To było pięć lat temu, wydarzenie które wstrząsnęło Polską. Jeszcze dziś na samo wspomnienie czuję jak dreszcz emocji przeszywa mnie od stóp do głowy, tak samo zresztą jak na początku mundialowego meczu Polaków z Senegalem. Od czasu do czasu dzieją się rzeczy niecodzienne, trudno się dziwić, że emocje w takich momentach biorą górę nad rozumem.
O tej gigantycznej imprezie
stricte niesportowej z 2013 roku pisałem w moim blogu:
Nie jestem w stanie zdobyć się na
heroiczny wyczyn udania się do stolicy, by wziąć udział w niezwykłych
rekolekcjach na Stadionie Narodowym i tam wraz z kilkudziesięciotysięczną rzeszą
wiernych zbliżyć się do Ojca Bashobory z
Ugandy, bezpośrednio wejrzeć w jego
nawiedzone duchem bożym oczy, włączyć się w nurt wspólnej modlitwy. To nie jest
taka sobie mistyfikacja jak telewizyjne seanse z rosyjskim uzdrowicielem
Kaszpirowskim. Warszawskie zgromadzenie, jak twierdzi z całą stanowczością jego
inicjator arcybiskup diecezji warszawsko-praskiej Henryk Hos, to nie żadne
czary-mary, to Boża ingerencja w ludzkie dusze i ciała, skutkiem której
dochodzić może do niezwykłych omdleń, uzdrowień i wskrzeszeń.
Liczyć na cudowne uzdrowienie nie
mogę, bo do tego potrzebna jest wiara, że się spełni taki cud, a ja jestem z
natury niedowiarkiem. Moje żarliwe modlitwy nie przynosiły jak dotąd żadnych
efektów może dlatego, że odbywały się w samotności, bez udziału innych osób, a
zwłaszcza duchownych z mocą nadprzyrodzoną. W nadzwyczajnych okolicznościach
jakie będą miały miejsce na piłkarskim gigancie mógłbym liczyć na wskrzeszenie
młodzieńczej wiary, która podobnie jak zdrowie mocno się nadwyrężyła.
Do Warszawy nie pojadę z powodów
stricte materialnych. Podróż samolotem nie wchodzi w rachubę, bo doświadczenie
lotu smoleńskiego odcisnęło piętno na mojej psychice i sama myśl o
zakamuflowanej paczce trotylu podrzuconej do samolotu przez ruskich budzi
empatię. A przecież musiałbym dotrzeć na lotnisko we Wrocławiu albo pociągiem,
albo samochodem. Obydwa środki lokomocji nie zapewniają bezpieczeństwa
podróżowania. Przekonują nas o tym codziennie media informując non stop o
dantejskich scenach katastrof kolejowych i wypadków drogowych. Z tego też
powodu odrzucam definitywnie jazdę do Warszawy
własnym punto-grande, którym zdobywam się na odwagę pojechać od czasu do
czasu na zakupy do „Kauflandu” lub
„Tesco” w Wałbrzychu. Drogę tę znam na
pamięć, a poza tym wiem, gdzie mogę normalnie zaparkować samochód, co jest wykluczone
w takich molochach jak Wrocław lub Warszawa.
W moim przypadku jedynym sensownym
sposobem podróżowania są własne nogi. Pisałem niedawno o wyczynie niejakiego
Kazimierza Palucha, który pieszo w latach dwudziestych przemierzył wzdłuż i
wszerz obszar ówczesnej znacznie większej niż obecnie II Rzeczpospolitej.
Wprawdzie w obecnej dobie rozwoju komunikacji też nie można wykluczyć
niebezpieczeństwa wypadku pieszych, ale są oni jednak w lepszej sytuacji,
zwłaszcza gdy zastosują się do rozważanego w Sejmie nakazu noszenia na drogach
kamizelek odblaskowych. Bezpiecznymi okazują się pielgrzymki pieszych do miejsc
świętych, bo już sama ich paradność powoduje zwalnianie ruchu pojazdów.
Szkoda, że o terminie i miejscu
warszawskiego spektrum dowiedziałem się zbyt późno. Może warto byłoby wybrać
się na pieszą wędrówkę bocznymi ścieżkami do stolicy. Taka okazja jak ta na
Stadionie Narodowym jest warta największych poświęceń.
Tak pisałem pięć lat temu w moim
blogowym poście pt. „Czekanie na cud”. No i jak tu nie wierzyć, że cuda się
zdarzają. Przeczytałem właśnie, że błogosławiony, już prawie że święty Ojciec
Bashobora z Ugandy przybywa właśnie do naszego cudownego miasta – Wałbrzycha.
To nieodparty dowód, że cuda się przyciągają, a Piaskowa Góra i Podzamcze
przemienią się w miejsce święte.
Do Wałbrzycha to mogę nawet pieszo,
natchniony łaską boską mimo dysfunkcji moich stawów biodrowych. Jak to dobrze,
że nie pojechałem do Rosji jako wierny kibic naszej reprezentacji, tam przeżywałbym
gorycz porażki. A tu jak grom z jasnego nieba spada na mnie szansa uniesienia
się w zachwycie do granic niebiańskich i triumfu wiary nad zwątpieniem.
Wyobrażam sobie te tłumy wiernych, muzyka i megafony, świąteczna celebra i
moment szczytowy, gdy przed ołtarzem na wysokim podeście pojawia się On, pan i
władca dusz, nieomal jak Ojciec Rydzyka w amfiteatrze toruńskim. Już słyszę ten
szloch i zgrzytanie zębów przejętych do szpiku kości wiernych. Oj, będzie się
działo…
Teraz już nie muszę siedzieć w
domu i z założonymi rękami czekać na cud. Lada dzień cud się spełni.
witam! Staszku proponuję abyś został w domu i nie jechał do Wałbrzycha na spotkanie z ojcem z Ugandy. Tak na dobrą sprawę nie wiem komu te spotkania służą.Może to kolejna jakaś akcja aby wyciągnąć forsę od biednych emerytów,bo przecież młodzi ludzie nie pójdą na to pseudo religijne spotkanie.Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńChyba posłucham Twojej dobrej rady, tylko się martwię, że nici z mojego nawrócenia, ale pocieszam się, że wystarczą mi nasi czarni w sutannach. Zgadzam się z Tobą co do faktycznych celów tego zgromadzenia.
UsuńGeszeft!:)
OdpowiedzUsuńPodobno tacy"ojcowie"pojawiają się z powodzeniem tylko tam,gdzie populacja jest niepiśmienna,albo ludzie pozostają niewolnikami...
np.BRACTWA.
Kolejny geszeft!:)
"Ten człowiek nie zstąpił z nieba,nie wyszedł z raju i nie jest wysłannikiem Jezusa Chrystusa.Znany jest jako papierosowy metropolita Rosji.Od 1996 roku importował papierosy na sumę 14 miliardów dolarów i wina na 4 miliardy dolarów na potrzeby kościoła.Ma również prywatny odrzutowiec.Jego zegarek kosztuje 30 tys.dolarów.
Kim on jest?To nie jest spowiednik z Europy Wschodniej.
To agent"Michajłow".Agent drugiej klasy radzieckiego KGB."
Geszeft i BRACTWO-na którego czele stoi Botox Boy...a błogosławi wszystkich"Michajłow"...:)
putinism.wordpress.com/2018/05/02/bratva/#more-2420
A w tym bagnie biedna,katolicka Polska!
W tym Zoo wnuczka karmi zwierzęta spadami jabłek z mojego sadu...wnuczka jeszcze nie wie co to jest geszeft,bo ja bym te jabłka sprzedał mimo,że są robaczywe:)
https://www.youtube.com/watch?v=pSC83yJql9c
:)
Niestety, obnażasz Henryku konkretnie przykladami nikczemność tego świata i ludzi. Na całe szczęście są jeszcze na tym ludzkim padole ludzie godni szacunku i uznania. Jestem pewien, że należysz do nich, bo kochasz i bronisz natury, czego dawałeś setki razy dowody w moim blogu. I do takich ludzi należeć będzie Twoja wnusia, bo wyniesie to z domu dziadków i rodziców.
UsuńWciąż jeszcze wierzę w to, że po tych dotkliwych doświadczeniach z PiS-em potrafimy wyciągnąć wnioski i dzięki temu jutro Twojej wnusi będzie pogodniejsze. Pozdrawiam !