Tak się już przyjęło - o
listopadzie sądzimy, że jest najsmutniejszym miesiącem w roku. Rozpoczyna się
pokłonem nad mogiłami zmarłych na cmentarzu i ta żałobno - refleksyjna
atmosfera promieniuje aż do Andrzejek, na końcu miesiąca Niewątpliwie trudno zachować pogodę
ducha, gdy myślimy o śmierci i wspominamy z bólem serca naszych najbliższych,
którzy od nas odeszli.
Nic nie pomaga, że 1 listopada, to
przecież Wszystkich Świętych, a więc święto najwyższych autorytetów
Kościoła i powinniśmy się cieszyć, że zostali wyniesieni na ołtarze. Nie cieszy
nas to, że właśnie pierwszego listopada cmentarze zamieniają się w fantastyczne
ogrody kwiatów i iluminacji świetlnych, co świadczy dobrze o nas, bo staramy
się jak możemy najlepiej oddać cześć tym, którzy opuścili życie doczesne.
Listopad nie czaruje nadmiarem
słonecznej pogody w naszej strefie klimatycznej. W tym miesiącu w przyrodzie
usypia na pół roku życie biologiczne roślin. W samej nazwie miesiąca jest
wskazanie, że liście opadają. Pochmurne niebo, mglistość, błotnistość, a do
tego nierzadko ziąb i krótkość dnia w stosunku do długości nocy, to wszystko
sprawia, że nie mamy powodów do radości w listopadzie.
Czy wobec tego powinniśmy godzić
się z tym, że ma być miesiącem smutnym? Czy właśnie z powodu tych
wszystkich okoliczności nie trzeba poszukać w listopadzie momentów
pogodniejszych?
Wiem, że 1 listopad, to nie jest dzień właściwy do zachwytów nad pięknem
otaczającego nas świata przyrody. Nie jest to dzień do dzielenia się swymi
fascynacjami nad dziełami, które stworzyła ręka ludzka. Nie jest to dzień
pogodny, nawet wtedy, gdy zaświeci słońce. Nie jest to święto Wszystkich
Świętych, bo wtedy powinniśmy się radować ich pobożnym życiem A my tymczasem w
tym dniu gromadzimy się kto tylko żyw na cmentarzach, by tam na grobach naszych
bliskich układać kwiaty, rozpalać znicze
i szeptać słowa modlitwy.
Zostawmy jednak tą rozbieżność
liturgiczną jako mniej ważną na boku. Ważne jest to, że jest taki dzień, w
którym niewielu z nas pozostaje w domu. Udajemy się na cmentarz, bo trzeba
przynajmniej raz w roku oddać cześć, tym którzy odeszli.
Chcę więc dla zachowania właściwego nastroju powagi i smutku zaproponować odrobinę dobrej poezji i przypomnieć parę przejmujących strof jednego z najpiękniejszych poematów, jakie znam, a poświęconego tragicznym losom nieszczęsnej matki, którą bogowie Olimpu za to, że się chełpiła swymi dziećmi, pokarali najokrutniej jak tylko można sobie wyobrazić, zabijając na jej oczach z łuku jej siedmiu synów i siedem córek.
Oczywiście, była to bogini Niobe, córka Tantala, żona
Amfiona, króla Teb, z którym miała tak liczną gromadę dzieci. Na widok tego
mordu Niobe osłupiała z przerażenia i straciła zmysły. Boga Zeusa ogarnęła
litość, więc by nie cierpiała więcej, umieścił ją na górze Sypilos i zamienił w
skałę. Z jej oczu spływały strumieniem łzy. Odtąd Niobe stała się symbolem
matki boleściwej, uosobieniem wszystkich innych matek doświadczonych tak
okrutnie przez los.
Konstanty Ildefons Gałczyński
zachwycił się marmurową głową Niobe, która szczęśliwym trafem znalazła się w Muzeum w Nieborowie, niedaleko
Warszawy. Posąg Niobe postawili Rzymianie w czasach średniowiecznych w
Bizancjum, ale po wkroczeniu do miasta Mahometa II statuę powalono na ziemię i
głowa odłupała się. Odnaleziona po latach na brzegu Morza Azowskiego przez
ekspedycję uczonych carowej Katarzyny II dostała się w XVIII wieku w ręce
rodziny Radziwiłłów.
Wiem, że Konstanty Ildefons
Gałczyński jest uwielbiany tak samo przeze mnie jak przez warszawską, bliską mi od niedawna
blogerkę i pisarkę Jadwigę Śmigierę,
która w swym blogu nazwała się Stokrotką. Piszę o tej bliskości po przeczytaniu
jej książek, w których dostrzegłem to wszystko, co sobie cenię w trudnej sztuce
pisania blogu i na jego kanwie – pisania książek. Ale o Jadwidze powiem nieco więcej za chwilę.
Teraz dla stworzenia właściwego
nastroju, oddaję głoś Wielkiemu Konstantemu i proszę poczytajmy w
skupieniu wybrane strofy z jego wielkiego
poematu „Niobe”:
Uwertura:
Nieforemna, niewesoła
dzień i noc nad brzegiem morza
stoi w skałę przemieniona
biedna córa Tantalowa
biedna żona Amfiona
Niobe, nieszczęsna rodzica –
siedmiu synów, siedem córek
Diana z Apollonem z łuku
rozstrzelali jej o świcie.
Wokół pustka bezroślinna
żadnych świateł elektrycznych
na kamieniu stoi kamień.
Niebo patrzy zimno w Niobe,
ciemna chmura błyska spodem
woda kamień ochlapuje…
Stoi Niobe z wielką głową
śnieg nad głową zakołował
głową żony muzykanta
głową żony Amfionowej,
głową córy Tantalowej
tyle śniegu na powiekach
Nie padają łzy kamienne,
nie rozświeca się poranek,
tylko mewy wrzeszczą.
Mała fuga
Jaki wiatr, jaki los cię porwał
Europy drogami na postrzał?
Kto cię w ręku miał, kto cię
podziwiał,
Najpiękniejsza z głów
słowiańsko-grecka?
Kto cię woził w karecie przez
zaspy?
Kto morzami ciągnął na dnie
kufra?
Jaki biskup urwał „Pater Noster”,
by zapatrzyć się w ciebie jak w
obraz?
Świadkiem byłaś, głowo, jakim zbrodniom?
W jakich krajach, państwach, w
której stronie?
Jaki łotr w nos ci błyskał
pochodnią,
W nos twój piękny jak słoneczny
promień?
Może właśnie Tycjan w noc wenecką
patrząc w ciebie oszalał z
zachwytu
i od stołu wstał i na szyderstwo
włosy twoje przybrał w wianek z
mirtu?
Wielka głowo, wielkiego posągu
Jaka burza? Majowa? Śniegowa?,
By przez Morza Czarnego szmaragdy
Płynąc, gwiazdą spaść na brzeg
Azowa?
Nieborów
Duży koncert skrzypcowy
Jest lampa na łańcuchach, co
dotknięta skrzypi,
kobieta z parą rogów i ogonem
rybim,
zowią ją meluzyną, czasem
bergamaską,
pod stropem nad cieniami jakby
płynie płasko
i światłami przemawia jak słowami
człowiek.
Właśniem pod taką lampą siedział
w Nieborowie,
W twarz Niobe zapatrzony. Niobe z
Nieborowa.
iskry od meluzyny biegły wzdłuż
belkowań
i listopad nadchodził w zabłoconych butach,
z liściem klonu we włosach,
z resztką słońca w sercu….
Zacząłem w Nieborowie po pokojach
brodzić
i od Niobe odchodzić i znów do
niej schodzić,
Powracać i uciekać przez korytarz
przykry,
Meluzyna w twarz Niobe upuszczała
iskry,
Z choinki Beethovena cacka
spadające,
które Chopin pozbierał i
przemienił w słońce…
To tylko drobne wycinki poematu,
w którym wzniosły nastrój i nadzwyczajna melodyjność splotły się z głęboką
refleksją nad tragicznym losem nieszczęsnej bogini Niobe, matki boleściwej,
pokaranej z bezwzględnym okrucieństwem przez swoich bliźnich z Olimpu. Mitologia
grecka jest cyniczna i bezlitosna, świat bogów nie daje ani schronienia ani
nadziei - i zapewne dlatego jest tak przejmująco prawdziwa. Ludzie
skazani są na samych siebie, muszą podejmować rozpaczliwe decyzje, odpowiadać
na pytania, na które nie ma odpowiedzi i rozwiązywać problemy, które nie mają
rozwiązania. Taka tragedia mogła narodzić się tylko w Grecji.
Może właśnie dlatego Jadwiga Śmigiera okazuje się szczególną
wielbicielką poezji Konstantego, a tego o czym pisze w swoich wspomnieniach z
fantastycznych wyjazdów w lasy olsztyńskie do uwielbianej przez Konstantego
leśniczówki Pranie, a także o pobycie w pałacu - muzeum w Nieborowie nie
potrafię opisać. Trzeba po prostu zajrzeć do jej książki.
Przytoczyłem tylko drobne
fragmenty poematu, który jak wielki koncert symfoniczny brzmi mi w uszach,
kiedy tylko pomyślę o niegodziwościach tego świata. Wracam do tych strof już z
pięćdziesiąt lat, podobnie jak do
przejmującego szlagieru „Dziwny jest ten
świat” Czesława Niemena, bądź też "Tańczące Eurydyki" Anny German. Mogę czytać i słuchać je bez końca. Są to doskonałe dzieła wielkich
artystów, dzięki którym życie staje się łagodniejsze, piękniejsze i
wartościowsze. To jest właśnie odpowiedź na pytanie o potrzebę sztuki Myślę, że w takim dniu jak 1 listopada warto
też o tym pomyśleć.
Ale warto też odskoczyć przez
chwilę od tragizmu artystycznej wizji mitu greckiego, by spojrzeć na świat i na
to co mamy na tym świecie w darze oczyma
warszawskiej pisarki. Okazuje się, że potrafiła ona dostrzec dzieła natury
znacznie bardziej przewyższające swą doskonałością to, co może stworzyć
człowiek. W jej pierwszej książce „Zwariowałam” znalazłem rozdział, który mnie
całkowicie zachwycił i wzruszył. Autorka pisze o Tatrach jako najpiękniejszych
górach świata. Ma prawo tak napisać, bo jak sama przyznaje:
Byłam przecież w innych, dużo większych i wyższych masywach górskich, w
Alpach na Aiquille du Midi w Masywie Mont Blanc, na Pilatusie koło Lucerny, na
Rigi, na Kaukazie i przejechałam w poprzek Gruzińską Drogę Wojenną. Ale swojego
zdania na temat Tatr nigdy nie zmieniłam
i nie zmienię. Są najpiękniejsze.
I dalej w jej książce czytamy:
„Dla wielu ludzi te pasma górskie są miejscem świętym. Nawet ci, którzy
nie wierzą w Boga, przyznają, że w nich łagodnieją, stają się bardziej pokorni.
Chodząc po górach z reguły wyciszają się i przyznają, że jest to miejsce
wyjątkowo piękne i majestatyczne. I ktoś to piękno musiał stworzyć. Jakaś
nieznana siła, tylko jakby ją nazwać? Bo gdy schodzi się z Zawratu i patrzy
przez Dolinę Pięciu Stawów Polskich, to przecież nie myśli się o tym, że jakiś milion lat temu zaczęła
się epoka lodowcowa, iż trzy, cztery razy te lodowce się cofały, pozostawiając
po sobie w dolinach piękne stawy i że to one rzeźbiły ten teren…
W Tatry chodzę głównie po to, by odpowiedzieć sobie na pytania
postawione w dolinach, w ciągu całego roku, w smutne dni zimowe i
późnojesienne, w czasie choroby ciała i duszy. By zrozumieć rzeczy i sprawy,
które mnie przerastają i którym ciągle się dziwię i nie mogę się z nimi
pogodzić… I z każdej wycieczki w Tatry wracam pogodzona, radośniejsza,
spokojna, silniejsza. A z drugiej strony jestem potem trochę smutna, że
zostawiam za sobą ten wyjątkowy cud.
Po tym co napisała Stokrotka nie
mam już wiele do powiedzenia. Przesyłam jedynie serdeczne zaproszenie: przyjedź do nas Stokrotko w Sudety, nawet niekoniecznie
w Karkonosze ze Śnieżką. W bliskich nam Górach Sowich, Wałbrzyskich,
Kamiennych, możesz też oniemieć z zachwytu. I potwierdzić, że u nas też dzieją
się cuda.
To właśnie ten cud tworzenia widoczny w każdej
miniaturowej drobince żyjącej istoty, a jeszcze mocniej we wszechogarniającej
przyrodzie nie mówiąc o wielkim, gigantycznym świecie, czyni nas kruszynkami,
które tym są cenniejsze, jeśli wierzą w
cuda. Jak w ogóle można nie wierzyć?
A jeśli uwierzymy, to miesiąc listopad okaże się dla nas jak wszystkie
inne miesiącem cudownym.
Zupełnie nie wiem co mam napisać.
OdpowiedzUsuńWspomnienie o mnie, /która to na stare lata zaczęła pisać książki/ i zacytowanie w tak wspaniałym tekście urywków dotyczących Najpiękniejszych Gór Świata jest dla mnie najwspanialszym prezentem. A że październik i listopad to moje miesiące imieninowo-urodzinowe więc po prostu - bardzo, bardzo serdecznie Ci dziękuję.
Pozdrawiam serdecznie.
Miło mi, że bezwiednie zrobiłem Ci prezent imieninowo-urodzinowy. Nie widzę przeszkód by Ci takie prezenty sprawiać co miesiąc. Mam przecież prawdziwą skarbnicę cudownych tekstów napisanych przez Ciebie w książkach. Nie mogę sobie darować, że będąc tak blisko w Sandomierzu, nie zawadziłem o Kazimierz nad Wisłą, najcudowniejsze jak piszesz miasteczko w Polsce. A piszesz o nim tak pieknie, że dech zapiera i łza się w oku kręci. Ale zostawiam to na inną okazję. Miłej niedzieli i dalszej twórczej weny w cieszącym się powodzeniem Twoim blogu. Pozdrawioam !
UsuńNie będę tym razem nic dodawał.Tekst dzisiejszy wspaniały,pomimo,że nie lubię listopada.To dla mnie jeden z najgorszych miesięcy w roku.A przykładem jest ten dzisiejszy dzień.Wiatr wieje z prędkością około 100 km/godz do tego deszcz,szaruga.Czasami na chwilę są przebłyski słońca aby zaraz nastąpiła ulewa i okropne zimne wietrzysko.Strach wychodzić na dwór bo może coś spaść na głowę.Rano idąc do kościoła widziałem dużo powalonych gałęzi.A ponadto listopad to czas zadumy o naszych bliskich którzy odeszli do wieczności.Dziękuję Staszku za przypomnienie poematu"Niobe" K.I.Gałczyńskiego. W swoim czasie również byłem zafascynowany tym utworem,ale głównie z tej racji,że popiersie bogini Niobe znalazło się w zbiorach w Nieborowie.Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńDziękuję Bronku że znalazłeś czas by to przeczytać i skomentować. Rzeczywiście zrobiło się nieprzyjemnie i niebezpiecznie na zewnątrz domu, a przecież to jeszcze październik. Miejmy nadzieję, że będzie lepiej. Pozdreowienie dla Ciebie i całej Rodziny !
Usuń