Zdarza
się, że od czasu do czasu zaczynam żyć wspomnieniami. Kiedyś zdarzało mi się to
częściej i wspomnienia były świeższe. Z upływem lat jest coraz to gorzej.
Pamięć zawodzi. Teraz dla wspomnień potrzebne są impulsy. No i jeszcze druga
rzecz – czas na oderwanie się od problemów dnia powszedniego. Nie wiem czy to
dobrze, czy źle, ale wspomnienia wydają się potrzebne. Dostrzegłem to niedawno,
gdy znalazłem się po wielu latach w Warszawie. Stojąc przy Pałacu Prezydenckim
na Krakowskim Przedmieściu przypomniałem sobie emocje jakie mi towarzyszyły dokładnie 20 lat temu, gdy jako burmistrz miałem zaszczyt odebrać z rąk Jolanty
Kwaśniewskiej drugą nagrodę w kraju, w konkursie ogłoszonym przez Kancelarię
Prezydenta za wzorowo zorganizowaną w mieście i gminie Głuszyca akcję dożywiania
dzieci. To wspomnienie jest ciągle żywe. Podobnie jak nieco wcześniejszy mój
udział w Kongresie Unii Pracy w Warszawie, któremu przewodniczył prof. Ryszard
Bugaj. Ale to są wspomnienia nie tak odległe.
Z mojego archiwum wygrzebałem zdarzenie znacznie starsze, które
być może okaże się bardziej interesujące dla moich Czytelników.
Oczywiście
poprzedzam je wierszem niezawodnego Juliana Tuwima, by wywołać liryczny
nastrój:
„Kłaniaj się
górom córeczko, kłaniaj z wysoka,
z wysoka
nisko się kłaniaj Łodzi fabrycznej,
z owych tam
wierchów, czy regli, z Morskiego Oka,
Śląskim
górnikom się kłaniaj, z uśmiechem ślicznym!
Kłaniaj się
szczytom podniebnym, hardym i pięknym,
to swoje
„czuwaj” im krzyknij, harcerko mała!
A zawsze
kłaniaj się córko, ludziom maleńkim,
bo to są
ludzie ogromni, żebyś wiedziała.
Kłaniaj się
górom córeczko, kłaniaj się górom.
śniegom
słonecznie kipiącym, świtom tatrzańskim,
olśniewającym
lazurom, olśniewającym chmurom,
kłaniaj się
córko, wysokim dniom zakopiańskim”.
A od siebie dodaję wierszem :
A od siebie dodaję wierszem :
Ja tam
byłem za młodu, miód i wino piłem,
gawęd chętnie słuchałem, cymbałów dzwoniących,
co w pamięci zostało, co się utrwaliło,
to jest pokarn dla ducha, eliksir kojący !
Tak, byłem tam, gdzie zdawało się, świat się kończy, gdzie jedna jego strona jest zamknięta potężnym masywem skalnym, za którym nie widać horyzontu. Ten widok obserwowałem nieomal codziennie przez dobrych kilka miesięcy roku, bo codziennie bez względu na pogodę obowiązywało w sanatorium akademickim leżakowanie. Z wysoko położonego tarasu rozciągał się majestatyczny widok na urozmaiconą ścianę Tatr. Co było robić oprócz wdychania górskiego powietrza, które zdaniem lekarzy było lepsze niż tabletki PAS na gruźlicę płuc, trzeba było wpatrywać się w strzelisty grzbiet Giewontu i z zazdrością myśleć o tych zdrowych turystach, którzy mogą bez przeszkód wspinać się krętymi ścieżkami pod górę, a może już w tej chwili dosięgli szczytu i spod żelaznej konstrukcji krzyża patrzą w naszą stronę. Bo studencki gmach sanatoryjny i znajdujący się tuż obok gmach nauczycielski, położone na przeciwległym wzniesieniu, zwanym Ciągłówką, rzucały się w oczy bacznym obserwatorom z górskich wierzchołków Tatr. W środku pomiędzy pasmami górskimi kipiała bujnym życiem miejskim tatrzańska stolica.
co w pamięci zostało, co się utrwaliło,
to jest pokarn dla ducha, eliksir kojący !
Tak, byłem tam, gdzie zdawało się, świat się kończy, gdzie jedna jego strona jest zamknięta potężnym masywem skalnym, za którym nie widać horyzontu. Ten widok obserwowałem nieomal codziennie przez dobrych kilka miesięcy roku, bo codziennie bez względu na pogodę obowiązywało w sanatorium akademickim leżakowanie. Z wysoko położonego tarasu rozciągał się majestatyczny widok na urozmaiconą ścianę Tatr. Co było robić oprócz wdychania górskiego powietrza, które zdaniem lekarzy było lepsze niż tabletki PAS na gruźlicę płuc, trzeba było wpatrywać się w strzelisty grzbiet Giewontu i z zazdrością myśleć o tych zdrowych turystach, którzy mogą bez przeszkód wspinać się krętymi ścieżkami pod górę, a może już w tej chwili dosięgli szczytu i spod żelaznej konstrukcji krzyża patrzą w naszą stronę. Bo studencki gmach sanatoryjny i znajdujący się tuż obok gmach nauczycielski, położone na przeciwległym wzniesieniu, zwanym Ciągłówką, rzucały się w oczy bacznym obserwatorom z górskich wierzchołków Tatr. W środku pomiędzy pasmami górskimi kipiała bujnym życiem miejskim tatrzańska stolica.
Znalazłem
się w niej zamiast w krakowskiej Jagiellonce, gdzie zamierzałem studiować
polonistykę. Do przyjęcia na studia konieczne było świadectwo lekarskie.
Okazało się, że z moimi płucami nie jest dobrze. Wkrótce po tym badaniu
jeszcze w trakcie trwania egzaminów maturalnych w liceum pedagogicznym w
Limanowej, otrzymałem skierowanie do sanatorium.
Było
to dość paradoksalne zdarzenie. Możliwość darmowego kwaterunku przez dłuższy
czas w pięknym Zakopanem, to swego rodzaju szczęśliwy los na loterii. Niestety
był on okupiony chorobą i koniecznością długotrwałego leczenia się. Gruźlica
płuc ma to do siebie, że nie boli. Przez wszystkie lata w liceum prowadziłem
dość intensywne życie sportowe. Niestety, żywienie internatowe w tych czasach
było bardzo liche. Być może to był główny powód zachorowania W sanatorium
miałem warunki o niebo lepsze, ale w moim przypadku ani lepsze posiłki, ani
oddychanie górskim powietrzem i zażywanie leków non stop przez kilka miesięcy
nie poskutkowały. Musiałem zmienić „lokal”. W ten oto sposób znalazłem się w
klinice „Odrodzenie” pod Gubałówką, gdzie przeszedłem zabieg operacyjny (tzw.
resekcję płuc), skąd powróciłem jeszcze na jakiś czas do „Akademika”, by
po upływie pełnego roku pożegnać się z Tatrami.
Dziś mogę
powiedzieć z całą pewnością, że nie był to rok stracony. Operacja przywróciła
mnie do normalnego życia i do dziś nie odczuwam jej ujemnych skutków, a rok
spędzony w środowisku studenckim, w niezłych warunkach sanatoryjnych, gdzie
mogłem się rozwijać intelektualnie (byłem bibliotekarzem, opiekunem sali
widowiskowej, aktorem w studenckim kabarecie), a także poznać bliżej Zakopane i
dolne partie gór, bo mieliśmy organizowane wycieczki. To wszystko odcisnęło
niewątpliwie piętno na mojej dalszej drodze życia.
Biblioteka
sanatoryjna okazała się dodatkową „szkołą
życia”. Miałem komfort dostępu do wielu książek, a ich czytanie służyło
rozwojowi intelektualnemu. Robiłem z nich notatki, które zachowały się do
dzisiaj w omszałym kajeciku, cudem ocalałym, choć ołówkowe zapisy są nieco
przyblakłe. Nic dziwnego, liczą sobie ponad pół wieku. Mogę więc podzielić się
z Czytelnikami mojego blogu pisanymi na gorąco recenzjami z przeczytanych
książek z cichą nadzieją, że uda mi się zachęcić do wzbogacenia nimi swojej
domowej biblioteki.
Oto
najkrótsze resume mojej „szkoły życia”:
Francoise Sagan, „Witaj smutku” - poznałem wreszcie
klasyczny wzór egzystencjalizmu w literaturze. Rzeczywiście jest w książce
coś przejmującego w obrazie pokazanego środowiska. Interesująca fabuła,
świetny styl, tylko że zwyrodniały, zblazowany świat. Czy to realne?
Gilbert Keith Chesterton, „Człowiek,
który był Czwartkiem” – niewiele
zrozumiałem. To powieść fantastyczna, abstrakcyjna. Akcja toczy się w jakimś
dziwnym świecie maniakalnym, pełna tajemniczości, grozy, choć charaktery
postaci zbliżone do rzeczywistości. Zwróciłem uwagę na kunsztowne dialogi i
wykwintny styl. To jest mistrzostwo świata. Czytałem tego autora „Latającą
gospodę”. Nie potrafię zrozumieć jeszcze tego wszystkiego. Ale tkwi w tym jakaś
nowość. Jestem pod wrażeniem niesamowitości obrazów i słyszę kapitalne dialogi.
Joseph Conrad, „Nostromo”. Znam Conrada z „Szaleństwa
Almayera” i „Ocalenia”. Teraz poznałem go lepiej i to z tej najlepszej strony.
To również klasyk. Urzekająca egzotyka. Świetna charakterystyka postaci. No i
piękno języka i stylu. To twórczość dla intelektualistów. Chwilami odczuwam
zaszczyt, że mogę czytać Conrada. Musze dotrzeć jeszcze do „Lorda Jima”, mówią
że ta książka jest najlepsza.
Stefan Zweig, „24 godziny z życia
kobiety i inne opowiadania” . Najbardziej utkwiło mi w pamięci opowiadanie o pojedynku szachowym
pomiędzy więźniem, który poznał na pamięć najważniejsze partie arcymistrzów
szachowych, a niepokonanym dotąd aktualnym mistrzem świata. Rywalizacja
trzymająca w napięciu. W ogóle wszystkie opowiadania zaskakują niezwykłością
akcji i doborem bohaterów z pogranicza patologii.
Richard Powell, „Kariera w
Filadelfii”- książka,
która powaliła mnie z nóg. Ważna pozycja w cyklu powieści amerykańskich
malujących obraz życia w społeczeństwie kapitalistycznym. Perypetie życiowe
kilku pokoleń, których celem jest zrobienie kariery z odrzuceniem wszelkich
norm moralnych, uczuć rodzinnych, konwenansów. Lubię powieści o burzliwym życiu
ludzi wyjątkowych, ich walce i ostatecznym osiągnięciu celu, zwłaszcza
gdy to się odbywa w dużym amerykańskim mieście, w świecie tak fascynującym,
dalekim od naszej szarej rzeczywistości.
Margarett Mitchell, „Przeminęło z
wiatrem” – wszystko
może przeminąć, ale nie pamięć o małej ślicznotce, Skarlet O’hara, jej
perypetii miłosnych i naiwnej wierze w człowieka. Nie przeminie też groza
strasznej wojny, obraz zniszczeń cierpień i śmierci. To nie może ulecieć z
wiatrem. Tym którzy knują plany nowych wojen, kazałbym najpierw przeczytać tę
książkę. To książka, która pozostaje na zawsze, nie przeminie z wiatrem.
Maxnece van der Meersch, „Ciała i
dusze” – to
wybitna, przejmująca książka o lekarzach i ich ciężkiej, odpowiedzialnej pracy.
Wywarła na mnie ogromne wrażenie, także dlatego że czytam ja w bezpośredniej
styczności ze światem medycznym (w sanatorium). Ja bym autora i książkę
postawił na najwyższym piedestale książek, które koniecznie trzeba przeczytać.
Franz Kafka, „Proces”, „Listy do
Mileny” – Kafka
wywołał furorę w świecie literackim. Jest uważany za największego pisarza
europejskiego w XIX wieku. Ten świat przytłacza czytelnika – tajemniczość,
niepokój, smutek, koszmar, strach, to elementy towarzyszące życiu człowieka..
Każdy z nas jest zawieszony w życiu jak listek na gałęzi , nie musi nadejść
listopad, aby z tej gałęzi sfrunąć. Jestem zachwycony stylem języka; zwięzłość,
precyzja, kondensacja myśli, sama esencja. Co trzeba zrobić, aby tak pisać? A
poza tym ten niepospolity klimat, w którym rozgrywają się losy człowieka. To
trudne książki. „Listów” nie dałem rady przeczytać do końca.
Anna Seghers – „Siódmy krzyż” – książka okrzyczana,
rozpropagowana z powodów ideologicznych. Spodziewałem się czegoś lepszego.
W moim
spisie są jeszcze książki: Haldera Laxnesa „Dzwon Islandii”, Johna Steinbecka,
„Na wschód od Edenu”, Paula Faulknera, „Absalomie Absalomie”, a także jeszcze
wiele innych książek. Nie muszę chyba dodawać, że wywarły na mnie ogromne
wrażenie. W ogóle było to moje pierwsze zetkniecie się z literaturą światową,
zwłaszcza zupełnie mi nieznaną – amerykańską.
Ale
najmocniej przeżyłem wówczas prawdziwy romans z książką francuskiego twórcy, Romain'a Rollanda, „Jan Krzysztof”.
To książka biograficzna z życia wybitnego kompozytora Ludwiga von Beethovena.
Stała się ona moim najcenniejszym skarbem. Nie potrafię opisać wrażeń , myśli i
uczuć, jakie mi towarzyszyły przy czytaniu tej dwutomowej, obszernej powieści.
W notatce o niej napisałem, że gdybym miał znaleźć się jak Robinson na samotnej
wyspie, chciałbym aby zamiast Biblii towarzyszyła mi ta książka. Dziś opowiadam
się za Biblią, ale dziś jestem u końca swej wędrówki życiowej.
Trochę
się rozpędziłem jak na specyfikę blogu, w którym posty winny być krótkie,
syntetyczne. Ale inaczej nie potrafię dojść do sedna sprawy. Chcę na moim
przykładzie zachęcić, zwłaszcza młodzież, do czytania książek. Nie ma w tym nic
nowego, ale mimo wszystko. W obecnym wirtualnym świecie może wydawać się to
anachroniczne. A jednak… Jestem co do
tego przekonany, że nie ma lepszej „szkoły życia”. W mojej osobistej
sytuacji miałem ten komfort, że miałem czas i dostęp do biblioteki, w której
mogłem grzebać w książkach do woli. A ponadto działo się to w nadzwyczajnym
otoczeniu górskiej przyrody i krajobrazów i dlatego wraz z Tuwimem
- „Kłaniam się górom!
Fot. Zbigniew Dawidowicz
Ja też "Kłaniam się górom"...
OdpowiedzUsuńTak się składa, że mam koleżankę, która też kiedyś była na Ciągłówce przez rok. Zaraz po maturze a jeszcze przed studiowaniem.
Do dzisiaj opowiada z jaką niesamowitą tęsknotą patrzyła z okna na łańcuch Tatr. Potem zaczęłyśmy razem chodzić po Tatrach.
Stan - każdy Twój tekst to dla mnie uczta intelektualna.
Dziękuję Ci za nie.
Dziękuję Stokrotko za komentarz i za dobre słowo o moim pisaniu. Sama wiesz po sobie, że to dodaje skrzydeł. Pozdrawiam !
OdpowiedzUsuń