Mój
dzisiejszy post dedykuję powieściopisarce Jolancie Marii Kalecie i dobremu
znajomemu z Lublina – Sebastianowi Linkowi.
Zacznę od interesującej sentencji Starego Żyda z
Podkarpacia, wybranej z książki
„Zniewolony umysł” Czesława Miłosza:
„Jeżeli dwóch się kłóci, a
jeden ma rzetelnych 55 % racji, to bardzo dobrze i nie ma się co szarpać. A kto
ma 60% racji? To ślicznie, to wielkie szczęście i niech Panu Bogu dziękuje.! A
co by powiedzieć o 75% racji? Mądrzy ludzie powiadają, że to bardzo podejrzane.
No, a co o 100% racji, Taki, co mówi, że ma 100% racji, to paskudny gwałtownik,
straszny rabuśnik, największy łajdak.
Mamy wciąż na każdym kroku
wszystkowiedzących, którzy uważają, że tylko oni mają rację.
A tymczasem wątpliwości i
pytań jest wiele, a bardzo często trudno znaleźć na nie przekonywujących
odpowiedzi.
Jest takie ważne pytanie.
Towarzyszy ono każdemu człowiekowi bez względu na rasę i narodowość, poziom
inteligencji i wykształcenia. Pytanie to
brzmi: Kto stworzył świat i jaki jest
sens życia ludzkiego, a także sens tego wszystkiego, co się wokół nas dzieje?
To o czym opowiem za chwilę
traktuję jako przypadek skłaniający do
głębszej refleksji. Właśnie teraz sięgnąłem na półkę wypełnioną serią
wydawniczą najważniejszych dzieł literatury polskiej i światowej pod nazwą
„Kolekcja Gazety Wyborczej” z lat 90-tych. Liczy ona sobie kilkadziesiąt
książek, którymi staram się do dziś wypełniać wolne chwile. Tym razem trafiłem
na pozycję „Sztukmistrz z Lublina”
Isaaka Bashevisa Singera.
Tak mało mówi się i pisze w
Polsce o tym żydowskim pisarzu, laureacie
nagrody Nobla w 1978 roku, a przecież jest on związany ściśle z krajem rodzinnym, którym jest Polska, a
wątki fabularne wielu jego utworów toczą się na ziemiach polskich po
powstaniu styczniowym.
Isaak Bashevis Singer pochodził
z rodziny chasydzkich rabinów, kształcił się w żydowskim seminarium w
Warszawie. W Polsce mieszkał do 1935, potem wyemigrował do USA i osiadł w Nowym
Jorku, gdzie wydawał gazetę "Jewish Daily Forward". Był autorem
psychologicznych, a zarazem społeczno-obyczajowych utworów, podejmujących
ważkie problemy etyczne, filozoficzne i religijne społeczności żydowskiej.
Posługiwał się chętnie gawędziarskim stylem, zaczerpniętym z tradycyjnych
żydowskich opowieści. „Sztukmistrz z
Lublina” ukazał się w USA w 1960 r., w języku polskim zaś dopiero w 1983.
Najbardziej prawdopodobną datą jego urodzenia
jest 21 listopada 1902 – czytam w internetowych goglach. Przyszedł na świat w
Leoncinie pod Warszawą, był synem rabina. Matka pisarza, Batszewa, także
pochodziła z religijnej rodziny rabinackiej z Biłgoraja. To od imienia matki
Singer utworzył swój pseudonim literacki.
Singerowie mieszkali tam, gdzie ojcu rodziny
udało się zyskać posadę rabina. Z Leoncina przenieśli się do Radzymina, a
stamtąd do Warszawy, na ulice Krochmalną, w samym sercu dzielnicy warszawskich
Żydów. Tę ulicę Singer będzie w przyszłości opisywał setki razy, w
opowiadaniach i powieściach. Źródło
pisarstwa Singera zaczęło bić na Krochmalnej.
Innym
źródłem wiedzy o świecie polskich Żydów stał się dla Singera Biłgoraj, gdzie rodzina schroniła się
podczas pierwszej wojny światowej. Trzy tysiące z 10-tysiecznej ludności
Biłgoraja stanowili Żydzi. Był to świat nieskażony przez cywilizację, bez
elektryczności, kanalizacji, gazet. Spotkać tu można było pobożnych Żydów w
chałatach, którzy modlili się trzy razy dziennie, tak jak dziadek Singera,
biłgorajski rabin. "Życie w domu koncentrowało się wokół religii. Ojcu nie
wolno było czytać świeckich książek w domu. Wspinał się więc na jabłoń i tam
czytał m.in. Spinozę, Tołstoja, Maupassanta w przekładach na jidysz, które po
wybuchu I wojny przychodziły z Ameryki w paczkach z pomocą żywnościową" –
tak to zapamiętał jedyny syn Singera, Israel Zamir.
Dla Isaaca Biłgoraj był źródłem natchnienia,
wspominał po latach: "Miałem możliwość widzieć przeszłość taką, jaką ona
była. Zdawało mi się, że czas się cofnął. Żyłem żydowską historią". Ale to
właśnie w Biłgoraju Singer zrozumiał, że nie pasuje do świata tradycyjnych
Żydów, musi szukać swojej własnej drogi. Wyjechał do Warszawy, którą nazywał
"miastem swoich marzeń i nadziei", aby objąć posadę korektora w
żydowskim tygodniku literackim "Literarisze bleter". Załatwił mu ją
starszy brat Joshua, pisarz, ówczesny redaktor pisma. W Warszawie Singer
biedował, nawiedzały go myśli samobójcze. Związał się z Runią Poncz, młodą
komunistką, która urodziła mu jedyne dziecko: syna. Nigdy oficjalnie nie wzięli
ślubu.
Jak już wspomniałem w 1935 roku wyemigrował do
Ameryki i tam miała miejsce jego kariera na polu literatury. Po otrzymaniu w
1978 r. nagrody Nobla powiedział, że traktuje
nagrodę jako uznanie dla jidysz – języka wygnania, w którym nie ma słów dla
takich pojęć jak „broń”, „amunicja”, „taktyka działań bojowych”. Premier
Izraela Menachem Begin odniósł się krytycznie do pisarza za to, że nie tworzył
w języku hebrajskim. Nazywany „współczesnym Homerem judaizmu” był atakowany za
antysemityzm oraz erotyzm. „W moich
opowiadaniach tylko jeden krok dzieli dom modlitwy od seksu”- mówił sam o
swojej twórczości.
Politycznie ukierunkowani luminarze literatury w
Polsce nie odważą się publicznie powiedzieć, że Isaak Singer jest na równi
pisarzem żydowskim jak i polskim. Ale to osobny temat.
Isaak Singer zmarł w 1991 roku. „Sztukmistrz z Lublina” należy do jego najsłynniejszych
powieści.
Bohater tej powieści Josza Mazur, którego poza rodzinnym
miastem nazywano Sztukmistrzem z Lublina,
uchodził za bogatego, posiadał na obrzeżach miasta nad Bystrzycą posażny jak na
owe czasy dom i zabudowania gospodarcze.
Nie nosił brody, a do synagogi chodził tylko w święta Rosz Haszana i Jom
Kippur. Jego żona Estera prowadziła koszerną kuchnię, przestrzegała szabasu i
wszelkich nakazów. Mimo tego, że różnił ich stosunek do religii w domu panowała
harmonia, bo byli zdolni do wzajemnych ustępstw.
Josza spędzał szabas w karczmie, w towarzystwie
muzykantów, a nie jak przystało na wiernego Żyda w synagodze, zaś moralistom
którzy usiłowali go sprowadzić na drogę cnoty odpowiadał zawsze: Kiedy byliście
w niebie? Jak wyglądał Bóg?
W książce poznajemy go po powrocie z kolejnej eskapady
po kraju, gdzie zarabiał na życie występując
jako artysta cyrkowy, hipnotyzer - linoskoczek. Skutkiem przespanej nocy nasz
bohater był w dobrym humorze, poszedł
więc na przechadzkę po swojej posiadłości:
„Na
podwórzu zieleniła się trawa, rosło tam mnóstwo kwiatów: żółte, białe,
nakrapiane pączki oraz kiście kwiatów rozwiewających się za każdym podmuchem.
Gęsta roślinność i osty sięgały niemal dachu szopy. Motyle polatywały tu i tam,
brzęczały pszczoły przenosząc się z kwiatu na kwiat. Każdy liść, każda łodyżka
miała swego mieszkańca: a to robaka,. A to owada, komara czy inne stworzonko
ledwo dostrzegalne gołym okiem. Jak zwykle Josza dziwował się temu wszystkiemu.
Skąd się wzięły? Jak istniały? Co robiły w nocy? Ginęły w zimie, a latem znów
roiło się od nich. Jak to się działo?
W karczmie
Jasza udawał ateistę, choć w rzeczywistości wierzył w Boga. Wszędzie znać było
rękę boską. Każdy kwiat drzewa owocowego, każdy kamyk i ziarnko piasku głosiło
Jego obecność. Liście jabłoni, mokre od rosy, skrzyły się jak świeczki w
porannym świetle. Dom stał na skraju miasta i Jasza widział przed sobą rozległe
łany pszenicy, teraz zielonej, ale za sześć tygodni już złotożółtej, gotowej do
zżęcia. Kto to wszystko stworzył? – pyta siebie Jasza. Czyżby słońce? Jeśli
tak, to może słońce jest Bogiem”.
Lubelski magik zadaje więc sobie egzystencjalne
pytania, bo nie jest od nich wolny od samego dzieciństwa obracając się w
rodzinie Żydów wyznania Mojżeszowego, ale jednocześnie stykając się z Polakami
żyjącymi w wierze chrześcijańskiej. Pisze o tym autor książki, odsłaniając zarazem
jego wewnętrzne, duchowe rozdarcie:
Jasza, choć
tak jak jego ojciec i dziadek tu się urodził, pozostał obcym, nie dlatego, że
odrzucił swe żydostwo, lecz także dlatego, że wszędzie czuł się obco, zarówno
tu, jak i w Warszawie, pośród Żydów i gojów.
Wszyscy mieli uregulowane życie i domy, on zaś był w ciągłych
rozjazdach. Mieli dzieci i wnuki, on ich nie miał. Mieli swego Boga, swych
świętych i przywódców, on miał tylko wątpliwości. Dla nich śmierć oznaczała
raj, dla niego tylko strach. Co się dzieje po zakończeniu życia? Czy istnieje
coś takiego jak dusza? Co z nią się dzieje po opuszczeniu ciała?... Gubił się w
tym wszystkim coraz bardziej i zamykał w sobie. Szalały w nim żywioły
namiętności, napełniały przerażeniem.
Próbował zgłębić istotę rzeczy poprzez lekturę
grubej księgi o prawach przyrody zakupionej w Warszawie. Znalazł tam
wytłumaczenie dla wielu zjawisk fizycznych i materialnych, ale niestety, wiele
pytań pozostawało wciąż bez odpowiedzi:
Dlaczego
ziemia przyciąga do siebie kamień? Co to właściwie jest przyciąganie ziemskie? I
dlaczego magnes przyciąga żelazo, a miedź nie? Co to jest elektryczność? I skąd
się to wszystko bierze: z nieba, z ziemi, ze słońca, z księżyca czy gwiazd?
W książce
wspomniano o teorii systemu słonecznego Kanta i Laplace,a, lecz jakoś nie
brzmiało to przekonywująco. Emilia podarowała Jaszy pracę o religii
chrześcijańskiej, napisaną przez profesora teologii, jednakże opowieść o
niepokalanym poczęciu i wyjaśnienie Trójcy Świętej – Ojciec, Syn I Duch Święty
– wydawały się Jaszy jeszcze bardziej niewiarygodne, niż cuda, które chasydzi
przypisywali swoim rabinom. Jak ona może w to wierzyć? – zapytywał sam siebie.
Nie ona tylko udaje. Oni wszyscy udają.. Cały świat ogrywa farsę, ponieważ
każdy wstydzi się powiedzieć: nie wiem.
I jeszcze o jednym zdarzeniu opowiem krótko, by
zilustrować w miarę dokładnie rozterki światopoglądowe Jaszy, a w domyśle
również samego pisarza.
W drodze konną furmanką do Warszawy Jasza odbywał
podróż w towarzystwie służącej mu od paru lat asystentki Magdy. Traf chciał, że w środku
nocy księżyc zasłonił chmury, zaczęło błyskać i grzmieć, a strugi wody uderzyły
w wóz jakby gradem. Nie było ratunku. Trzeba było podgonić konie i gnać jak
najszybciej do rysującego się w świetle księżyca miasteczka Makowa. Jasza nie
znał tam żadnej karczmy ani gospody, a obydwoje z Martą byli zziębnięci i
przemoknięci do nitki. Ratunkiem okazała się żydowska bóźnica, gdzie wrota były
otwarte, palił się znicz, a jak się okazało schronił się tam także stary
człowiek, który przeznaczył ten czas na modlitwę. Chciał on zachęcić Jasza i
Magdę do tego samego i podał im tefilin i tałes. Nie wiedział, że Magda jest
chrześcijanką, a sam Jasza można by powiedzieć agnostykiem. Obydwoje
podziękowali za ten gest dobroci i wymówili się koniecznością dalszej podróży.
Udało im się nad ranem znaleźć miejsce w żydowskiej gospodzie, bo musieli się
przebrać i odświeżyć. Gospodarze tej przystani okazali się bardzo gościnni. Jasza
pod wpływem ich dobroci poczuł wzruszenie:
Ogarnęła go
fala serdeczności wobec tej babki, która wstawała codziennie ze słońcem,
gotowała i piekła, zamiatała dom i usługiwała gościom. Z boku drzwi wisiała
puszka na datki. Tu wrzucała zaoszczędzone grosze na pomoc dla Żydów pragnących
pojechać do Ziemi Świętej, aby tam umrzeć. Atmosfera w tym domu była przepojona
szabasem, świętami, oczekiwaniem Mesjasza i przyszłego świata. Stara kobieta
krzątając się, szeptała coś bladymi wargami i kiwała głową, jak gdyby świadoma
prawdy znanej tylko tym, których nie zwiodła marność rzeczy ziemskich.
Jak można się domyślić, to jest zaledwie początek
fascynującej fabuły książki Isaaca
Singera. Jakie były dalsze losy jej bohatera? Czy zdarzenie z makowskiej gospody miało wpływ na
kształtowanie się postawy ideowej „Sztukmistrza z Lublina”? Czy w tej powieści
znajdziemy odpowiedź na nurtujące go pytania egzystencjonalne, czy przekona się
do wiary, a jeśli tak , to do jakiej?
Oczywiście, nie odpowiem na te pytania, bo moim
celem jest zachęcić do przeczytania książki. Jestem pewien, że znajdziecie w
niej znacznie więcej wartości poznawczych i artystycznych i że zrobi ona duże
wrażenie. Problem rozbieżności religijnych w wielonarodowościowej
Rzeczpospolitej nie jest jedynym wątkiem tej powieści, a książka w miarę
rozwoju akcji wciąga czytelnika jak dobry kryminał. Wiadomo, że nagroda Nobla
nie spada z nieba, ale trzeba na nią dobrze zapracować.
Książkę zapewnie można wypożyczyć w każdej bibliotece .
P.S. Uzasadnię jeszcze moją dedykację. Zarówno p.
Jolanta jak i Sebastian stali się inspiratorami do napisania tego postu. P.
Jolanta swoją tajemniczą fotką w miechowskiej synagodze zamieszczoną na
facebooku, a Sebastian za wierność swojemu rodzinnemu miastu, bo chociaż z
Głuszycy przemieścił się do Lublina, ale to także miasto nad rzeką
Bystrzyca. Obydwoje są wiernymi Czytelnikami mojego blogu, za co serdecznie
dziękuję.
Fot. z mojej książki "Głuszyckie kontemplacje"
Witam! Dziękuję za obszerną relację pozycji Isaaka Singera "Sztukmistrz z Lublina".Proszę o więcej podobnych opisów z innych pozycji,to ułatwi mnie i moim znajomym,którą pozycję w pierwszej kolejności przeczytać.A tak poważnie to chcę powiedzieć,że napisałeś bardzo dobry tekst.Po przeczytaniu mam pełen pogląd na temat tej wspaniałej pozycji nagrodzonej nagrodą Nobla.Nie jestem do końca pewien ale adaptacja tej powieści była wystawiana w teatrze we Wrocławiu i chyba byłem na tej sztuce.Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńTo prawdopodobne, bo książka Singera doczekała się adaptacji teatralnych i była grana od premiery w 2016 r. w Teatrze Stefana Jaracza w W-wie, także w innych teatrach w kraju pod tytułem "Sztukmistrz z miasta Lublina" W samym Lublinie znalazł się na deskach sceniczych teatru Brama Grodzka" monodram "Sztukmistrza z Lublina" W USA b, głośną się stała adaptacja filmowa. B. Ci dziękuję za komentarz.
Usuń