Blog to miejsce do podzielenia się na piśmie z innymi internautami moimi fascynacjami. Dotyczą one głównie regionu wałbrzyskiego, w którym przeżyłem już ponad pół wieku Będę o nim pisał, dzieląc się z Czytelnikami moimi refleksjami z przeczytanych książek i osobistych doświadczeń związanymi z poznawaniem jego historii i piękna krajobrazów.

niedziela, 25 sierpnia 2013

Mała rzecz a cieszy




Siedzimy sobie na ganeczku domku kempingowego tuż pod lasem. Las wspina się w górę Gomulnika, rozległego wzgórza Gór Suchych. Stanowi ono północną ścianę Łomnicy, ciągnącej się nad Złotą Wodą wsi, której cudowne położenie może zawrócić w głowie nawet nieczułym na uroki górskie przybyszom. Od południa osłania Łomnicę panosząca się jak królowa Ostoja. To jedna z tych gór, które decydują o wyjątkowym uroku Łomnicy. Ostoję mamy z prawej strony, Gomulnika za sobą, a przed nami rozpościera się jak na obrazku rozległa panorama masywu Włodarza. To oddzielony przełęczami od reszty Gór Sowich, samorodny człon Sudetów, najstarszy w Polsce. Właśnie odporność na ruchy górotwórcze tych starych gór zadecydowała o wyborze przez Niemców Gór Sowich, jako najlepszego miejsca na budowę podziemnych fabryk najnowocześniejszych rodzajów broni nuklearnej.
Wydaje się to nieprawdopodobne. Taka niepozorna, wijąca się wstęgą, zalesiona ściana ciągnącego się nieprzerwanie łańcucha górskiego stała się miejscem gigantycznej, podziemnej penetracji górniczej, której celem było urządzenie tu bezpiecznych laboratoriów doświadczalnych cudownej broni - Wunderwaffe. Miała ona odwrócić losy wojny.
Na szczęście dziś dla nas, to tylko historia. Wiemy o tym jakim kosztem była ona tworzona, pamiętamy o ofiarach tysięcy więźniów obozu koncentracyjnego Gross Rosen, którzy zginęli tu z głodu, wyczerpania i chorób.

Siedzimy sobie w blaskach chowającego się w gąszczu drzew gorącego słońca. W tym roku słońce nas nie zawiodło. Mamy lato jakiego nie pamiętają najstarsi mieszkańcy. Jesteśmy gośćmi, proszę nie spaść z krzesła, głuszyckiego fryzjera, a oglądamy to wszystko na jego prywatnej działce pod lasem, którą umownie nazywamy Panderoza.
Nie będę się rozwodził nad tym, co potrafił przez lata uczynić nasz gospodarz pod lasem w miejscu, które było najnormalniejszym nieużytkiem. Powiem króciutko. Tuż u naszych stóp mamy trzy uregulowane połączone ze sobą stawy rybne. Nad nimi drewniane domki kempingowe. Te domki zasługują na osobne opisy, bo każdy jest inny, ale razem stanowią harmonijną całość pod względem stylu i jakości wykonania. To kunsztowna robota stolarska i murarska. Wiemy o tym, że znaczny wkład w ich wykonanie wniosła ręka samego fryzjera. Nie wymieniam jego nazwiska, bo sam o to prosił, ale w Głuszycy wiemy o kogo chodzi.
Piszę o tym wszystkim w liczbie mnogiej, bo nie jestem sam. W tę weekendową sobotę 17 sierpnia zaroiło się na Panderozie od gości. Przewinęło się tego popołudnia ponad pięćdziesiąt osób dorosłych, nie licząc dzieci. A dlaczego? Co było powodem tak licznego przybycia? Jestem przekonany, że nie tylko grillowa kiełbaska i kaszanka na wolnym powietrzu, i nie tylko bliska znajomość z gospodarzami, Stanisławem i jego żoną Krystyną, też mistrzynią nożyczek i grzebienia. Nie o nich chcę dzisiaj opowiadać.
Otóż ideą letniego relaksu na głuszyckiej Panderozie – i to jest najbardziej zaskakujące - był dziecięcy plener malarski.

To już nie pierwsze takie wydarzenie kulturalne, nie pierwszy raz na wąskiej grobli pomiędzy stawami ustawione są sztalugi, duży stół z pędzlami i farbami wodnymi, a przy stojakach krzątają się młodzi adepci sztuki, dziewczęta i chłopcy. Rozpiętość wieku niewielka, od siedmiu do dwunastu lat. Tematy obrazków dowolne Nasi gospodarze już od paru lat organizują latem takie plenery. Robią to z własnej i nieprzymuszonej woli, bo sprawia im przyjemność radość i satysfakcja zainteresowanych malarstwem dzieci i rodziców. Do konkursu zapraszane są latorośle krewnych i znajomych. Do jury konkursowego - głuszyccy ludzie kultury. W ten sposób tworzy się pod łomnickim lasem niecodzienna więź młodych ze starszymi ludźmi wrażliwymi na piękno natury.

Warto dodać, że plener malarski to jeszcze nie wszystko. Byliśmy świadkami jak się tworzy dzieło sztuki, a uczynił to rzeźbiarz z Jedliny-Zdroju, Mirosław Jedziniak, który na naszych oczach zamienił pień drewna w mocno strapioną głowę mędrca. Mogliśmy się przekonać, że rzeźbienie dłutem w kawałku drewna, to nie jest tylko sprawa sprawności ręki, ale też umysłu i serca.
Na tym jeszcze nie koniec. Nie mogę pominąć sympatycznej okrasy wieczoru, a było nią trio muzyczne; akordeon (w rękach samego gospodarza), gitara i skrzypce ( w rękach bliskich gospodarzowi gości). Popłynęły w leśny gąszcz odbijające się echem biesiadne melodie. Szkoda. że zabrakło wokalistki, ale wszystko jest przed nami. Może za rok znajdzie się wśród gości głuszycka Maryla Rodowicz, Doświadczenie uczy, że każdy rok przynosi coś nowego.
Mam nadzieję, że bardzo pożyteczny i sympatyczny plener malarski Stanisława i Krystyny spotka się z aprobatą i zainteresowaniem lokalnych władz , bo warto dostrzegać i wspierać ludzi, którzy z własnej inicjatywy i bezinteresownie czynią coś dobrego.

2 komentarze:

  1. Łomnica-urocza wieś-powoli staje się popularnym miejscem często odwiedzanym przez turystów.
    Jedlina Zdrój w niedzielę była"zakorkowana".
    Były problemy z zaparkowaniem,ale udało się.Spróbowaliśmy zupek,posłuchaliśmy muzyki.Zaopatrzyłem się w sery kozie z Łomnicy(Karkonosze),miody.Maluchy fotografowały się z Charlottą wśród tryskającej wody.
    Młodzież nie odpuściła mi jazdy konnej w Sierpnicy.Pogoda dopisała!Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  2. Też się gubiłem w tłumie Jedlinian i przyjezdnych gości i zadawałem sobie pytanie co nas przyciąga do Jedliny, bo na pewno nie zupa, której nie skosztowałewm ze względu na kolejki.Myślę, że czujemy potrzebę bycia tam, gdzie się cos niezwyklego dzieje, a Jedlina ma swój urok, o czym piszę w moim blogu juz od dawna. Pozdrawiam i dziękuję za niespodziankę z naszych kwiecistych polan i łąk. Wszystkiego miłego !

    OdpowiedzUsuń