Jeśli ma być idyllicznie o kraju
lat dziecięcych, zacznę lirycznym
wierszem:
„Szczęśliwym ten, co jak Ulisses
z pięknej podróży,
Lub ten, kto złote runo zdobył,
Powraca w doświadczenie i mądrość
bogatszy
Żyć wśród bliskich do końca dni
swoich !
Kiedyż jednak ja powrócę do mojej
wioseczki,
By dym z komina ujrzeć, i kiedy
Zobaczę znów ubogą zagrodę,
Co dla mnie więcej od pałaców
znaczy?
Bardziej mnie cieszy chałupa
rosochata
Niż dumne fasady rzymskich
patrycjuszy,
Bardziej niż marmury cieszy mnie podłoga
z desek heblowanych.
Wolę moją galijską Loarę od
łacińskiego Tybru,
Wolę moją małą Lire, od wzgórz
Palatynu,
A od morskiej bryzy wolę
andegaweńską łagodność”.
Długo byśmy musieli się głowić
nad tym, kto jest autorem tego pięknego wiersza i dlaczego ni stąd, ni zowąd postanowiłem go
zaprezentować? Otóż nie będę trzymał moich Czytelników w napięciu. To wiersz francuskiego poety Joachima du Bellay, a przytaczam go z
książki wybitnego angielskiego historyka, Normana
Davisa.
O osobie Normana Davisa, który
stanowi obok Pawła Jasienicy moją największą fascynację miałem okazję już pisać
w moim blogu. Mało jest takich
historyków, którzy pisząc dzieła naukowe potrafią zadbać o ich wartość
literacką, czyniąc poznawanie historii ucztą duchową. Norman Davis i Paweł
Jasienica w tej sztuce, to prawdziwe gwiazdy na firmamencie.
Ale dziś chcę mówić o związkach
uczuciowych każdego z nas z „krajem lat dziecięcych”. Pamięć o miejscu swoich
urodzin, latach dzieciństwa i młodości, to niezmiernie dziwne i znamienne
uczucie. Jest ono udziałem nas wszystkich, niezależnie od tego jak jesteśmy
twardzi na liryczne wspomnienia i
sentymentalizm.
Przypominam sobie moje
wzruszenie, gdy po dziesięciu latach na Ziemiach Odzyskanych, znalazłem się w
Starym Sączu, miejscu urodzenia i najwcześniejszego dzieciństwa. Wprawdzie
opuściłem je tuż po wojnie mając sześć lat, ale w pamięci zachowało się wiele
szczegółów i jakaś dziwna, niezrozumiała tęsknota do miasteczka, gdzie ujrzałem
światło dzienne, a zarazem coś w rodzaju kultu domu, ulicy, rynku, kościoła
farnego w pobliżu którego znajdowało się skromniutkie nasze mieszkanko. Ojciec
poszedł na wojnę we wrześniu 1939 roku i wrócił po sześciu latach niewoli
niemieckiej. Byliśmy ze starszym o 3 lata bratem pod opieką matki, która
stawała na głowie by nam zapewnić byt w ciężkich latach okupacji. Pamiętam, jak
pod koniec wojny znalazłem się na przyjęciu dla dzieci z całego miasta, które
zorganizowało niemieckie gestapo na dziedzińcu dawnego gimnazjum, w którym
znajdowała się ich siedziba. Miałem wtedy pięć lat. Pierwszy raz w życiu piłem
kakao i jadłem smakowitą drożdżówkę. Dziś wiem, że propagandowa impreza z
okazji jakiegoś święta, miała na celu pokazać światu, z jaką dobrodusznością
odnosili się Niemcy do ludności w okupowanej Polsce. Takich drobnych zdarzeń
zachowałem w pamięci jeszcze kilka. Pamiętam też „sołdatów” w kufajkach i
walonkach, którzy zamieszkali w naszej kamienicy po wyzwoleniu miasta, popijali
gorzałę, grali na harmoszce, zawodzili rosyjskie pieśni i częstowali nas
tuszonką i rybkami z konserwy. Tego rodzaju smakołyków się nie zapomina.
W mieście mojego dzieciństwa
znalazłem się potem jako piętnastoletni chłopiec i byłem w nim cały rok, bo
zostałem tam właśnie przyjęty do pierwszej klasy liceum pedagogicznego.
Mieszkałem w internacie, stołówkę mieliśmy w klasztorze klarysek, a dobre
kucharki dokarmiały nas resztkami z obiadów, kiedy nosiliśmy wodę z odległej
studni z żurawiem. Dobry ksiądz, a zarazem fotograf, znajomy mojej mamy, zapraszał mnie do swojej facjaty przy
klasztorze, częstował słodkościami i tam pomagałem mu porządkować zbiory
fotograficzne, uczyłem się wywoływać zdjęcia.
Byłoby co powspominać, bo cały
rok młokosa w rodzinnym mieście dostarczył
mnóstwo doznań. Dziś nad miastem mojego dzieciństwa unosi się fala sentymentu,
czułości, wzruszenia, a także żalu, że rodzice zaraz po wojnie zdecydowali się
wyruszyć na Zachód, gdzie „płoty są kiełbasami grodzone”, jak głosiła nasza
powojenna propaganda.
Dałem temu wyraz w moim, najlepszym
jak sądzę, sentymentalnym wierszu:
Modlitwa -song
Parafraza piosenki Edyty Geppert „Zamiast”
Pamiętam mój rodzinny dom,
gdzieś porzucony w wielkim świecie,
w małym miasteczku Stary Sącz,
chociaż minęło już półwiecze.
Do tego miejsca wracam wciąż
w wspomnieniach snutych nocą skrycie,
choć tamten dom daleko stąd,
lecz wciąż mi bliski jest nad życie.
Dziś mam w Sudetach własny świat,
radości, smutków nikt nie zliczy,
mam tu swój dom od wielu lat
u stóp Włodarza i Bystrzycy
I choć spokojnie płynie czas
w nocnych majakach chęć się kładzie,
by choć ten raz, ostatni raz
zamoczyć nogi tam w Popradzie.
By tak jak kiedyś pieszo iść
wraz z dunajcowym prądem wody
w gąszczu jabłoni łąckich śnić,
że jestem wciąż studentem młodym.
Słowa modlitwy zatem ślę,
nim w sen kamienny się położę,
daj mi nadzieje chociaż tę,
że to się spełni
- Dobry Boże!
Choć dręczy mnie niewiary splin,
taką potrzebę w sercu widzę,.
bym mógł jak marnotrawny syn
pokłonić się Klarysce Kindze.
To w jej ramionach
Bolko król
skruszał choć twardy był jak orzech,
więc daj mi szansę Boże mój
przed Jej ołtarzem się ukorzyć.
Słowa modlitwy zatem ślę
nim w sen kamienny się położę,
nie gaś nadziei, póki śnię,
że to się jeszcze spełnić może…
Nie chcę się skarżyć na swój los,
choć wiem jak będzie jutro rano…
Tyle powiedzieć chciałem wprost,
choć wiem jak będzie jutro rano…
Tyle powiedzieć chciałem wprost,
tyle zanucić - na
dobranoc. !
Teraz mój dom, moja mała ojczyzna,
znajduje się na ziemi wałbrzyskiej, w Głuszycy, również w górach, u stóp tajemniczych
Gór Sowich i atrakcyjnych Gór Kamiennych. Ale miejsce dzieciństwa, tam nad
Dunajcem i Popradem pozostanie na zawsze zjawiskiem kultowym, tak samo, jak u
urodzonego w Głuszycy Marka Juszczaka,
sztygara kopalni Szczygłowice w Knurowie kultowym jest miasto jego dzieciństwa
i młodości, o czym pisze w swoich wierszach:
***
Nie wiedziałem, że można o niej
pisać wiersze i rymy układać,
nie wiedziałem, że można tęsknić,
że nie można pamięci zakazać.
Nie wiedziałem, że można widzieć
takie piękno w niej, taki spokój,
nie wiedziałem, że można się
dziwić
małej łzie, co błyszczy w oku.
Nie wiedziałem jak można
zachwycać
się górami, chmurami i deszczem,
przecież to tylko Głuszyca,
ale już wiem, gdy odszedłem…
***
Tu zostawiłem swoje serce
między górami a dolina,
łapałem wiatr jak czyjeś serce
- może to Twoje były dziewczyno?
Puszczałem łódki do rwącej wody,
by z marzeniami płynęły w dal,
Bystrzyco – rzeko ciągłej
przygody,
czy je zaniosłaś tam gdziem
chciał ?
Nocą gdy księżyc oświetla rowy,
a w rowach świerszcze cykają
dysząc
na góry spływa cień Wielkiej Sowy
jak sen nad uśpioną Głuszycą.
Na stawach raki i gwiazdy w
wodzie,
strumień, wodospad i słodka
cisza,
lubiłem tam przychodzić co dzień,
czasem płakałem, gdy nikt nie
słyszał.
Szumiące świerki, dzwony
kościoła,
od tego świata nie chcę więcej.
Znad gór tęsknota do mnie woła:
tu zostawiłeś swoje serce.
Myślę, że słuchając tych wierszy
każdy z Państwa pomyślał sobie o swoim gnieździe rodzinnym z równym jak ja sentymentem
i nostalgią, bo taka jest nasza natura, że tęsknimy za światem dzieciństwa i
młodości, światem ułudy i fantazji. I to jest i piękne. Warto do tej pamięci powracać przy każdej
okazji jak Odyseusz do swej Itaki, bo nie ma nic cenniejszego w człowieku jak
krystaliczność duszy i serca, jak fascynujący świat wspomnień małego dziecka.
Napisał o tym Adam Mickiewicz w
Epilogu „Pana Tadeusza”:
Kraj lat dziecinnych ! On zawsze
zostanie,
Święty i czysty, jak pierwsze kochanie…
Gdziem rzadko płakał, a nigdy nie
zgrzytał,
Te kraje rad bym myślami powitał,
Kraje dzieciństwa, gdzie człowiek
po świecie
Biegł jak po łące, a znał tylko
kwiecie…
Ten kraj szczęśliwy, ubogi i
ciasny,
Jak świat jest boży, tak i on był
własny…
U wielu z nas był i jest własny,
jeśli los nas nie pognał w inne strony, zaś u tych co zmienili miejsce
zamieszkania pozostaje w pamięci i w sercu jak relikwie święte. I niech tak się
dzieje za każdym razem w chwilach refleksji.
Fot. Zbigniew Dawidowicz
Miałam i mam to szczęście, że żyłam i nadal żyję w "Kraju lat dziecinnych". I zdaję sobie sprawę, że otrzymałam od losu wielki dar.
OdpowiedzUsuńA Tobie z całego serca dziękuję za wzruszający tekst.
Pozdrawiam najserdeczniej.
Dziękuję za tak wczesnoranne odczytanie, za pozytywny komentarz i pozdrowienia. Akurat tak jakbyśmy się zmówili, bo piszesz na swoim blogu o toskańskiej willi, z której roztacza się wspaniały widok na położone nad Wisłą piękne, zabytkowe miasto Kazimierz, też związane z Twoimi latami dzieciństwa. Warto do tego od czasu do czasu powracać.
UsuńPiękny i z łezką w oku czytałem ten tekst.Przypomniał mi moje gniazdo rodzinne oraz zdarzenia z lat dziecięcych i młodzieńczych. Bywało różnie dobrze i żle ale w pamięci pozostały głownie te dobre. Dzisiaj jestem podobnie jak Ty rozdarty i często jak tylko jest możliwe przyjeżdżam do Grabowa. Ostatnio byłem aż dwa dni.Więcej nie piszę,bo wzruszyłem się.Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńBronku, powiem tylko jedno - dziękuję za Twoje wzruszenie. Pozdrawiam !
Usuń