Zamek Książ |
Opowiem dziś o polsko-czeskiej weekendowej wycieczce, z której miałem okazję skorzystać parę lat temu, a która dostarczyła mi kilka, myślę że ciekawych refleksji.
Całkiem niespodziewanie znalazłem
się w grupie seminaryjnej przewodników wycieczek turystycznych z Osówki, Rzeczki i zamku Książ po
stronie polskiej oraz przewodników w
byłych podziemnych obiektach wojskowych Stachelberg,
Nachod i Hanička po stronie czeskiej. Założeniem projektu było bezpośrednie
poznanie podziemnych atrakcji turystycznych po jednej i drugiej stronie granicy
w formie wycieczki autokarowej i wspólne
warsztaty szkoleniowe, na których można było dokonać wymiany doświadczeń
pomiędzy przewodnikami. Weekendową sobotę spędziliśmy więc w Czechach, pod
opieką starosty miasteczka Rokytnice w
Górach Orlickich, a niedzielę w Polsce, gdzie władzę nad wycieczką przejął
współorganizator - dyrektor
„Osówki” w Głuszycy.
W Czechach obejrzeliśmy
wymienione wyżej trzy obiekty militarno-wojskowe budowane przed wybuchem II
wojny światowej jako twierdze nie do zdobycia, ukryte głęboko pod ziemią, z
wystającymi na zewnątrz żelbetonowymi kopułami bunkrów, skąd można było
prowadzić odstrzał artyleryjski. W Polsce podobny kompleks można obejrzeć na
tzw. Międzyrzeckim Wale Obronnym w Zielonogórskiem. My jednak zaoferowaliśmy
Czechom podobne atrakcje turystyczne, ale w naszym regionie wałbrzyskim, a więc
zamek Książ, gdzie mieliśmy wyjątkową okazję obejrzenia podziemnych sztolni, w
których rezyduje od dawna Instytut Geofizyki PAN, a następnie podziemne
sztolnie w Rzeczce i na Osówce w Głuszycy.
Obejrzenie tego wszystkiego w tak
krótkim czasie, to niezły wyczyn, bowiem trzeba było we wszystkich trzech
przypadkach w Czechach pokonywać kilkudziesięciometrowe wysokości szybów na dół
i do góry, przemierzać kilometrowe podziemne korytarze lub sztolnie, podchodzić
do wysoko wzniesionych bunkrów, a ponieważ czas naglił, więc nie było ani
chwili czasu na relaks. U nas było trochę lżej, ale zejście z zamku Książ do
podziemi, a następnie powrót pod górę też kosztował trochę wysiłku. Tak samo na
Osówce trzeba było dać z siebie wszystko, no bo jak tu być w podziemnym
mieście, a nie widzieć Kasyna Hitlera i
Siłowni na samej górze.
Obie grupy, czeska i polska,
przygotowały się do tej ekspedycji profesjonalnie.
Wieczór z soboty na niedzielę
został wypełniony pokazem materiałów promocyjnych na telebimie i w kolorowych
ulotkach, a reprezentanci zamku Książ obdarowali wszystkich uczestników torbą z
folderami i gadżetami. Wzajemne kontakty ułatwiał tłumacz, był również
fotoreporter i można się spodziewać interesującej kasety filmowej. Tak z jednej
jak i drugiej strony oglądane obiekty zrobiły kolosalne wrażenie. Myśmy się do
swoich już przyzwyczaili. Czeskie
podziemne kwatery wojskowe, ich urządzenia i wyposażenie budziły nasz podziw i
zdumienie. Spodziewam się, że takie same odczucia wywieźli od nas Czesi.
To co dane mi było zobaczyć u
naszych czeskich pobratymców zasługuje na parę słów komentarza.
Żyjemy obok siebie tak blisko,
jesteśmy Słowianami, łączy nas wspólna historia, a szczególnie od Mieszka I,
który przecież nie tylko pojął za żonę czeską księżniczkę, Dobrawę, ale także
przejął z Czech wiarę rzymskokatolicką.
Jesteśmy zbliżeni do siebie wyglądem,
kulturą, tradycjami, obyczajowością, mówimy podobnymi do siebie językami. Od
paru lat nie dzieli już oba państwa, tak jak to dotąd bywało, dobrze strzeżony,
przeorany pas graniczny.
A jednak istnieje jakaś bariera,
która nas oddziela. Co prawda przez wszystkie lata powojenne mamy z byłą
Czechosłowacją, a obecnie z Czechami przyjacielskie stosunki. Byliśmy i
jesteśmy dobrymi sąsiadami. Oficjalne kontakty są pełne kurtuazji i zapewnień o
współpracy i pomocy. Miała ona miejsce w czasach „Solidarności”, która znalazła
wsparcie w czeskiej opozycji. Czy jednak możemy uznać, że mamy z Czechami
lepsze stosunki niż z innymi krajami Wspólnoty Europejskiej?
Znacznie ważniejszym od stosunków
oficjalnych jest stosunek Polaków i Czechów wzajemnie do siebie. Tutaj ta
bariera, o której wspomniałem jest wyraźnie wyższa i trudniejsza do
przeskoczenia.
Z czasów piastowskich przetrwała u nas
legenda, znana z XIII-wiecznej kroniki wielkopolskiej o trzech braciach przybyłych z dalekiej Panonii na północ
Europy. Byli to Lech, Czech i Rus. Osiedlili się na zachodzie, południu i
wschodzie i dali początek trzem oddzielnym krajom słowiańskim. Czeska kronika
Dalimaila opisuje tylko dwóch braci
Lecha i Czecha, a więc jeszcze mocniej symbolizuje więzy łączące te dwa
narody. Dziś bardziej cenimy sobie zbliżenie z Węgrami, które oddaje wymownie
hasło: Polak, Węgier - dwa bratanki.
Czemu zabrakło w nim Czecha? Czemu Czesi nie są tak samo bliscy Polakom jak
Węgrzy?
Oto są zagadki, na które nie
znajdziemy chyba nigdy jednoznacznej odpowiedzi. Niewątpliwie jest to skutek
różnorodnych, skomplikowanych procesów historycznych. Losy bliskich sobie
narodów słowiańskich potoczyły się różnymi ścieżkami i tak jak to bywa w
najlepszej rodzinie nie zawsze zgodnymi i przyjacielskimi. Dużo można by na ten
temat powiedzieć, ale to już jest rola historyków, socjologów, polityków.
Ja zaś chcę się podzielić z
Czytelnikami znacznie prostszymi, choć nie mniej znaczącymi spostrzeżeniami,
które wynikają bezpośrednio z mojej weekendowej eskapady.
Pierwsza refleksja dotyczy tego,
co mogłem dostrzec z okien busu po czeskiej stronie.
Odniosłem wrażenie, że ta wschodnia część przygraniczna Czech,
tak samo jak nasza wschodnia ściana ukraińsko-bialorusko-litewska jest znacznie
uboższa i słabiej rozwinięta, niż pozostała część kraju. Zdziwiły mnie
stosunkowo duże obszary niezamieszkałe, a jeśli już, to wioszczynami po kilka
najczęściej starych, zaniedbanych chałup. Wiele z nich, to zabytki ludowej
architektury, jeśli o czymś takim jak architektura można w tym przypadku w ogóle
mówić. Trafiały się pośród nich prawdziwe perełki, ale dla twórców skansenu.
Podejrzewam, że los tych wsi lub maleńkich przysiółków jest nieuchronny. Starsi
mieszkańcy poumierają, a młodzi znajdą swe miejsce w większych wsiach lub
miastach. Być może znajdą się inwestorzy gotowi postawić tu wille i pensjonaty,
bo górski krajobraz jest dobrym magnesem dla ludzi przedsiębiorczych.
Zastrzegam się, że mówię o obszarze podgórskim czeskich Gór Orlickich i
Stołowych. W głębi kraju mamy już inny świat, a czeskie miasta i wsie budzą
podziw nowoczesnością budynków, czystością i estetyką, ukwieceniem, wysokim
standardem obiektów publicznych. Warto brać z nich wzory i przenosić do naszej
wciąż jeszcze szarej rzeczywistości.
Druga moja refleksja z tej
ekskursji jest znacznie większej wagi., Dotyczy ona absurdalności zbrojeń
wojennych i bezsensu wojny w ogóle. Każda z tych trzech czeskich inwestycji
wojskowych prowadzonych w latach 1935-38, to kolosalny eksperyment budowlany
pochłaniający olbrzymie pieniądze. Sama twierdza
artyleryjska Hanička szacowana jest na 28 milionów przedwojennych koron.
Wydrążono 1.5 km.
podziemnych korytarzy, które połączyły sześć naziemnych bunkrów artyleryjskich.
Pracowało tu przez dwa lata ok. 600 robotników i urzędników. Planowana załoga
miała wynosić ponad 400 żołnierzy. Udało się zakończyć tę inwestycję, tak samo
jak bunkier w Nachodzie, podczas gdy
zakrojone na podobną skalę prace inwestycyjne w Stachelbergu zostały przerwane w 1938 roku. Żadna z nich nie oddała
ani jednego strzału. Czechy i Słowacja zostały anektowane w tym roku przez
armię hitlerowską w wyniku szantażu politycznego zanim jeszcze rozpoczęła się
II wojna światowa.
Oczywiście mówimy tu o rozmiarach
i kosztach czeskich inwestycjach militarnych tylko na tym wschodnim skrawku byłej
Czechosłowacji.
Niemiecka inwestycja militarna „Riese” w Górach Sowich, rozpoczęta
z rozmachem pod koniec wojny, w 1943 i 44 roku, to przykład bestialskiej
zbrodni wojennej. Niedokończona budowa podziemnych sztolni pochłonęła tysiące
istnień ludzkich. Jeńcy wojenni i więźniowie obozu koncentracyjnego Gross-Rosen
byli tu przetrzymywani w nieludzkich warunkach i zmuszani do katorżniczej
pracy, a ich droga życiowa kończyła się śmiercią z wyczerpania lub chorób.
Istnieje prawdopodobieństwo, że ostatni więźniowie, zanim wkroczyli tu
Rosjanie, zostali zgładzeni świadomie i celowo, by ukryć prawdę o tym, co się
tutaj działo. Ta inwestycja, o czym już niejednokrotnie pisałem była też
niezwykle kosztowna. Im bardziej się ją poznaje w zagospodarowanych turystycznie
obiektach, tym budzi większe zdumienie absurdalnością pomysłu. Czemu to
wszystko miało służyć? Czy mogli to wymyślić normalni ludzie, nie skażeni
chorobą psychiczną, zwaną przeze mnie syndromem wojskowo-militarnym.
Wszystko zaczyna się od zabawy żołnierzykami, potem fascynacja
historią wojen, wreszcie wskoczenie w
mundur i poddanie się rytuałowi życia koszarowego, poczynając od musztry
wojskowej, a kończąc na specjalizacji w skutecznym zabijaniu wroga.
To jest oczywiście osobny temat –
rzeka. Ile już przelano słów o bezsensowności zbrojeń i wojny. Niestety, to
przekleństwo towarzyszy wszystkim krajom i nacjom. Najświeższe informacje o
konflikcie bliskowschodnim pomiędzy Izraelem, a Hamasem, pozwalają wątpić w to,
że ostatnia, okrutna wojna światowa nauczyła czegokolwiek ludzi na tej ziemi.
Co najgorsze, nie nauczyła niczego największej ofiary tej wojny – naród
żydowski.
Podróże zagraniczne uczą, głosi znane turystyczne hasło.
Nawet króciutka wycieczka do sąsiada zza miedzy może być powodem do ważnych
przemyśleń. Warto wybrać się w bliskie nam czeskie okolice. Zachęcam !
Staszku! U nas niejaki Antoni też bawi się w wojsko.Po co ta Obrona Terytorialna. Ciągłe ataki słowne na:Niemcy,Rosję a ostatnio na Ukrainę.Może za chwilę będzie pomysł przyłączenie całego Zaolzia. Nie umiemy żyć w zgodzie z sąsiadami i cieszyć się wolnością jaką mamy 72 lata.Antoni wywija szabelką,tylko jak by przeszło do czegoś co nie mieści mi się w głowie to pierwsi by spieprzali tylko nie wiem gdzie chyba do Ameryki,bo w Europie z wyjątkiem Orbana nie mamy przyjaciół.A wracając do budowy obiektów militarnych to rzeczywiście były to nie zawsze przemyślane decyzje.Chociaż Czesi myśleli o ewentualnej obronie przed Niemcami, a Niemcy budując obiekty w Rzeczce i Osówce mieli zamiar w nich wyprodukować wyjątkową broń,która zapewniłaby im panowanie nad światem. Pozostałą część swoich przemyśleń pozostawiam na ewentualne nasze spotkanie.Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńTeż tak myślę, będziemy mieli o czym porozmawiać, jak zawsze zresztą. Pozdrawiam !
UsuńObrona Terytorialna i Centrum Dowodzenia NATO.Kto za,kto przeciw?:)
OdpowiedzUsuń"Czechy raczej mi nocnik przypominają,
Zaś Czesi w swej patriotycznej dumie uważają,
Że jest on z lepszej porcelany,
Bo moczem Masaryka był często zlewany.
Praga leży w samym środku na dnie,
Łatwo na nią wysrać się dokładnie.
Chi,chi,chi.Cha,cha,cha.To jeden z najlepszych moich wierszy.To fragment eposy z 1954 roku i proszę sobie wyobrazić,że po każdej recytacji,czy to w 1960,1970,1980 roku,czy dziś,przychodzą młodzi ludzie i pytają ,czy napisałem to nie dawno,bo tak aktualnością uderza.J że tamte moje wiersze dobrze ilustrują XXI wiek.Odpowiadam im,że to teksty sprzed pięćdziesięciu lat,a oni nie mogą uwierzyć.Im się wydaje,że one mówią o obecnym reżimie.Ale nic dziwnego,przecież istota reżimu się nie zmieniła.Polski poeta by się do takiego z nocnikiem by się nie posunął,prawda?Polacy i Słowacy nie maja takiego odpowiednika w literaturze,bo wy macie swoją dumę narodową.Jeszcze Serbowie ją mają.A Czesi nie,Czesi bardzo źle mówią o swoim państwie.Ja długie wiersze pisałem,żeśmy kurwami godnymi pogardy-i nic.U nas nie ma tabu i żadna prowokacja nie wychodzi.I możesz ich obrażać,a oni wszystko łykną.Ja ich obrzucam gównem,a oni cmok,cmok.Pan sobie oczywiście coś wybierze z tego co ja mówię,bo czasem pieprzę..."
Fragment wywiadu Mariusza Szczygła z nieżyjącym już Egonem Bondym.
https://www.youtube.com/watch?v=zmKCC0V6qaA
Pozdrawiam.
Nie widzę w tym ani nic śmiesznego, ani mądrego, a Mariusza Szczygła znam z książek, w których bardzo pozytywnie pisał o Czechach, z którymi zresztą jest bardzo związany.
UsuńTo słowa poety Egona Bondy,nie moje:)
OdpowiedzUsuńMoja żona przepracowała ponad 20 lat w Czechosłowacji,otrzymuje 450 zł emerytury:)Gdyby nie moja skromna emeryturka umarłaby z głodu.
Znajomy górnik z Walimia,emeryt opowiada o Riese:
https://www.youtube.com/watch?v=T07df50h328
:)
Oczywiście że podróże kształcą.
OdpowiedzUsuńNawet te najmniejsze - do sąsiedniego miasteczka czy wsi.
A jeśli chodzi o zbrojenia - to zawsze mnie przerażały.
Także teraz.
Dziękuję za ten tekst.