietyzmem jak by to był najcenniejszy skarb:
„Po
jego obu stronach i na końcu znajdowały się podwójne zielone
rabatki, przedzielone pasami krótko przystrzyżonego trawnika, na
których pośrodku stały stare zegary słoneczne. Gdzieniegdzie
spoza przyciętego żywopłotu z cisów, wyskakiwały rzeźby. Na
tyłach najdalszej rabatki posadziłam wszelkiego rodzaju bzy,
azalie, złotokapy, wonne jaśminowce, japońskie pigowce, białe i
różowe głogi oraz kwitnące drzewa i krzewy...
Z
każdego rogu ogrodu wychodziła żwirowa ścieżka zwieńczona
kwiecistymi łukami z róż, klematisów i dzikiego wina.
Na
końcu ogrodu znajdowała się zielona skarpa, przekształcona
później w rosarium, przez całą szerokość której biegły
stopnie, albo raczej wąskie tarasy z różami na szczytach i
bluszczem na przednich ścianach...
Lubię
swój ogród, ponieważ przypomina mi dzieciństwo, a poza tym wiem
doskonale, gdzie rośnie w nim każdy kwiatek”.
To
oczywiście drobniutki wycinek zachwytów Daisy nad urządzonymi
przez siebie ogrodowymi tarasami. W
jej książce roi się od artystycznych opisów otaczającej
zamek Książ przyrody i górskich krajobrazów, zmieniających się
jak w kalejdoskopie w zależności od pory roku:
„Stojąc
na skale Riesengrab ( czyli Garb Olbrzyma, popularny wśród
odwiedzających Książ punkt widokowy), patrząc w dół na dolinę
z głębokim wąwozem rzeki, zamkiem z jego migotającymi światłami,
mając nad sobą ciemnopurpurowe niebo z księżycem, połyskujący
śnieg pod nogami i błyszczące gałęzie nad głową i przy twarzy,
czułam się jak Księżniczka z Bajki. Tak zresztą nazywali mnie
czasem inni ludzie. Uśmiechałam się wtedy, bo choć byłam młoda,
wiedziałam już, że świat przemawia do nas swoim pięknem, ale
czyni niewiele, by uratować nas przed samym sobą”.
Bardzo często barwne opisy przyrody lub zdarzeń, relacje z podróży
lub z wizyt u wysoko postawionych osób okrasza Daisy różnego
rodzaju subiektywnymi refleksjami natury filozoficzno- obyczajowej.
Pozwala nam to znacznie lepiej ją poznać i docenić. To jest
właśnie specyfika książki-pamiętnika, w której autor jest
zarazem jej głównym bohaterem.
Oto na koniec klasyczny przykład takiej refleksji, świadczący o
głębokiej nostalgii, która towarzyszyła jej w życiu, a
wydawałoby się, że jako osoba mająca wszystko co dusza zapragnie,
powinna być bez reszty szczęśliwą:
„Życie
w Niemczech przyniosło mi wiele radosnych i szczęśliwych przeżyć.
Odniosłam tam wielki sukces towarzyski i być może, zrobiłam
trochę dobrej roboty politycznej i społecznej. Urodziłam trzech
synów. Spędziłam miłe i pogodne chwile z przyjaciółmi i
rodziną. Jednakże, nie udało mi się nigdy uciszyć głębokiego
bólu emigracji, jaki towarzyszy nieomal wszystkim Anglikom, którym
przyszło żyć w obcym kraju. Ma on swoją przyczynę w
niezaspokojonej tęsknocie za irlandzkimi moczarami, walijskimi
górami i ciężarną ciszą angielskich ogrodów”.
Ten emigracyjny ból nie jest obcy innym narodowościom, znamy go i
my Polacy jeśli nie z autopsji, to z literatury, tęsknimy na
obczyźnie za tym miejscem, „gdzie bursztynowy świerzop, gryka jak
śnieg biała, gdzie panieńskim rumieńcem dzięcielina pała”.
Daisy von Pless w dalszych kolejach swego życia, o których nie
wspomina w pamiętnikach, bo kończą się one wcześniej, miała
okazję doświadczyć na własnej skórze wielu innych bolesnych
przeżyć. Nękana nieuleczalną chorobą, opuszczona przez męża,
rodzinę, bliskich i znajomych, pozbawiona środków do dostatniego
życia, zdruzgotana tragiczną śmiercią najmłodszego syna,
wysiedlona z zamku, umiera w samotności w 1943 roku w Wałbrzychu.
Nie udało się jej powrócić do rodzinnych pieleszy w dalekiej
Walii. Umarła w swojej drugiej ojczyźnie, na Dolnym Śląsku, który
jednak jak to widzimy w jej książkach był bliski jej sercu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz