Blog to miejsce do podzielenia się na piśmie z innymi internautami moimi fascynacjami. Dotyczą one głównie regionu wałbrzyskiego, w którym przeżyłem już ponad pół wieku Będę o nim pisał, dzieląc się z Czytelnikami moimi refleksjami z przeczytanych książek i osobistych doświadczeń związanymi z poznawaniem jego historii i piękna krajobrazów.

wtorek, 29 września 2015

Apologia o sobie samym dla potomności




Dzisiejszy mój post ma charakter wyraźnie osobisty. Zwiastuje, że w moim ziemskim bytowaniu może zdarzyć się coś dobrego. Otrzymałem widomość z urzędu, że została oddana do druku moja kolejna książka, zapewne już ostatnia, bo każda z nich, taką była. Nie sądziłem za każdym razem, że cud znalezienia wydawcy może się powtórzyć. Ta książka, podobnie jak każda z kolejno wydawanych jest najważniejsza. Jest to książka o moim mieście, jego historii, czasach hossy w rozwoju przemysłowym, ciężkich latach wojny i powojennych. A nosi tytuł: „Głuszyca – miasto włókniarzy. Ciekawostki z historii i współczesności”.


Zgodnie z przyjętym zwyczajem przy takiej okazji warto dowiedzieć coś więcej o autorze książki. Czytelnik mojego blogu ma ten handicap, że może  to otrzymać z pierwszej ręki.


 Oto najskromniejsza jak tylko się da moja autobiografia:


O sobie napisałem już tyle w wielokrotnie dołączanych w urzędach do podań życiorysach, że wystarczy na wyczerpujące epitafium. Od paru lat koncentruję się, by wypełnić skrupulatnie zadanie ambitnego blogera. Niektórzy mylą to ze słowem blagiera i być może mają wiele racji.
W sumie moje postępy ocenią ci, którzy z niezrozumiałych dla mnie powodów są w stanie w świecie zdominowanym przez tele-video-fonię coś  jeszcze przeczytać i chwała im za to. Do nich z największą czcią i  szacunkiem kieruję kilka słów tej oto oszczędnej w szczegóły autobiografii.


Urodziłem się tak dawno, że już zapomniałem. A było to gdzieś tam daleko w Karpatach, w widłach Popradu i Dunajca, w wiecznie młodym miasteczku Stary Sącz, które rodzice porzucili po wojnie w poszukiwaniu chleba i przenieśli się na Ziemie Odzyskane. Wydaje mi się, że chodziłem do szkoły i coś z niej wyniosłem oprócz świadectw, materialnych dowodów uczestnictwa w tej procedurze. Na ogół spełniały się moje marzenia. Byłem ministrantem, listonoszem, nauczycielem, dyrektorem, inspektorem, prezesem i jeszcze na koniec samorządowcem. Dystynkcjami nie będę się chwalił, bo większość straciła na aktualności. Za młodu postanowiłem być pisarzem i kiedy już w to zwątpiłem moje marzenie się spełniło. Zostałem pisarzem takim o jakim Sienkiewicz pisał w "Szkicach węglem" -  prewentowym. Najlepiej wychodziły mi protokóły z zebrań, sprawozdania i okolicznościowe wystąpienia, n.p. z okazji rewolucji październikowej w dniu 7 listopada.


Ten dar posiadam do dziś. Każdą mowę zaczynam przezornie od słów: chciałbym złożyć Wam jak najserdeczniejsze życzenia (gratulacje, kondolencje), wszystko zależy od okoliczności. Nie ma w żadnym języku, jak w polskim, tak znakomitej, wymownej formuły trybu przypuszczającego – chciałbym.  Wam też chciałbym złożyć najszczersze wyrazy podziwu, jeśli z uwagą czytacie mój życiorys, serdecznie gratuluję cierpliwości i proszę o jeszcze. A ponieważ bywam  szczery aż do bólu, dlatego nie owijam słów w bawełnę, mimo że z tej bawełny, która przepełniała magazyny bliskich mi Zakładów Bawełnianych "Piast" w Głuszycy nie tylko nie pozostało już nic , ale nawet całą fabrykę zrównano z ziemią. Dziś powiat wałbrzyski wyciągnął swoją grabę po moje jedno z pierwszych miejsc pracy, jedyną w mieście, funkcjonującą ponad 50 lat niegdyś włókienniczą szkołę średnią, którą zamierza sprzedać w przetargu. Nic dziwnego, z czegoś musi żyć. 


Mimo wszystko życzę wszystkim pogody ducha, bo Polska to potęga gospodarcza i się rozwija. Tak zresztą było od kiedy tylko zacząłem chodzić do szkoły. Polska zawsze się rozwijała i biła rekordy, n.p. w kampanii cukrowniczej za Gomułki w latach 1960 -1965. Tylko za Gierka Polska rosła w siłę, by ludzie żyli dostatniej. I żyli, aż do czasów Solidarności i Wielkiego Lecha, który dla niepoznaki podawał się za elektryka, aby mu łatwiej było wywołać „wielkie spięcie”. A przecież to urodzony inteligent, zresztą Noblista, a honorów causa ma coś chyba z dziesięć Ale przepraszam, miałem pisać własny życiorys, a pognałem w wielką politykę.
To chyba dlatego, że nie mam o sobie nic szczególnie ciekawego do powiedzenia.


No chyba tylko to, że jak już mieli mnie dość jako belfra, a potem urzędowego „manuskrypta”, to dali mi papierek z gratulacjami z okazji jubileuszu 45-lecia pracy i odesłali na zasłużony odpoczynek. Odtąd każdego dnia, gdy wstaję rano, to myślę - znowu niedziela?


 Ale na tym się kończą moje swobodne medytacje, bo potem zaczyna się kręcić z impetem kierat życia emeryta, a kręci się z każdym rokiem coraz żwawiej, odwrotnie proporcjonalnie do upadających sił witalnych. Ale to wcale nie znaczy, że upadam na duchu, czego dowodem jest to optymistyczne curriculum vitae, czego i sobie i Wam życzę ! Amen !

poniedziałek, 28 września 2015

Wokól Głuszycy - foto, c.d.

w oddali Łomnica i panorama Gór Suchych

najwyżej położona na D. Ślasku wieś Grzmiąca widziana z Gomulnika


w Łomnicy pasą się konie

cuda przyrody nad wodą po kamieniołomie w Głuszycy Górnej

jesienne klimaty Gomulnika
przed turystą stoją otworem górskie szlaki piesze i rowerowe

To tylko drobna część z fototeki Marzeny. Oglądanie wszystkiego przenosi nas w krainę ułudy i fantazji. My tego piękna nie widzimy na codzień. Dobrze, że kolorowe fotki pozwalają nam na chwilę zatrzymać się w biegu i uświadomić sobie, że trzeba to piękno dostrzec i docenić i czerpać z niego pozytywne impulsy.

Fot. Marzena Michalik

niedziela, 27 września 2015

Głuszyckie foto, c.d.

Najważniejsza w mieście - ul. Grunwaldzka

jesteśmy w centrum miasta, zabytkowy budynek poczty

ciekawa architektura budynków utopionych w zieleni drzew

Głuszycę trzeba oglądać z góry

albo z wieży Szpiczaka, tego tam na samej górze

z centrum  dwa kroki i już jesteśmy na łonie przyrody


Fot. Marzena Michalik

sobota, 26 września 2015

Głuszyca widziana okiem aparatu foto


miasteczko - w oddali

Dziś będzie nieco inaczej o Głuszycy, małym miasteczku utopionym w górach na rubieżach Dolnego Śląska. Ktoś pomyśli, co można jeszcze nowego o Głuszycy napisać. Przecież  co się tylko dało jest już na papierze i na stronach internetowych, a także można było usłyszeć w porannych sobotnio-niedzielnych audycjach wałbrzyskiego radia „złote przeboje”. Otóż to. Staram się słowami pisanymi i prozą, i wierszem sławić moje miasto jak tylko mogę najpiękniej i gdzie się tylko da. Wiem, że jest to syzyfowa praca. Wielu moich Czytelników przyjmuje to z rezerwą, zwłaszcza gdy zna to miasto tylko z widzenia, a jeszcze bardziej, gdy żyje w nim na co dzień, ale nie ma czasu i chęci na głębszą refleksję. Po prostu nie da się za pomocą słowa pokazać uroków miasta nawet gdy się ma do tego pełne przekonanie i dozę talentu.

Zrozumiałem to dopiero od niedawna, gdy odkryłem walory portalu społecznościowego – facebooku. A spowodowali to podobni do mnie, jak sądzę, fanatycy miasteczka nad Bystrzycą, tylko że oni to robią o niebo sugestywniej i skuteczniej, publikując swoje często nietuzinkowe, artystyczne fotogramy. 

Od pewnego czasu co rusz mam niezwykłą przyjemność się zachwycać znakomitymi fotkami z Głuszycy i najbliższych okolic Wiesława Jaranowskiego, Andrzeja Kiedy, Pawła Fesyka. Wiele razy wzbogacała nasze miasto  ciekawymi fotkami wywodząca się stąd Henryka Śnieżka Michalak Kolber.

Wiem, że mógłby nas zasypać fotografiami Głuszycy i przedwojennej, i obecnej Grzegorz Czepil, a na pewno jeszcze wielu innych Głuszyczan, którzy robią to od dawna, ale swe dzieła przechowują w internetowych googlach.

Jakie więc jest to moje miasto Głuszyca. Zobaczmy to na fotografiach. Pisałem kiedyś, że Głuszycą najlepiej się zachwycić oglądając ją z góry, a fotografia odsłania jeszcze dodatkowo takie refleksy, których nie łatwo dostrzec naszym okiem. 

Prezentowane fotki to efekt zabawy z aparatem fotograficznym mojej córki, Marzeny. To co zobaczyme dziś to tylko wstęp, w kolejnych postach obejrzymy coś więcej.


Mam pytanie, czy znacie taką Głuszycę?


gmach urzędu i jego zaplecze


panorama miasta z oddali



część miasta od strony południowej
budynek gimnazjum i otoczenie
 
pejzaż miasteczka



piątek, 25 września 2015

Dolnoślązakom - ku pokrzepieniu serc !


urokiliwy festyn w Jedlinie-Zdroju

Co to znaczy być Dolnoślązakiem? Czy to znaczy to samo co być Mazurem, Kurpiem, Krakowianinem, albo Karpackim góralem? Wiadomo, że mieszkańcy centralnej Polski mają swoje głębokie korzenie, bo żyją tam od wieków z pokolenia na pokolenie. Mają swoją sztukę i kulturę, tradycje i obyczaje, regionalne stroje, przyśpiewki ludowe, muzykę i gwarę.  My Dolnoślązacy jesteśmy związani z tą ziemią najdłużej od siedemdziesięciu lat. Pochodzimy z różnych stron Polski, trudno więc znaleźć specyficzne zjawiska w kulturze i obyczajowości. Czy możemy więc mówić o swojej tożsamości regionalnej?

Myślę że tak, ale póki co jej fundamentem jest przynależność geograficzna do określonego obszaru. Czujemy się mieszkańcami Dolnego Śląska, wielu z nas jest tu urodzonych i zakorzenionych na stałe. Tworzymy w miarę upływu lat odrębną obyczajowość i kulturę, czym będziemy się różnić od innych, ale na to potrzeba jeszcze trochę czasu by ukształtowały się i umocniły własne, regionalne tradycje. Jest to jednak nieuchronne i bardzo potrzebne.


Swego czasu znalazłem się na łamach piątkowego dodatku „Gazety Wyborczej” (16 maja 2014 r.), a uczyniła to wrocławska dziennikarka, Lucyna Róg, autorka  artykułu „Z tego powinniśmy być dumni”, ostatniego już odcinka z cyklu „Tożsamość Dolnoślązaków – Unia Wielu Kultur”.

Zapytaliśmy kilku Dolnoślązaków, co nas, mieszkańców tego regionu, powinno napawać dumą – pisze we wstępie artykułu Lucyna Róg – i dalej zamieszcza odpowiedzi na te pytanie kilku osób: burmistrza Zgorzelca Rafała Gronicza, autorki blogu „Wrocławskie Kamienice” Eweliny Kodzis, prezesa Dolnośląskiej Izby Rzemieślniczej Zbigniewa Ładzińskiego, Prezesa Stowarzyszenia na rzecz Promocji Dolnego Ślaska Sławomira Najnigiera, dyrektora biura Dolnośląskiej Organizacji Turystycznej Rajmunda Papiernika, marszałka województwa dolnośląskiego Cezarego Przybylskiego, inicjatorki i koordynatorki projektów kulturalnych w Świdnicy Bożeny Pytel, prezesa wrocławskiej Fundacji Ekorozwoju Krzysztofa Smolińskiego.
W tym znakomitym towarzystwie zmieściłem się również i ja. Nie ukrywam, że z tego powodu czułem się bardzo usatysfakcjonowany.

A oto treść mojej wypowiedzi:

Urodziłem się na Podkarpaciu, w miasteczku Stary Sącz, a lata młodości spędziłem nad Jeziorem Otmuchowskim, ale nieomal całe moje dorosłe życie jest związane z Dolnym Śląskiem. Mogę więc z pełnym przekonaniem powiedzieć, że czuję się Dolnoślązakiem i jestem z tego dumny. Już ponad pół wieku mieszkam w małym miasteczku Głuszyca, do niedawna znanym z przemysłu włókienniczego, dziś ze względu na atrakcyjne położenie krajobrazowe stawiającym na turystykę i wypoczynek. Od ponad pół wieku tu jest mój dom.
Mam stąd dwa kroki w przeurocze Góry Suche, część Gór Kamiennych, a po drugiej stronie w Góry Sowie. To właśnie tutaj znajdują się tajemnicze podziemne sztolnie Osówki budowane przez Niemców pod koniec wojny początkowo jako kwatera Hitlera, a potem jako fabryka broni.
Znaczna część mojej kariery nauczycielskiej jest związana z sąsiednią Jedliną-Zdrój, miastem-uzdrowiskiem, które w ostatnich latach przeżywa swój ponowny renesans. To  atrakcyjne historycznie i przyrodniczo miejsce, według mnie powód do dumy nie tylko dla mieszkańców regionu wałbrzyskiego, ale i całego Dolnego Śląska.
Czuję się po trochu wałbrzyszaninem, bo to w tym mieście miałem okazję rozwinąć skrzydła jako powiatowy samorządowiec. Wałbrzych, to jedno z najpiękniejszych pod względem krajobrazowym miast w Polsce. To miasto przyszłości, co widać coraz wyraźniej w postępie inwestycyjnym i przemianach społecznych i kulturalnych. Wierzę, że wkrótce będą z niego dumni nie tylko ja, ale i wszyscy Dolnoślązacy.
Najcudowniejsze wspomnienia łączą mnie z moim miastem uniwersyteckim – Wrocławiem. Każdy przyjazd do tego miasta, to dla mnie emocjonalne święto. Ale dziś Wrocław stał się metropolią i zaczynam się w nim gubić. Kocham kilka innych miast dolnośląskich: Szczawno-Zdrój, Świebodzice, Świdnicę, Kłodzko. A w ogóle to jestem przekonany, że Dolny Śląsk nie odbiega zbyt wiele od Zachodu i jest jednym z najpiękniejszych i najnowocześniejszych regionów Polski .

Wypowiedzi wszystkich wymienionych powyżej osób są w podobnym tonie. Jesteśmy dumni z naszych zabytków, przyrody, gospodarki i z nas samych. Cieszy nas także bycie częścią Unii Europejskiej i to, jak się rozwinęliśmy w ostatnich latach. Tak właśnie podsumowała nasze opinie Lucyna Róg i myślę, że tak ocenia nasz region zdecydowana większość Dolnoślązaków. Po prostu, mamy być z czego dumni.

środa, 23 września 2015

Ważność japy z telewizji




Czytam od czasu do czasu zapiski blogowe Wojciecha Orlińskiego reklamowane na internetowej stronie „Gazety Wyborczej”. Przyznam się,  nie wiem o nim nic więcej poza tym, że prowadzi interesujący blog i pisze od czasu do czasu świetne felietony. W jednym z   z nich, a było dokładnie rok temu W. Orliński przeszedł samego siebie. Felieton nosił wiele mówiący tytuł „Iwent, to znaczy monetyzacja japy” Rzadko się zdarza, by obok Michała Ogórka i Moniki Olejnik, czytać tak znakomite teksty.

Autor felietonu wyjawia nam po co zawodowi muzycy nagrywają płyty, skoro ich sprzedaż w najlepszych układach przynosi dochód, „który starczy „na waciki”. Po co w takim razie ta zabawa? Zdaniem Orlińskiego, najlepiej określił to jeden z bohaterów komedii „Testosteron”, który stwierdził, że celem wydania płyty jest zrobienie przy tej okazji „iwentu”. Zarabia się nie na ilości sprzedanych płyt, ale na, jak się to określa żargonowo  -  monetyzacji japy”. Domyślamy się, że chodzi przede wszystkim o to, by o wykonawcy było głośno, by mówiono o nim w radiu, pisano  w gazetach, pokazywano jak najczęściej w telewizji. Jeśli zaś ma się już tę gębę znaną, to świat szeroki (to znaczy ten nasz rodzimy, „wszechpolski”) staje przed nim otworem. Jak dalej pisze Orliński:

„W Polsce mamy 2470 gmin, w tym 2173 wiejskie i wiejsko-miejskie. Praktycznie każda taka gmina hucznie obchodzi swoje „dni gminy”, a żadne nie mogą się odbyć bez przynajmniej jednej „znanej japy z telewizji”.

W dalszej części felietonu jego autor znęca się nad niestety, często bardzo groteskową postacią wokalisty, Piotra Kukiza, posądzając go o to, że robi szum wokół swej osoby, by zyskać wzięcie w matecznikach PiS-u: Wyciskach, Mędliszewie, Grząźlach, Kaczych Dołach (istotnie tędy m. in. wiodła ubiegłoroczna ścieżka koncertowa Piotra Kukiza).


Przypomniam, to było wtedy, gdy jeszcze nikomu się nie śniło o sukcesie Kukiza  w wyborach prezydenckich. Dziś Kukiz jest medialnym celebrytą pierwszej wody, może się stać że będzie rozdawał karty w rozgrywce powyborczej jako koalicjant. Po której stronie jeszcze nie wiadomo, chyba po tej która da więcej. Syndrom Kukiza jest znamienny na naszej scenie politycznej. Pokazuje czym kierują się wyborcy. W wyborach nie liczą się prawdziwe autorytety, wiedza, doświadczenie, nieskazitelność etyczna kandydatów. Liczy się głównie monetyzacja japy. Lepsza jest świeża, jeszcze dostatecznie nie znudzona. Tych starych, wylansowanych do przesytu, a w dodatku skompromitowanych mamy dosyć i to po jednej jak i drugiej stronie walczących ze sobą obozów.. Co zrobić by ten obraz nieco odświeżyć. Kukiz był taką nadzieją dopóki nie odsłonił swojej listy wyborczej. A w niej znów stare, zużyte gęby. A młodzi nieskazitelni politycy gdzieś tam na końcu, albo wcale.

Dla mnie osobiście Piotr Kukiz jest i pozostanie gwiazdą estrady, bo zaśpiewał z zespołem Yugopolis piosenkę „Miasto budzi się…” („Słońce purpurą okryło czarne dachy, złoto zaraz zmieni je…”), która śni mi się po nocach i którą słyszę zawsze w podświadomości, gdy poczuję gorętsze bicie serca na myśl o moim mieście. Żałuję bardzo, że mój idol miesza się niepotrzebnie w politykę, wypowiada i wypisuje w swoim blogu niedorzeczności, które stają się potem powodem ustawicznej wrzawy wobec jego osoby. Właśnie w swoim felietonie Orliński wykpiwa jego ostatnią solową płytę „Siła i Honor” oraz słynne słowa z Facebooka, że to Michnik z Blumsztajnem układają plejlisty w radiu, co ma niekorzystny wpływ na sprzedaż jego płyty. Pozostawiam jednak ten zasadniczy wątek felietonu Orlińskiego na boku.

Felieton Orlińskiego przypomniał mi, że i w mojej gminie przez całą minioną kadencję  mieliśmy w 2012 roku okrągły jubileusz 50-lecia uzyskania praw miejskich dla Głuszycy. Coś tam się działo na wiosnę w Parku Jordanowskim, a potem w deszczowym lipcu na miejskim stadionie przy okazji maratonu kolarstwa górskiego. Nie słyszałem, by zawitała do nas jakakolwiek „japa” z TV, by działo się cokolwiek takiego, co byłoby w stanie poruszyć „zastygłą bryłę miasta”, by obudzić uśpioną, stosunkowo bierną społeczność gminną i ożywić zainteresowanie jej  przeszłością i przyszłością.

Wiem, że sprowadzenie „japy z TV” drogo kosztuje, że moje miasto jest biedne, zadłużone. Ale pomysłów na uczynienie prawdziwego święta z okazji 50-lecia bez ponoszenia dużych koszów było bez liku. Niestety, na tym się skończyło.

Czuję oddech czegoś nowego, odkąd mamy nowego burmistrza i nową radę. Mieliśmy okazję przeżyć niezwykłe chwile z okazji Dnia Włókniarza na wiosnę tego roku, uroczystość w której najważniejszymi gośćmi byli najstarsi włókniarze głuszyccy. Zaś pod koniec lata – dożynki diecezjonalno-powiatowe, tym razem już z udziałem niezwyczajnych osób. Pisałem o tym w moim blogu i nie będę już wymieniał nazwisk i dystynkcji, ale aż trudno uwierzyć, że to wszystko w naszym biednym miasteczku miało miejsce.

Jestem pewien, że nie pozostanie bez dobrych skutków dla naszej społeczności. Przykład Kukiza wskazuje jak ważną jest w naszym życiu japa z telewizji. Zastrzegam się, w tym przypadku ten kolokwializm – „japa” -  w odniesieniu do naszych zacnych dożynkowych gości używam w znaczeniu pozytywnym.