„Tu się urodziłam i tu całe życie
mieszkam. I tu z pewnością zostanę na zawsze.
Bo chociaż bywałam w różnych zakątkach
świata, zachwycałam się Tatrami, Kresami Wschodnimi, Kazimierzem Dolnym i
wieloma innymi miejscami na świecie… to Warszawa jest moją największą miłością.
Zapraszam Was do mojego miejsca na
mapie.”
Takimi
słowami rozpoczyna się fascynująca opowieść, która otwiera nam oczy na
niezwykłość polskiej stolicy, o jakiej wielu z nas nie dowiedziałoby się nigdy,
gdyby nie zauroczenie miastem warszawskiej Stokrotki.
O
książce „Moje warszawskie zwariowanie” Jadwigi Śmigiery ( pseudonim Stokrotka)
pisałem w moim blogu parę dni temu. Dziś chcę dopełnić obiecanki i na przykładzie
pierwszej części książki pokazać jej
walory, które przemawiają za tym, by poznać ją w całej swej okazałości.
Na
początku książki znalazła się opowieść o cudownym zakątku przyrody pełnym drzew
i krzewów, ogrodów z kwiatami, z uroczym stawem, a także zatopionymi w zieleni
zabytkowymi budowlami. Wydawać by się to mogło dziwnym, skoro ma być w książce
mowa o prawie dwumilionowym mieście, a zarazem stolicy znaczącego kraju w
Europie. Zanim jednak o sięgających do nieba wieżowcach i wielkich budowlach
oraz miejscach, gdzie rozgrywa się niezmiernie ważny dla każdego Polaka
spektakl polityczny rządzenia krajem, autorka książki rozpoczyna od tego, co
najbliższe jej sercu, a co zna dobrze z autopsji.
O Łazienkach pisze Stokrotka, że to jej
najszczęśliwsze miejsce w Warszawie. Od urodzenia przez prawie 30 lat mieszkała
obok historycznego Parku. Tu bawiła się w piaskownicy, przechodziła alejkami
parku nieomal codziennie do położonej z
drugiej strony szkoły podstawowej, a potem do liceum. Wydawało się wówczas, że
to jest jej własny park. Potem zmieniła miejsce zamieszkania, ale w Łazienkach do dziś bywa przynajmniej raz w tygodniu.
Okazuje
się, że o Łazienkach ma wiedzę gruntowną, a w swej książce przytacza mnóstwo
interesujących szczegółów z historii tego niezwykłego miejsca. Dowiadujemy się
o tym jak cenił sobie Park i dbał o jego zagospodarowanie król Stanisław August
Poniatowski. O tym, że po jego śmierci Łazienki przechodziły z rąk do rąk,
najpierw księcia Józefa Poniatowskiego, potem Marii Teresy Tyszkiewiczowej, by
wreszcie stać się własnością cara Aleksandra I, a w gruncie rzeczy siedzibą
jego brata, Wielkiego Księcia Konstantego. To stąd uciekł on w przebraniu
kobiecym w czasie szturmu powstańców listopadowych w 1830 roku. Po wyzwoleniu
spod zaborów w 1918 roku w Belwederze zamieszkał Marszałek Józef Piłsudski,
potem Gabriel Narutowicz, a jeszcze potem Stanisław Wojciechowski.
Autorka
książki wymienia najciekawsze zdarzenia z czasów przeszłych przybliżając nam w
szczegółach losy niektórych budowli. Na koniec rozdziału pisze, co następuje:
„Nie napisałam o tysiącu spraw. Między innymi
o słynnych obiadach czwartkowych króla Stasia, o tym , ze Teatr Stanisławowski
jest bardzo łatwopalny, o pawiach, która upodobały sobie Amfiteatr na Wyspie i
przechadzają się dumnie po jego scenie, o Modernistycznym Ogrodzie, który
powstał pięć lat temu na terenie Łazienek Królewskich, o olbrzymich czerwonych
karpiach królewskich pływających po stawie, o biegających po parku rano
dziennikarzach, sportowcach i aktorach, o starszych ludziach stojących
nieruchomo na środku alejek i karmiących z ręki małe ptaszki, o dzieciach
karmiących wiewiórki… No ale przecież nie piszę szczegółowego przewodnika po Najszczęśliwszym
Miejscu w Warszawie”.
Łazienki
Królewskie to jedno z miejsc najbliższych sercu Stokrotki. Takich miejsc jest w
Warszawie więcej. Należy do nich mniej może słynny pałacyk przy ulicy Pułaskiej
odbudowany po wojnie z przeznaczeniem na siedzibę Warszawskiego Towarzystwa
Muzycznego im. Stanisława Moniuszki. Pałacyk ten wybudowała księżna Izabella z
Czartoryskich Lubomirska, był otoczony romantycznym parkiem z kaskadowym
strumieniem i stawami. Pałacyk miał później innych właścicieli, o których
opowiada pisarka, a w czasie wojny spalił się od bomb niemieckich. Obok ruin
pałacyku zjeżdżała mała Stokrotka zimą na sankach, a po odbudowie był jej
oczkiem w głowie jako ze obok znajdowało się jej mieszkanie.
Najbliższe
sercu Stokrotki są warszawskie latarnie gazowe, zwłaszcza te biegnące wzdłuż
Paku Łazienkowskiego i ulicy Agrykola. Miejsca oświetlone tymi latarniami uważa
Stokrotka za magiczne:
„Nie da się w żaden sposób opisać
nastroju, kolorów, wrażeń, a także zapachu, jaki otacza taką latarnię. Idąc tak
oświetloną ulicą, czuje się jakiś dziwny dreszcz. Wydaje się, ze otacza nas
jakieś niezwykłe ciepło, wręcz namacalne światło. A gdy jeszcze widzi się w
świetle latarni gazowych opadające powoli z drzew kolorowe liście, to człowiek
czuje się jak w bajce”.
Pisze
Stokrotka dalej o kolejnym rozczulającym miejscu – „kamiennych schodkach do
nieba”. Wśród wielu różnych nazw tej budowli najklarowniejszą jest - Schodki nad Wisłę Idące:
„Na Kamiennych Schodkach najpiękniejsze
jest chyba to, że co parę stopni można z nich wejść do jakiegoś domu lub na
malutkie podwóreczko prowadzące na tyły staromiejskich kamieniczek”.
Domyślam
się dlaczego Stokrotka nazwała je prowadzącymi do nieba. Okazuje się, że „mniej
więcej sto lat temu” w niewielkiej kawiarni „Kamienne Schodki” miało miejsce
jej przyjęcie weselne.
Równie
sugestywnie pisze Stokrotka o drugim obok rynku Starego Miasta, mniej znanym
ryneczku, gdzie można usiąść sobie na ławeczce obok dziewiętnastoletniej
żeliwnej studzienki i patrzeć na biały kościół i klasztor Sakramentanek. To
także miejsce bliskie sercu podobnie jak całe Stare Miasto, o którym rozpisała
się Stokrotka z prawdziwym mistrzostwem wytrawnego przewodnika. Trudno się
dziwić skoro autorka książki skończyła kurs przewodnika i przez jakiś czas
prowadziła wycieczki po Warszawie.
Sporo
ciekawych rzeczy możemy się dowiedzieć o tym jak było z odbudową warszawskiego
Starego Miasta, o Placu Zamkowym i odbudowie zamku i wreszcie o zabytkowej
Kolumnie Zygmunta. Poznajemy też tajemnice Placu Zamkowego i napisane z przejęciem bardzo ciekawe historie
dotyczące warszawskiej Alma Mater, czyli Uniwersytetu.
Poznajemy
bliżej Plac Grzybowski i wreszcie dowiadujemy się o niezwykłych doznaniach Stokrotki
związanych z obserwacją krążących nad wieżą zamkową dużych ptakach. Z
grudniowego wydania miesięcznika „Stolica” dowiedziała się ona, że: „nad warszawską Wisłą gnieździ się ponad 150
gatunków ptaków. Można tu zobaczyć i usłyszeć istne rarytasy ornitologiczne. A
do niedawna zagrożone wymarciem orły bielik i sokoły wędrowne kołują w centrum
Warszawy wokół Iglicy Pałacu Kultury” Tak więc nie było pomyłki, Stokrotka
widziała nad wieżą zamkową przelatujące orły. Nic więc w tym dziwnego, że
naszym godłem był i jest orzeł biały.
I
tym oto super patriotycznym akcentem kończę króciutkie wprowadzenie do książki
Jadwigi Śmigiery „Moje warszawskie zwariowanie”. To o czym napisałem, to tylko
resume pierwszej części książki, a części jak już wspomniałem jest siedem. Żeby
się dowiedzieć co jest dalej nie widzę
nic prostszego jak zamówić u autorki książkę.
Jak
to zrobić: Autorka prosi o kontakt na jej aktualnym blogu stokrotkastories.blogspot.com
Do końca lutego można też się skontaktować ze nią wpisując komentarz na blogu stokrotkastories.blog.pl
Stanisławie - to wielki dla mnie zaszczyt, że nadal piszesz o mojej książce.
OdpowiedzUsuńDodam jeszcze tylko, że można się ze mną skontaktować także przez FB.
Pozdrawiam serdecznie.
Najlepiej byłoby przedrukować całą książkę, ale po co skoro ona jest już wydrukowana. Próby opowiadania co jest w książce, to tak samo jak przepiękny torcik dedykowany jubilatowi na obrazku z przepisem sporządzania. Cieszyłbym się, gdyby mimo wszystko udało mi się nakłonić moich Czytelników do skorzystania z Twojej pomocy w zakupie książki. A osobiście miło mi, ze mogłem o niej napisać, bo przecież piszę w blogu o moich fascynacjach.
UsuńBardzo barwnie i ciekawie Pani Jadwiga opisała Warszawę jej miejsce na mapie.Czytając fragmenty książki przedstawionych przez Ciebie mam wrażenie jakbym odwiedzał te wszystkie znane miejsca w Warszawie poczynając na Łazienkach Królewskich a kończąc prawdopodobnie na Wilanowie.Nie jestem pewien ale się domyślam.Myślę,że ta książka to coś osobistego a więc z pewnością b.ciekawa.Pozdrawiam Panią Jadwigę oraz Ciebie dostojnego Jubilata z przed wczoraj.
OdpowiedzUsuńNic dodać Bronku i nic ująć. Myślę, że po lekturze takiej książki chęć odwiedzenia stolicy i osobistej konfrontacji staje się jeszcze bartdziej pociągająca. Dziś Bronku zamiast maluchem do Aten jak to było przed laty chętnie pojechalibyśmy do Warszawy. Malucha zostawilibyśmy na szrocie, a potem z Warszawy luksusowym pendolino do naszego Wałbrzycha. No cóż, pomarzyć można !
Usuń