Blog to miejsce do podzielenia się na piśmie z innymi internautami moimi fascynacjami. Dotyczą one głównie regionu wałbrzyskiego, w którym przeżyłem już ponad pół wieku Będę o nim pisał, dzieląc się z Czytelnikami moimi refleksjami z przeczytanych książek i osobistych doświadczeń związanymi z poznawaniem jego historii i piękna krajobrazów.

wtorek, 11 marca 2014

Niezwyczajne rozterki mlodego Hłaski


coś z świata fantazji


Już któryś raz zachęcam wspaniałomyślnych Czytelników mojego blogu do bliższego kontaktu z dobrą książką. Użyłem tutaj epitetu -”wspaniałomyślnych” - i nie jest to żaden komplement. Jeśli są jeszcze tacy wyjątkowi pasjonaci czytania, których stać na kliknięcie strony „tu jest mój dom”, dowodzi to trafności tego sformułowania. W dzisiejszym wirtualnym świecie dominacji mediów fono -wizyjnych wszystko co pisane schodzi na plan dalszy. Wiem, że większość z Czytelników, to moi bliscy znajomi, dawne i teraźniejsze przyjazne dusze. Czytają teksty blogowe, bo mają to we krwi. A to że mnie znają pozwala im coraz częściej przycisnąć na facebooku pod linkiem postu - „to lubię”. I wtedy moja dusza rwie się w obłoki na skrzydłach głuszca.
Ale tak było dotąd. Dziś właśnie coś we mnie zadrżało, poczułem sygnał ostrzegawczy, czy robię dobrze agitując moich bliskich do czytania klasyków.
A wszystko to z powodu Marka Hłaski (1934-1969) i jego kontrowersyjnej książki „Piękni dwudziestoletni”. Myślę, że o Marku i jego książce nie muszę się rozpisywać. Od dawna weszła do kanonu najwybitniejszych bestselerów naszej literatury powojennej, a jej autor stał się postacią legendarną, bo rzadko się zdarza by przeżywszy zaledwie 35 lat odegrać tak ważną rolę w historii literatury polskiej. „Piękni dwudziestoletni” (1966 r.), to rodzaj autobiografii, a zarazem manifestu pokolenia młodzieży z połowy lat pięćdziesiątych. Pokolenia październikowego, do którego też mam powody się zaliczać. Rok 1956 zakotwiczył się w mojej pamięci, choć patrzę dziś po wielu latach na to wszystko z przymrużeniem oka. Chyba warto będzie o tym napisać, ale to innym razem.
Oto co pisze Marek Hłasko o swym nadzwyczajnym wyjeździe do Wrocławia w 1954 roku, wkrótce po ukazaniu się jego głośnej książki „Baza Sokołowska” (miał wtedy 20 lat), a tuż przed awansem na redaktora pisma „Po prostu”, które w październikowych wydarzeniach 1956 roku w Warszawie odegrało tak wielką rolę:

„Wyjechałem więc do Wrocławia, gdzie zamieszkałem u wuja. Miałem trzymiesięczne stypendium i trochę pieniędzy, które dostałem ze „Sztandaru Młodych” za moje opowiadanie „Baza Sokołowska”. Był to piękny czas, byłem nareszcie sam, mogłem czytać, pisać, chodzić do teatru – ale nie wiedziałem co mam robić najpierw. Kiedy zaczynałem pisać - zdawało mi się, że powinienem czytać, gdyż pomoże mi to w pisaniu, kiedy czytałem, zrywałem się i wybiegałem na miasto, gdyż wydawało mi się, że powinienem podglądać ludzi i wtedy znów wydawało mi się, że tracę czas na rozmowy, a przecież powinienem pisać - Chryste Panie, myślałem że zwariuję. Czytałem jednego dnia Misia Czeszkę; drugiego - Balzaka; potem odrywałem się do Dostojewskiego, aby czytać słownik Lindego; nocami szukałem wuja i znów wracałem do moich książek. Nie wiem, ile książek przeczytałem tego roku we Wrocławiu; przypuszczam że kilkaset. I z każdym dniem wiedziałem mniej; i z każdym dniem popadałem w rozpacz, że nigdy nie przeczytam tego co powinienem przeczytać. Wreszcie dano mi Gombrowicza do czytania i wtedy już oszalałem zupełnie”.

Boję się, że coś podobnego może spotkać tych, którzy poważnie potraktują moją zachętę do czytania wielkich dzieł literatury polskiej i światowej. Takie spontaniczne, żarłoczne rzucenie się w świat literackiej fikcji i fantasmagorii może przynieść nieodwracalne skutki. Odlecimy z euforią w krainę imaginacji i fantazji, gdy tymczasem trzeba w domu posprzątać, pozmywać naczynia, pomyśleć o zakupach, nie mówiąc o innych obowiązkach rodzinnych i służbowych._Przeczytanie Biblii, albo też „Wojny i pokoju” Tołstoja, albo wszystkich trzech części trylogii Sienkiewicza, owszem jest potrzebne, ale róbmy to rozsądnie i z umiarem. A jeśli już, to zalecam by nie czynić tak jak Hłasko, to znaczy skakać z kwiatka na kwiatek, dziś Balzac, a jutro Dostojewski, a do tego jeszcze Linde z alfabetycznym indeksem języka polskiego. I nie należy wtedy myśleć o problemach dnia powszedniego. Oddajemy się fabularnej treści książki i jej artystycznej oprawie całą swą osobowością.

Póki co proponuję na rozgrzewkę Marka Hłaskę i jego epos „Piękni dwudziestoletni”. Przeniesie on nas w krainę równie magiczną i mistyczną, choć przecież nie tak odległą, ale dla wielu z Państwa zupełnie nieprawdopodobną, bo rozgrywającą się w egzotycznym dziś dla nas kraju nad Wisłą i Odrą. Nie do wiary, że działo się to niespełna sześćdziesiąt lat temu i że w tej fałszywej, zakłamanej, absurdalnej grze zwanej demokracją ludową uczestniczyła elita życia kulturalnego i literackiego stolicy. Marek Hłasko był jednym z pierwszych pisarzy, którzy potrafili to dostrzec i mieli odwagę o tym napisać. Zapłacił za to wysoką cenę, jaką stało się życie na emigracji. Nie trwało ono zbyt długo, o pierwszych latach tułaczki czytamy w jego książce. Warto do niej zajrzeć do czego zachęcam w przeświadczeniu, że jej przeczytanie nie zabierze nam zbyt wiele czasu i nie spowoduje takiej reakcji, jak u Hłaski „Ferdydurke” Gombrowicza.




Proponuję też dla odprężenia moją książkę - „Głuszyckie kontemplacje”. Ma ona tę zaletę, że można ją czytać na wyrywki. Każdy rozdział jest zamkniętą całością, a w sumie poznajemy lepiej nie tylko Głuszycę, ale naszą urodziwą ziemię wałbrzyską, jej historię i walory krajobrazowe. Książkę można nabyć w punkcie informacji turystycznej „Osówki” przy ul. Grunwaldzkiej w Głuszycy lub wypożyczyć w bibliotece.

Nadal jestem przekonany co do tego, że - czytanie nie szkodzi.

2 komentarze:

  1. Z miłą chęcią przeczytam książkę Marka Hłaski. Dziękuję za rekomendację. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. I znowu dzięki Tobie mam więcej wiedzy.

    OdpowiedzUsuń