W
naszej literaturze polskiej tak samo jak w światowej mamy utwory, o których
można powiedzieć, że ich przesłania mają wartość uniwersalną. Moja dobra
znajoma z Warszawy, Stokrotka, ceniona
przez czytelników autorka książek, w swoim blogu zamieściła indeks piętnastu
światowej sławy woluminów, uznanych na portalu internetowym Onet jako takie,
które każdy Polak powinien przed śmiercią przeczytać.
Osoby
zainteresowane tym, jakie to są książki odsyłam do blogu „Bajeczki Stokrotki”,
w którym możemy przeczytać króciutkie ich recenzje, a także różnorodne opinie
licznych komentatorów.
Pomyślałem
sobie, że taki sam indeks warto by sporządzić dla klasyków naszej literatury
narodowej, choć wydaje mi się to równie dyskusyjne jak w odniesieniu do
propozycji Onetu.
Ja
osobiście nie odważyłbym się na taką próbę i myślę, że jest to rzecz
przynosząca więcej szkody niż pożytku. W naszej krytyce literackiej zdania są
podzielone tak samo, jak ustawiczne mieszanie w wykazach lektur szkolnych w zależności
od konstelacji politycznej MEN.
Walory
książek są uzależnione od subiektywnych ocen odbiorców i nie ma takiej miary,
by wyważyć, która z książek jest cenniejsza. Ale oczywiście każdy z nas może
się pokusić o sporządzenie takiego zestawu jako propozycję i zachętę,
zwłaszcza, że nie stanie się to, tak jak lektury szkolne, obowiązującym.
Kierując
się tą zasadą zdecydowałem się wypromować jedną z mniej głośnych pozycji w
literaturze polskiej, której twórca jest uznany przez wielu historyków literatury
wybitnym pisarzem polskim, choć
budzących liczne kontrowersje. Rzecz dotyczy Witolda Gombrowicza, cenionego w świecie autora m.in. takich
powieści jak „Ferdydurke” (1937), w
której sformułował swój program literacki, „Iwona , księżniczka Burgunda” (1938), czy też „Pornografia” (1960).
Nie
mam zamiaru pisać o niezwykle barwnej i przebogatej w wydarzenia biografii, tak
samo jak o twórczości Witolda Gombrowicza, bo to są tematy do obszernego
omówienia. Internauci mogą w każdej chwili znaleźć odpowiednie informacje w
goglach.
Chcę
dzisiaj zainteresować Czytelników mniej
może znaną, a jak się okazuje ogromnie wartościową powieścią, a nosi ona tytuł „Trans – Atlantyk” i została napisana
przez W. Gombrowicza na emigracji w Argentynie w 1953 roku. Dostrzegam w niej
właśnie wartości uniwersalne, bo jak się okazuje mimo upływu czasu – jest wciąż
aktualna i nie dotyczy tylko naszego kraju. Niestety, okazuje się, że obecna
formacja polityczna, tak samo jak to miało miejsce w PRL-u, książkę tą
najchętniej spaliłaby na stosie.
Do
księgarń powieść wyklętego przez komunistyczne władze Gombrowicza trafiła na
fali Października w 1957 roku. Przedstawiano ją jako satyrę na II
Rzeczpospolitą, jako rozrachunek z bogoojczyźnianą tradycją narodową. W świecie
zaś czyta się ją jako uniwersalny
manifest wolności, kierowany przeciwko wszelkim systemom represji.
Najlepiej
i rzecz oczywista najwiarygodniej określił ideę przewodnią swej książki sam Gombrowicz. A zrobił to w przedmowie do
polskiego wydania:
„Poczta przynosi mi rozmaite głosy z
kraju o „Trans – Atlantyku” i dowiaduję się, że jest to „pamflet na frazes bogo
- ojczyźniany”, czy też satyra na przedwojenną Polskę… W tej skali maksymalna
ocena do jakiej mógłbym pretendować, to ta, która widzi w utworze „narodowy
rachunek sumienia”, tudzież „krytykę naszych wad narodowych”…
„Trans – Atlantyk jest między innymi
satyrą. I jest także, między innymi, dość nawet intensywnym porachunkiem… nie z
żadną poszczególną Polską, rzecz jasna, ale z Polską taką, jaką stworzyły
warunki jej historycznego bytowania i jej umieszczania w świecie (to znaczy z
Polską słabą)… Rozluźnić to nasze poddanie się Polsce! Oderwać się choć trochę.
Powstać z klęczek. Ujawnić, zalegalizować ten drugi biegun odczuwania, który
każe jednostce bronić się przed narodem, jak przed każdą zbiorową przemocą…
Trans – Atlantyk jest po trosze
wszystkim, co chcecie: satyrą, krytyką, traktatem, zabawą, absurdem, dramatem –
ale niczego nie jest wyłącznie, ponieważ jest tylko mną, moją „wibracją”, moim
wyładowaniem, moją egzystencją.
A
dalej w przedmowie rozwija Gombrowicz te wątki zwracając uwagę, że książka jest
swego rodzaju rewizją o charakterze uniwersalnym, a więc nie tylko polskim, bo
problem dotyczy stosunku nie Polaka do Polski, ale człowieka do narodu. I że ma
na oku wzmocnienie, wzbogacenie życia indywidualnego, uczynienie go
odporniejszym na gniotącą przewagę masy.
Przedmowa
zawiera rzecz jasna sformułowania ogólne. Natomiast szczegóły poznajemy w
książce. Nie jest ona łatwa do odczytania i zrozumienia z uwagi na typowy dla
satyrycznych pamfletów styl wypowiedzi. Zobrazuję go jednym wymownym cytatem, w
którym jej autor usiłuje wytłumaczyć powody, dla których zdecydował się nie
wracać do kraju na wieść o wybuchu wojny z Niemcami we wrześniu 1939 roku i
pozostać w Buenos Aires, do którego przypłynął okrętem z oficjalną wizytą:
A płyńcież wy, płyńcież Rodacy do Narodu
swego! Płyńcież wy do Narodu waszego świętego chyba Przeklętego! Płyńcież do
Stwora tego św. Ciemnego, co od wieków zdycha, a zdechnąć nie może! Płyńcież do
Cudaka waszego św., od Natury całej przeklętego, co wciąż rodzi, a przecież
wciąż Nienarodzony! Płyńcież do Ślamazary waszy św., żeby was ona dalej
Ślimaczyła!
W
książce autor przyznaje się, że o tych bluźnierczych powodach nie mógł mówić
głośno, kiedy znalazł się w sklerykalizowanym światku polonijnym argentyńskiej
stolicy, by nie znaleźć się na jej bocznym torze. Zachowywał się jak kameleon, tworząc pozory lojalnego i uległego uczestnika tej maskarady. Cała autobiograficzna
opowieść jest przede wszystkim pamfletem na to środowisko, w którym dostrzegał
wszystkie wady i przywary przeniesione z dalekiej ojczyzny. Karykaturalne
spory, układy, spiski, rauty, polowania, kojarzące się z sarmacką
Rzeczpospolitą, są treścią życia argentyńskiej Polonii, a zarazem gigantyczną
kpiną ze strony pisarza, który widział w tym zwierciadlane odbicie życia sfer
wyższych w ojczystym kraju.
By
się o tym wszystkim przekonać, by dostrzec jak niezwykle trafnie i
przewidywalnie potrafił odsłonić naszą sarmacką duszę, zakłamaną w pustych
słowach – zaklęciach: bóg , honor i ojczyzna, wystarczy spojrzeć oczami
Gombrowicza na to, co się znów u nas
dzieje.
I
właśnie dlatego, pisarz, który potrafił to obnażyć bezkompromisowo, znalazł się
ponownie na indeksie. Musimy poczekać na kolejny Październik, albo Grudzień, by
twórczość Witolda Gombrowicza powróciła na należne jej poczesne miejsce w
panteonie klasyki narodowej.
P.S.
Słowo „trans” – zgodnie ze słownikiem wyrazów obcych może znaczyć stan podobny
do niepełnego snu, snu z obniżoną świadomością, np. pod wpływem hipnozy.
Niektórzy za taką właśnie uznają twórczość Witolda Gombrowicza, stąd tytuł
mojego postu.
O godzinie 4.15 witałem Słońce z wieży na Kalenicy.Było pięknie bo pogoda dopisała.Wschodziło nad Piławą Górną-prawie!To było nabożeństwo.
OdpowiedzUsuńhttps://www.youtube.com/watch?v=ZxP6OD7CQTs
"Powierzchowność jest przekleństwem tego wieku.Wiele osób przychodzi na nabożeństwo i nigdy tak naprawdę nie są tam obecni.Ludzie są pochłonięci wielością i wielością.Powierzchowność kultury głównego nurtu i religii-rozproszenie."-Ewa M.Thompson z d.Majewska,prof slawistyki-dużo napisała o W.Gombrowiczu.
Pozdrawiam
Podziwiam Cię Henryku, a jednocześnie zazdroszczę, bo mnie już nie stać na takie próby.Nie chdzi o wczesną porę, ale o wyczerpanie się mojego limitu na sprawne stawy biodrowe. Nawet gdybym był pewien, ze ujrzę parafię mojego kolegi z Piławy Górnej. Dziękuję za świetną sentencję Ewy M. Thompson.
UsuńTutaj można ujrzeć"parafię"w Piławie Górnej.Okazuje się,że Dolny Śląsk ma najwięcej słowiańskich grodzisk w Polsce.Świetnie widać to na zdjęciach z wykorzystaniem technologii Lidar.
Usuńgrodziskapolski.phorum.pl
Szukają!Co to może być?
https://www.facebook.com/groups/lidarposzukiwaczeukrytejhistorii/
Jak odkrywać kolejne grodziska i tajemnice Riese:
https://eloblog.pl/zostan-odkrywca-zaginionych-miejsc/
Panie Henryku! jak to Pan robi,że o 4,15 był Pan już na Kalenicy. Wprawdzie należę rannych ptaszków ale o tej porze nigdy nie wychodziłem w góry. I jak widać dużo tracę,bo nawet można zobaczyć ciekawe widoki w tym Piławę Górną.Natomiast wracając do Gombrowicza to wybrane urywki z Trans-Atlantyka czytałem w Przekroju w latach 1965 - 1966.Trudny język Gombrowicz,ale tak jak piszesz można go zaliczyć do tych autorów,którzy pokazują naszą dwulicowość,zakłamanie, tak jak dzieje się obecnie/Pozdrowienia dla Ciebie i Pana Henryka.
UsuńCzołówka,zapasowa bateria,zapasowa latarka i kawa:)
UsuńGodzina 4.50 nad ranem:
https://www.youtube.com/watch?v=nFDeY3GznwY
Z Piławy Górnej jest blisko na ławeczkę,z której są również piękne widoki:
https://www.youtube.com/watch?v=ENIJla-CVRo
Wschód Słońca:
https://www.youtube.com/watch?v=MRxmTq1o2jI
Zachód Słońca:
https://www.youtube.com/watch?v=IaAGEGOqRD8
Brakuje tylko fajerwerków sylwestrowych:)
Pozdrawiam.
Panie Henryku! Trochę znam Kalenicę.Lata sześćdziesiąte ach co to były za czasy. Wtedy człowiek był młody ,pamiętam,że oglądaliśmy Zachód Słońca tylko we dwoje.Było cudownie.Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńNa Kalenicy wieże też były dwie:)Ta druga,triangulacyjna,była drewniana i wyższa,przewróciła się.Stalowa Hindenburga,stoi samotnie i rdzewieje.Samotność,jak palenie,skraca życie:)
UsuńCo ciekawe.Generacja w wieku 18-22 lata czuje się dzisiaj najbardziej samotną grupą,podczas gdy dorośli w wieku 72 lat i starsi czują się o wiele mniej samotni.
Wieża na Kalenicy miała zostać rozebrana i postawiona na miejscu kamiennej,wysadzonej w powietrze na Śnieżniku.
Biwakowaliśmy zawsze na Słonecznej,bo było bliżej do źródła wody.Słoneczna była ważniejsza dla Niemców niż Kalenica.Stał tam obelisk i mały"amfiteatr".Obelisk zniszczono,"amfiteatr"
jest zamaskowany,trzeba poszperać:)Miałem o tym nie pisać w obawie przed wandalami.
https://www.youtube.com/watch?v=3xR4PQv00oQ
Pozdrawiam.
Panie Henryku.Bardzo dziękuję za te dodatkowe informacje o Kalenicy i Słonecznej. Są one dla mnie nowe. Po prostu ich nie znałem,może dla tego,że byłem zauroczony osobą z którą tam bywałem.Pozdrawiam
Usuń