Blog to miejsce do podzielenia się na piśmie z innymi internautami moimi fascynacjami. Dotyczą one głównie regionu wałbrzyskiego, w którym przeżyłem już ponad pół wieku Będę o nim pisał, dzieląc się z Czytelnikami moimi refleksjami z przeczytanych książek i osobistych doświadczeń związanymi z poznawaniem jego historii i piękna krajobrazów.

wtorek, 12 czerwca 2018

Warto zadać sobie to pytanie




Mój dzisiejszy post dedykuję powieściopisarce Jolancie Marii Kalecie i dobremu znajomemu z Lublina – Sebastianowi Linkowi.

Zacznę od interesującej sentencji Starego Żyda z Podkarpacia, wybranej z książki „Zniewolony umysł” Czesława Miłosza:

„Jeżeli dwóch się kłóci, a jeden ma rzetelnych 55 % racji, to bardzo dobrze i nie ma się co szarpać. A kto ma 60% racji? To ślicznie, to wielkie szczęście i niech Panu Bogu dziękuje.! A co by powiedzieć o 75% racji? Mądrzy ludzie powiadają, że to bardzo podejrzane. No, a co o 100% racji, Taki, co mówi, że ma 100% racji, to paskudny gwałtownik, straszny rabuśnik, największy łajdak.  
     
Mamy wciąż na każdym kroku wszystkowiedzących, którzy uważają, że tylko oni mają rację.
A tymczasem wątpliwości i pytań jest wiele, a bardzo często trudno znaleźć na nie przekonywujących odpowiedzi.                                                                        
 

Jest takie ważne pytanie. Towarzyszy ono każdemu człowiekowi bez względu na rasę i narodowość, poziom inteligencji i  wykształcenia. Pytanie to brzmi: Kto stworzył świat i jaki jest sens życia ludzkiego, a także sens tego wszystkiego, co się wokół nas dzieje?

To o czym opowiem za chwilę traktuję  jako przypadek skłaniający do głębszej refleksji. Właśnie teraz sięgnąłem na półkę wypełnioną serią wydawniczą najważniejszych dzieł literatury polskiej i światowej pod nazwą „Kolekcja Gazety Wyborczej” z lat 90-tych. Liczy ona sobie kilkadziesiąt książek, którymi staram się do dziś wypełniać wolne chwile. Tym razem trafiłem na pozycję „Sztukmistrz z Lublina” Isaaka Bashevisa Singera.

Tak mało mówi się i pisze w Polsce o tym żydowskim pisarzu, laureacie nagrody Nobla w 1978 roku, a przecież jest on związany ściśle z  krajem rodzinnym, którym jest Polska, a wątki fabularne wielu jego utworów toczą się na ziemiach polskich po powstaniu styczniowym.

Isaak Bashevis Singer pochodził z rodziny chasydzkich rabinów, kształcił się w żydowskim seminarium w Warszawie. W Polsce mieszkał do 1935, potem wyemigrował do USA i osiadł w Nowym Jorku, gdzie wydawał gazetę "Jewish Daily Forward". Był autorem psychologicznych, a zarazem społeczno-obyczajowych utworów, podejmujących ważkie problemy etyczne, filozoficzne i religijne społeczności żydowskiej. Posługiwał się chętnie gawędziarskim stylem, zaczerpniętym z tradycyjnych żydowskich opowieści. Sztukmistrz z Lublina” ukazał się w USA w 1960 r., w języku polskim zaś dopiero w 1983.

Najbardziej prawdopodobną datą jego urodzenia jest 21 listopada 1902 – czytam w internetowych goglach. Przyszedł na świat w Leoncinie pod Warszawą, był synem rabina. Matka pisarza, Batszewa, także pochodziła z religijnej rodziny rabinackiej z Biłgoraja. To od imienia matki Singer utworzył swój pseudonim literacki.

Singerowie mieszkali tam, gdzie ojcu rodziny udało się zyskać posadę rabina. Z Leoncina przenieśli się do Radzymina, a stamtąd do Warszawy, na ulice Krochmalną, w samym sercu dzielnicy warszawskich Żydów. Tę ulicę Singer będzie w przyszłości opisywał setki razy, w opowiadaniach i powieściach. Źródło pisarstwa Singera zaczęło bić na Krochmalnej.

 Innym źródłem wiedzy o świecie polskich Żydów stał się dla Singera Biłgoraj, gdzie rodzina schroniła się podczas pierwszej wojny światowej. Trzy tysiące z 10-tysiecznej ludności Biłgoraja stanowili Żydzi. Był to świat nieskażony przez cywilizację, bez elektryczności, kanalizacji, gazet. Spotkać tu można było pobożnych Żydów w chałatach, którzy modlili się trzy razy dziennie, tak jak dziadek Singera, biłgorajski rabin. "Życie w domu koncentrowało się wokół religii. Ojcu nie wolno było czytać świeckich książek w domu. Wspinał się więc na jabłoń i tam czytał m.in. Spinozę, Tołstoja, Maupassanta w przekładach na jidysz, które po wybuchu I wojny przychodziły z Ameryki w paczkach z pomocą żywnościową" – tak to zapamiętał jedyny syn Singera, Israel Zamir.

Dla Isaaca Biłgoraj był źródłem natchnienia, wspominał po latach: "Miałem możliwość widzieć przeszłość taką, jaką ona była. Zdawało mi się, że czas się cofnął. Żyłem żydowską historią". Ale to właśnie w Biłgoraju Singer zrozumiał, że nie pasuje do świata tradycyjnych Żydów, musi szukać swojej własnej drogi. Wyjechał do Warszawy, którą nazywał "miastem swoich marzeń i nadziei", aby objąć posadę korektora w żydowskim tygodniku literackim "Literarisze bleter". Załatwił mu ją starszy brat Joshua, pisarz, ówczesny redaktor pisma. W Warszawie Singer biedował, nawiedzały go myśli samobójcze. Związał się z Runią Poncz, młodą komunistką, która urodziła mu jedyne dziecko: syna. Nigdy oficjalnie nie wzięli ślubu.

Jak już wspomniałem w 1935 roku wyemigrował do Ameryki i tam miała miejsce jego kariera na polu literatury. Po otrzymaniu w 1978 r. nagrody Nobla powiedział, że traktuje nagrodę jako uznanie dla jidysz – języka wygnania, w którym nie ma słów dla takich pojęć jak „broń”, „amunicja”, „taktyka działań bojowych”. Premier Izraela Menachem Begin odniósł się krytycznie do pisarza za to, że nie tworzył w języku hebrajskim. Nazywany „współczesnym Homerem judaizmu” był atakowany za antysemityzm oraz erotyzm. „W moich opowiadaniach tylko jeden krok dzieli dom modlitwy od seksu”- mówił sam o swojej twórczości.

Politycznie ukierunkowani luminarze literatury w Polsce nie odważą się publicznie powiedzieć, że Isaak Singer jest na równi pisarzem żydowskim jak i polskim. Ale to osobny temat.
Isaak Singer zmarł w 1991 roku. „Sztukmistrz z Lublina” należy do jego najsłynniejszych powieści.



Bohater tej powieści Josza Mazur, którego poza rodzinnym miastem nazywano Sztukmistrzem z Lublina, uchodził za bogatego, posiadał na obrzeżach miasta nad Bystrzycą posażny jak na owe czasy dom i  zabudowania gospodarcze. Nie nosił brody, a do synagogi chodził tylko w święta Rosz Haszana i Jom Kippur. Jego żona Estera prowadziła koszerną kuchnię, przestrzegała szabasu i wszelkich nakazów. Mimo tego, że różnił ich stosunek do religii w domu panowała harmonia, bo byli zdolni do wzajemnych ustępstw.
Josza spędzał szabas w karczmie, w towarzystwie muzykantów, a nie jak przystało na wiernego Żyda w synagodze, zaś moralistom którzy usiłowali go sprowadzić na drogę cnoty odpowiadał zawsze: Kiedy byliście w niebie? Jak wyglądał Bóg?

W książce poznajemy go po powrocie z kolejnej eskapady po kraju, gdzie zarabiał na życie  występując jako artysta cyrkowy, hipnotyzer - linoskoczek. Skutkiem przespanej nocy nasz bohater był  w dobrym humorze, poszedł więc na przechadzkę po swojej posiadłości:

„Na podwórzu zieleniła się trawa, rosło tam mnóstwo kwiatów: żółte, białe, nakrapiane pączki oraz kiście kwiatów rozwiewających się za każdym podmuchem. Gęsta roślinność i osty sięgały niemal dachu szopy. Motyle polatywały tu i tam, brzęczały pszczoły przenosząc się z kwiatu na kwiat. Każdy liść, każda łodyżka miała swego mieszkańca: a to robaka,. A to owada, komara czy inne stworzonko ledwo dostrzegalne gołym okiem. Jak zwykle Josza dziwował się temu wszystkiemu. Skąd się wzięły? Jak istniały? Co robiły w nocy? Ginęły w zimie, a latem znów roiło się od nich. Jak to się działo?
W karczmie Jasza udawał ateistę, choć w rzeczywistości wierzył w Boga. Wszędzie znać było rękę boską. Każdy kwiat drzewa owocowego, każdy kamyk i ziarnko piasku głosiło Jego obecność. Liście jabłoni, mokre od rosy, skrzyły się jak świeczki w porannym świetle. Dom stał na skraju miasta i Jasza widział przed sobą rozległe łany pszenicy, teraz zielonej, ale za sześć tygodni już złotożółtej, gotowej do zżęcia. Kto to wszystko stworzył? – pyta siebie Jasza. Czyżby słońce? Jeśli tak, to może słońce jest Bogiem”.

Lubelski magik zadaje więc sobie egzystencjalne pytania, bo nie jest od nich wolny od samego dzieciństwa obracając się w rodzinie Żydów wyznania Mojżeszowego, ale jednocześnie stykając się z Polakami żyjącymi w wierze chrześcijańskiej. Pisze o tym autor książki, odsłaniając zarazem jego wewnętrzne, duchowe rozdarcie:

Jasza, choć tak jak jego ojciec i dziadek tu się urodził, pozostał obcym, nie dlatego, że odrzucił swe żydostwo, lecz także dlatego, że wszędzie czuł się obco, zarówno tu, jak i w Warszawie, pośród Żydów i gojów.  Wszyscy mieli uregulowane życie i domy, on zaś był w ciągłych rozjazdach. Mieli dzieci i wnuki, on ich nie miał. Mieli swego Boga, swych świętych i przywódców, on miał tylko wątpliwości. Dla nich śmierć oznaczała raj, dla niego tylko strach. Co się dzieje po zakończeniu życia? Czy istnieje coś takiego jak dusza? Co z nią się dzieje po opuszczeniu ciała?... Gubił się w tym wszystkim coraz bardziej i zamykał w sobie. Szalały w nim żywioły namiętności, napełniały przerażeniem.

Próbował zgłębić istotę rzeczy poprzez lekturę grubej księgi o prawach przyrody zakupionej w Warszawie. Znalazł tam wytłumaczenie dla wielu zjawisk fizycznych i materialnych, ale niestety, wiele pytań pozostawało wciąż bez odpowiedzi:

Dlaczego ziemia przyciąga do siebie kamień? Co to właściwie jest przyciąganie ziemskie? I dlaczego magnes przyciąga żelazo, a miedź nie? Co to jest elektryczność? I skąd się to wszystko bierze: z nieba, z ziemi, ze słońca, z księżyca czy gwiazd?
W książce wspomniano o teorii systemu słonecznego Kanta i Laplace,a, lecz jakoś nie brzmiało to przekonywująco. Emilia podarowała Jaszy pracę o religii chrześcijańskiej, napisaną przez profesora teologii, jednakże opowieść o niepokalanym poczęciu i wyjaśnienie Trójcy Świętej – Ojciec, Syn I Duch Święty – wydawały się Jaszy jeszcze bardziej niewiarygodne, niż cuda, które chasydzi przypisywali swoim rabinom. Jak ona może w to wierzyć? – zapytywał sam siebie. Nie ona tylko udaje. Oni wszyscy udają.. Cały świat ogrywa farsę, ponieważ każdy wstydzi się powiedzieć: nie wiem.

I jeszcze o jednym zdarzeniu opowiem krótko, by zilustrować w miarę dokładnie rozterki światopoglądowe Jaszy, a w domyśle również samego pisarza.

W drodze konną furmanką do Warszawy Jasza odbywał podróż w towarzystwie służącej mu od paru lat  asystentki Magdy. Traf chciał, że w środku nocy księżyc zasłonił chmury, zaczęło błyskać i grzmieć, a strugi wody uderzyły w wóz jakby gradem. Nie było ratunku. Trzeba było podgonić konie i gnać jak najszybciej do rysującego się w świetle księżyca miasteczka Makowa. Jasza nie znał tam żadnej karczmy ani gospody, a obydwoje z Martą byli zziębnięci i przemoknięci do nitki. Ratunkiem okazała się żydowska bóźnica, gdzie wrota były otwarte, palił się znicz, a jak się okazało schronił się tam także stary człowiek, który przeznaczył ten czas na modlitwę. Chciał on zachęcić Jasza i Magdę do tego samego i podał im tefilin i tałes. Nie wiedział, że Magda jest chrześcijanką, a sam Jasza można by powiedzieć agnostykiem. Obydwoje podziękowali za ten gest dobroci i wymówili się koniecznością dalszej podróży. Udało im się nad ranem znaleźć miejsce w żydowskiej gospodzie, bo musieli się przebrać i odświeżyć. Gospodarze tej przystani okazali się bardzo gościnni. Jasza pod wpływem ich dobroci poczuł wzruszenie:  

Ogarnęła go fala serdeczności wobec tej babki, która wstawała codziennie ze słońcem, gotowała i piekła, zamiatała dom i usługiwała gościom. Z boku drzwi wisiała puszka na datki. Tu wrzucała zaoszczędzone grosze na pomoc dla Żydów pragnących pojechać do Ziemi Świętej, aby tam umrzeć. Atmosfera w tym domu była przepojona szabasem, świętami, oczekiwaniem Mesjasza i przyszłego świata. Stara kobieta krzątając się, szeptała coś bladymi wargami i kiwała głową, jak gdyby świadoma prawdy znanej tylko tym, których nie zwiodła marność rzeczy ziemskich.

Jak można się domyślić, to jest zaledwie początek fascynującej fabuły  książki Isaaca Singera. Jakie były dalsze losy jej bohatera? Czy zdarzenie z  makowskiej gospody miało wpływ na kształtowanie się postawy ideowej „Sztukmistrza z Lublina”? Czy w tej powieści znajdziemy odpowiedź na nurtujące go pytania egzystencjonalne, czy przekona się do wiary, a jeśli tak , to do jakiej?

Oczywiście, nie odpowiem na te pytania, bo moim celem jest zachęcić do przeczytania książki. Jestem pewien, że znajdziecie w niej znacznie więcej wartości poznawczych i artystycznych i że zrobi ona duże wrażenie. Problem rozbieżności religijnych w wielonarodowościowej Rzeczpospolitej nie jest jedynym wątkiem tej powieści, a książka w miarę rozwoju akcji wciąga czytelnika jak dobry kryminał. Wiadomo, że nagroda Nobla nie spada z nieba, ale trzeba na nią dobrze zapracować.

Książkę zapewnie można wypożyczyć w każdej  bibliotece .


P.S. Uzasadnię jeszcze moją dedykację. Zarówno p. Jolanta jak i Sebastian stali się inspiratorami do napisania tego postu. P. Jolanta swoją tajemniczą fotką w miechowskiej synagodze zamieszczoną na facebooku, a Sebastian za wierność swojemu rodzinnemu miastu, bo chociaż z Głuszycy przemieścił się do Lublina, ale to także miasto nad rzeką Bystrzyca. Obydwoje są wiernymi Czytelnikami mojego blogu, za co serdecznie dziękuję.

Fot. z mojej książki "Głuszyckie kontemplacje"




2 komentarze:

  1. Witam! Dziękuję za obszerną relację pozycji Isaaka Singera "Sztukmistrz z Lublina".Proszę o więcej podobnych opisów z innych pozycji,to ułatwi mnie i moim znajomym,którą pozycję w pierwszej kolejności przeczytać.A tak poważnie to chcę powiedzieć,że napisałeś bardzo dobry tekst.Po przeczytaniu mam pełen pogląd na temat tej wspaniałej pozycji nagrodzonej nagrodą Nobla.Nie jestem do końca pewien ale adaptacja tej powieści była wystawiana w teatrze we Wrocławiu i chyba byłem na tej sztuce.Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawdopodobne, bo książka Singera doczekała się adaptacji teatralnych i była grana od premiery w 2016 r. w Teatrze Stefana Jaracza w W-wie, także w innych teatrach w kraju pod tytułem "Sztukmistrz z miasta Lublina" W samym Lublinie znalazł się na deskach sceniczych teatru Brama Grodzka" monodram "Sztukmistrza z Lublina" W USA b, głośną się stała adaptacja filmowa. B. Ci dziękuję za komentarz.

      Usuń