Spotkało mnie ostatnimi
czasy, tyle komplementów, że nie mogę spać spokojnie, bo próbuję wyobrazić
sobie, co się stanie jak dotknie mnie jakieś niedomaganie fizyczne, które
uniemożliwi dostęp do klawiatury i ekranu. Dla mnie świat się zawali, ale
jak sobie pomyślę, że może to spotkać także moich wiernych Czytelników i
przyjaciół, to czuję dreszcz grozy, który mnie przenika do szpiku kości, tak
jak bym czytał po raz któryś „Pułapkę” Jolanty Marii Kalety.
Po ostatnim wystąpieniu
wicepremiera naszego rządu Mateusza Morawieckiego, pojąłem dogłębnie jak ważny jest nauczyciel -
polonista w szkole podstawowej. To
dzięki niemu premier nie zapomniał do końca, czym jest „szlachetne zdrowie” z
fraszki Jana Kochanowskiego z Czarnolasu i że o tym jak ono smakuje możemy się
dowiedzieć, gdy się zepsuje właśnie teraz w Polsce posierpniowej, gdy miliony
Polaków sterczą pod drzwiami gabinetów lekarskich, a potem czekają latami na
zabiegi lub operacje.
O znaczeniu i roli
języka polskiego napisał pięknie wieloletni komentator mojego blogu, Henryk z
Jugowa, nie szczędząc też dobrych słów pod moim adresem, podobnie jak mój
przyjaciel, Bronisław z Piławy Górnej.
Mam dobre recenzje ze
strony powieściopisarki i blogerki,
„Stokrotki” – z Warszawy, a także znakomitej Urszuli z Lubina, a
wrocławska powieściopisarka Jolanta stwierdza, że każdy dzień rozpoczyna przy
kawie z blogiem „tu jest mój dom”. „Serce roście”, jakby napisał Kochanowski,
na takie diktum, a w głowie się kręci od samouwielbienia. Moje konterfekty
wykorzystuje z talentem Zbigniew z Warszawy, dzięki czemu mogę się promować
prawie w każdym poście blogowym. Mam przyjaciół wśród moich byłych uczniów, co
mnie bardzo podnosi na duchu, a prawdziwy obieżyświat Henryka Śnieżka
niezależnie od tego, gdzie się znajduje na tej naszej maleńkiej kuli ziemskiej
podpisuje się pod moimi postami. Znalazłem też wielu stałych Czytelników i przyciskaczy
„to lubię” wśród byłych, bliskich mi współpracowników z Wałbrzycha i mieszkańców Głuszycy.
Ostatnio także robiący karierę filmowca już daleko poza Walimiem, bo w słonecznym
Cannes, odkrywca tajemnic pierwszych lat powojennych na ziemi wałbrzyskiej,
Łukasz, wspomniał, że byłem dla niego „monitorem”.
Dzisiejszy mój post ma
więc charakter wyraźnie osobisty i nie jest to spowodowane niczym innym jak
nagłym impulsem. Pomyślałem, że skoro mam już tylu znajomych, to może dobrze
byłoby, gdyby dowiedzieli się o mnie coś więcej i to z ust samego zainteresowanego.
Czytelnik mojego blogu
ma ten handicap, że może to otrzymać z pierwszej ręki.
Oto
więc najskromniejsza jak tylko się da moja autobiografia: „O sobie samym ku
potomności”:
O sobie napisałem już
tyle w wielokrotnie dołączanych w urzędach do podań życiorysach, że wystarczy na
wyczerpujące epitafium. Od paru lat koncentruję się, by wypełnić skrupulatnie
zadanie ambitnego blogera. Niektórzy mylą to ze słowem blagiera i być może mają
wiele racji.
W sumie moje postępy
ocenią ci, którzy z niezrozumiałych dla mnie powodów, są w stanie w świecie
zdominowanym przez tele-video-fonię coś
jeszcze przeczytać i chwała im za to. Do nich z największą czcią i szacunkiem kieruję kilka słów tej oto oszczędnej
w szczegóły „hagiografii”.
Urodziłem się tak
dawno, że już zapomniałem. A było to gdzieś tam daleko w Karpatach, w widłach
Popradu i Dunajca, w wiecznie młodym miasteczku Stary Sącz, które rodzice
porzucili po wojnie w poszukiwaniu chleba i przenieśli się na Ziemie Odzyskane.
Wydaje mi się, że chodziłem do szkoły podstawowej, średniej i jeszcze wyżej i wiele z nich wyniosłem oprócz
świadectw i dyplomów, materialnych dowodów uczestnictwa w tej procedurze. Na
ogół spełniały się moje marzenia. Byłem ministrantem, listonoszem,
nauczycielem, dyrektorem, inspektorem, prezesem i jeszcze na koniec
samorządowcem. (wiadomo, najchlubniejsze – to być prezesem, a ja choć nie
partii, lecz stowarzyszenia, ale byłem). Dystynkcjami i odznaczeniami nie będę się
chwalił, bo wszystkie straciły na aktualności.
Za młodu postanowiłem
być pisarzem i kiedy już w to zwątpiłem moje marzenie się spełniło. Zostałem
pisarzem takim o jakim Sienkiewicz pisał w "Szkicach węglem" - prewentowym (dziś powiedzielibyśmy –
urzędowym). Najlepiej wychodziły mi protokóły z zebrań, sprawozdania i
okolicznościowe wystąpienia, n.p. z okazji rewolucji październikowej w dniu 7
listopada.
Ten dar posiadam do
dziś. Każdą mowę zaczynam przezornie od słów: chciałbym złożyć Wam jak najserdeczniejsze życzenia (gratulacje,
kondolencje), wszystko zależy od okoliczności. Nie ma w żadnym innym języku tak
znakomitej, wymownej formuły trybu przypuszczającego jak w polskim – chciałbym.
Nie wiadomo do końca, czy rzeczywiście chcę, czy chcę, ale nie mogę, albo czy
dopiero będę chciał.
Wam też chciałbym
złożyć najszczersze wyrazy podziwu, jeśli z uwagą czytacie mój życiorys,
serdecznie gratuluję cierpliwości i proszę o jeszcze, ale zapewniam, że to już tylko
parę słów.
Ponieważ bywam szczery aż do bólu, dlatego nie owijam słów w
bawełnę, mimo że z tej bawełny, która przepełniała magazyny bliskich mi
Zakładów Bawełnianych "Piast" w Głuszycy nie tylko nie pozostało już
nic, a nawet całą fabrykę zrównano z ziemią. To samo spotkało moją szkołę w
Głuszycy. Fatum reorganizacyjne szkolnictwa posierpniowego wyciągnęło swoją
łapę po moje jedno z pierwszych miejsc pracy, jedyną w mieście, funkcjonującą
ponad 50 lat niegdyś włókienniczą szkołę średnią, która została zamknięta na
cztery spusty i świeci sypiącymi się tynkami.
Mimo wszystko życzę
wszystkim reformatorom pogody ducha, bo Polska to potęga gospodarcza i się
rozwija. Tak zresztą było od kiedy tylko zacząłem chodzić do szkoły. Polska
zawsze się rozwijała i biła rekordy, np. w migracji ludności ze wsi do miast za
Bieruta lub kampanii cukrowniczej za Gomułki w latach 1960 -1965. Zaś za Gierka
Polska rosła w siłę i ludzie żyli dostatniej, aż do czasów Solidarności i Wielkiego Lecha,
który dla niepoznaki podał się za elektryka, aby mu łatwiej było wywołać
„wielkie spięcie”. A przecież to urodzony inteligent, zresztą Noblista, a
honorów causa ma coś chyba z dziesięć. Niestety, dziś okazuje się, że to nie on
faktycznie kierował ruchem „Solidarności”, ale inny Lech i jego brat bliźniak
Jarosław. I to im budujemy i będziemy budować pomniki . Ale przepraszam, miałem pisać własny życiorys, a pognałem w wielką
politykę.
To chyba dlatego, że mam
niezbyt wiele o sobie do powiedzenia.
No chyba tylko to, że
jak już mieli mnie dość jako belfra, a potem urzędowego „manuskrypta”, to dali
mi papierek z gratulacjami z okazji jubileuszu 45-lecia pracy i odesłali na
zasłużony odpoczynek. Odtąd każdego dnia, gdy wstaję rano, to myślę - znowu
niedziela. Wiem, że najlepsze co się może zdarzyć, to - budzisz się rano i jesteś zdrowy.
Ale na tym się kończą moje
autobiograficzne medytacje, bo cóż można znaleźć ciekawego w powszednim życiu emeryta, w dodatku jak się
okazuje osobnika „drugiego sortu”. Chyba tylko od czasu do czasu coś niecoś, ale
o tym piszę w moich książkach i blogu, do czytania których serdecznie zachęcam.
Ku chwale ojczystej ziemi wałbrzyskiej i na pożytek nasz i naszych bliźnich.
Amen!
I tyle słów na niedzielę dzisiejszą !
Fot. Zbigniew Dawidowicz
Czytam właśnie w lokalnej prasie,że...
OdpowiedzUsuńhttps://www.youtube.com/watch?v=PyHtMySmuCk
...spełniło się jeszcze jedno Pana marzenie:)
Gdyby tak jeszcze na Włodarzu-była kiedyś triangulacyjna.
Pozdrawiam.
Cieszę się z tej wieży i czekam na otwarcie, choć straszą niektórzy, że wysokie drzewa zasłaniają widoczność, ale na drzewa jak wiadomo nasi leśnicy mają sposób, więc powinno być dobrze. Pozdrawiam !
UsuńNo tak.Dzisiejsza homilia wspaniała.Wielu mogłoby się od Ciebie nauczyć,przede wszystkim obiektywnego ale krytycznego patrzenia na to co w Polsce się dzieje.Niestety żaden a rządzących Twojego blogu nie czyta a przydało by im się.W Twoim blogu jest dużo propozycji rozwiązywania problemów,a może by nim zachęcić opozycję.W przyszłym tygodniu spróbuję to zrobić przy pisaniu komentarzy politycznych.Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńNie spodziewałem się, że moje niedzielne opisanie żywotu człowieka poczciwego określisz tak wysublimowanym mianem - homilii. Bardzo mi to pochlebia, bo czuję się tak jak Jaruś na ambonie w Częstochowie.
UsuńCzekam na Twoje komentarze, przynajmniej tyle możemy zrobić dla dobra wspólnego.
Jak zwykle z wielką przyjemnością i zainteresowaniem przeczytałam Twój kolejny wspaniały tekst.
OdpowiedzUsuńMam tylko prośbę abyś nie nazywał mnie powieściopisarką, bo te dwie książeczki, które napisałam z pewnością nie są /jak sam najlepiej wiesz/ powieściami. To raczej oparte na moim życiu obserwacje i wspomnienia lat, które przeżyłam i przeżywam.
A Twoje teksty podziwiam nieustannie.
Także ten dzisiejszy, zupełnie wyjątkowy w najlepszym tego słowa znaczeniu.
Pozdrawiam serdecznie.
Obiecuję poprawę, będę teraz nazywał Cię tylko znakomitą pisarką, a to brzmi jeszcze lepiej, bo w tym się mieszczą wszystkie formy literackie.
UsuńDziękuję za pochlebne zdanie o moim pisaniu. Osiągnęłaś to, że mimo oziębienia za oknem, zrobiło mi się gorąco. Pozdrawiam !