nieobliczalne koła historii |
Gdy
deliberowałem nad tytułem dzisiejszej gawędy przyszła mi na myśl głośna powieść
amerykańska z I połowy XX wieku, która wywarła na mnie w czasach młodości
ogromne wrażenie. Chodzi o książkę Theodora Dreisera, „Tragedia amerykańska”. Zapamiętałem
z niej koszmarne obrazy bankructw wielkich fortun potentatów przemysłowych na
skutek zawirowań na nowojorskiej giełdzie. To przerażające zjawisko powracające
jak przypływy morskie jest nieodłączną, immanentną cechą świata
kapitalistycznego.
Okazuje się,
że niezbyt fortunne skojarzenie wielkiego świata amerykańskiego biznesu z mikro
wydarzeniem, które miało miejsce w latach 90-tych XX wieku w niewielkim Walimiu
jest tylko na pozór niedorzeczne. A już bezdyskusyjną może się okazać
transpozycja tytułu książki do tej opowieści. W miejsce „Tragedia amerykańska”
- „Tragedia walimska”. Sądzę, że Czytelnicy domyślają się o co chodzi, a ci
którzy nie znają Walimia wystarczy by tu przejechali. Oczom ich ukaże się monstrualny
obraz ruin olbrzymich zabudowań, z którech pozostały resztki murów i gruzu. To
materialny i ponury ślad po Walimskich Zakładach Przemysłu Lniarskiego, prężnym
i cieszącym się uznaniem przedsiębiorstwie włókienniczym, jeszcze ćwierć wieku
temu eksportującym swoje wyroby do wielu krajów Europy i świata.
Obecność w
naszym krajobrazie nieczynnych, opuszczonych zakładów przemysłowych stała się
po przemianach gospodarczych w latach 90-tych, czyli tzw. restrukturyzacji
gospodarczej zjawiskiem powszechnym. Jeszcze do niedawna włókiennictwo
stanowiło najbardziej rozwiniętą gałąź przemysłu terenów podgórskich Dolnego Śląska. Dziś po
dawnych przedsiębiorstwach i fabrykach lniarskich, bawełnianych, wełnianych,
pozostały tylko problemy. Co robić z niepotrzebną nikomu masą spadkową? Nie
wszędzie jest tak jak w Głuszycy, gdzie nieomal w oka mgnieniu potężne
zabudowania jednego z największych przedsiębiorstw włókienniczych, ZPB „Piast”,
zostały rozebrane do fundamentów i zrównane z ziemią. W Walimiu stało się
znacznie gorzej, bo zawirowania własnościowe po zamknięciu fabryki doprowadziły
do tego, że popadła ona w ruinę i dziś straszy rozbebeszonymi resztkami murów
jak po eksplozji tony dynamitu.
Na naszych
oczach niszczeją, często giną bezpowrotnie, obiekty przemysłowe dużej wartości
zabytkowej, świadczące o ważnym etapie rozwoju techniki. Nie do końca potrafimy
docenić ich wartość, uszanować znaczenia i historycznej roli. Pojawiające się
próby rewitalizacji zespołów i obiektów ze strony środowisk naukowych
napotykają na barierę nie do pokonania – brak pieniędzy.
Fabryka
walimska była niezwykle ważnym, interesującym zespołem urbanistycznym, o
czytelnym układzie budynków cennych ze względów historycznych i
architektonicznych. Dotyczy to również innych budynków zakładowych, publicznych
i socjalnych, jak również pałacyków i kamienic właścicieli fabryki, kadry
inżynieryjno-technicznej.
Upadek ZPL w
Walimiu okazał się tragiczny nie tylko ze względów zabytkowych. Fabryka była
fundamentem istnienia i rozwoju miejscowości. To było jedyne wielkie miejsce
pracy dla mieszkańców stłoczonych w kotlinie śródgórskiej, stanowiącej swego
rodzaju samoistną enklawę Konsekwencje krachu fabryki walimskiej ciągną się
nieprzerwanie do dziś, mimo że upłynęło już sporo czasu. Bieda i bezrobocie
odciskają swoje piętno, ograniczając możliwości rozwoju. To co się stało w
Walimiu odbiło się szerokim echem w środowiskach niemieckich przesiedleńców
i świadczy niedobrze o kulturze i
zaradności polskich gospodarzy. Trzeba się z tą opinią pogodzić, jeśli
popatrzymy w przeszłość i potrafimy sobie wyobrazić, jakim kosztem, z jakim
trudem i poświęceniem, z jakim emocjonalnym zaangażowaniem budowali niemieccy
przedsiębiorcy tę fabrykę przez długie lata, ile przynosiła ona utrapień, a ile
satysfakcji i radości. W 1945 roku objęliśmy w posiadanie świetnie prosperującą
przed wojną, nowoczesną, dobrze zorganizowaną, dużą fabrykę lniarską i nie
trzeba było wielkiego wysiłku, aby przy pomocy zresztą specjalistów
niemieckich, zanim zostali objęci akcją przesiedleńczą, uruchomić produkcję i
ruszyć pełną parą na rynek krajowy, a następnie zagraniczny.
Warto
zajrzeć do ksiąg historycznych i choć w największym skrócie odsłonić omszałe
karty z przeszłości.
W 1864 roku, gdy na ziemiach polskich wybuchło
powstanie styczniowe, w Walimiu powstała tkalnia mechaniczna Ernesta
Trautvettera z krosnami żakardowymi. Osoby interesujące się włókiennictwem
potrafią docenić znaczenie tego faktu w tak wczesnym okresie rozwoju przemysłu
włókienniczego. Samo krosno żakardowe, to było na owe czasy rewelacyjne osiągnięcie
konstruktorów. Wynaleziony w 1805 przez Josepha Marie Jacquarda i stosowany w krosnach
tkackich i maszynach dziewiarskich do
tworzenia skomplikowanych, wielkoformatowych wzorów mechanizm przesmykowy
zrewolucjonizował produkcję tkanin
ozdobnych. Oczywiście trzeba było poczekać kilkadziesiąt lat, by wynalazek
znalazł powszechne zastosowanie. Ci co robili to wcześniej liczyli się na
konkurencyjnym rynku niemieckim i światowym.
W 1871 roku do spółki z Ernstem Trautvetterem wszedł
wrocławski kupiec Carl Wiesen, wzmacniając fabrykę finansowo i organizacyjnie,
gdyż jako zdolny menedżer potrafił zapewnić przedsiębiorstwu pewne zyski.
Równocześnie obok dobrze prosperującej fabryki
„Trautvetter - Wiesen”, od 1853 roku funkcjonowała w Walimiu spółka bielarska
tkanin lnianych „Webski – Hartmann”, do której w 1854 roku przystąpił Rudolf
Mau.
W 1883
roku obie konkurencyjne ze sobą
spółki połączyły się, tworząc jedno przedsiębiorstwo „Webski, Hartmann, Wiesen AG”. Dało ono
początek powojennym Zakładom Przemysłu Lniarskiego w Walimiu. To właśnie jest
nazwana tak przeze mnie Walimska „Trójca Święta”, której dziełem
było jedno z największych przedsiębiorstw włókienniczych w ówczesnej Europie.
Ta fabryka została wybudowana w maleńkim Walimiu, o którym dotąd „świat nie
słyszał”.
Z tej trójki właścicieli warto nieco więcej uwagi
poświęcić niezwykle interesującej i bardzo związanej z rozwojem przemysłowym
regionu - rodzinie Webskich. Wszystko zaczęło się od Christiana Friedricha Webskiego
(1732-1805), wrocławskiego kupca lnu, który w Głuszycy kupił kilka hektarów
łąk, żeby bielić tam płótno lniane. Kolejnym krokiem była budowa domu. Letnia
rezydencja powstała w 1793 roku i pełniła dwojaką rolę -
gospodarczą i wypoczynkową. Na parterze budynku urządzono magazyny
surówki lnianej, tkanej przez miejscowych tkaczy-chałupników i następnie
sprzedawanej na targach w okolicznych gminach. Najlepsza część surówki po
wybieleniu była też prasowana i ładowana do dużych skrzyń, by następnie
furmankami przewozić ją do Hamburga, a stąd okrętami do Ameryki. Kamienica
Webskich przetrwała do dziś w Głuszycy przy ulicy Grunwaldziej (vis a vis
gimnazjum) w dobrym stanie i pełni różne funkcje publiczne. Zniszczeniu uległo
otoczenie budynku, rozległy park z alejkami ze starodrzewem, fontanną, stawem,
miejscem do plażowania nad przepływającą obok rzeką Bystrzycą.
Założycielem
parku był syn Christiana, Friedrich
August Webski (1789-1823). Z Głuszycą była emocjonalnie związana jego
córka -
Zuzanna Henrietta Webski, autorka pięknie wydanej, wzruszającej książki
„Echo des Herzens. Tagebuch einer jungen Frau aus der Zeit des Biedermeier”,
wydanej w Würzburgu w 1999 roku. Jej książka opisuje piękno przyrody i
krajobrazów Gór Kamiennych i Sowich widziane oczami młodej, studiującej we
Wrocławiu, wrażliwej i bogatej duchowo dziewczynki. To ciekawe wspomnienia z
pieszych wycieczek w „kochane góry”, które miały istotne znaczenie w jej życiu.
Dla Walimia ogromnie zasłużonym okazał się brat Henriety,
Marian Webski (1799-1867). To
właśnie on zmodernizował fabrykę, sprowadzając krosna mechaniczne napędzane
maszyną parową. Uczynił to pod naciskiem syna, doktora filozofii, Egmonta Webskiego (1827-1903), który
został głównym udziałowcem wspomnianej już wyżej spółki „Webski, Hartmann,
Wiesen”. Zasługą Egmonta było utworzenie kasy chorych dla 380-osobowej załogi, uruchomienie
przedszkola, domu starców, a także przydział mieszka dla niezbędnych pracowników. Tymi działaniami wyprzedził niemieckie
ustawodawstwo socjalne, nad którym pracował rzetelnie w parlamencie.
Tak wiele wskazane byłoby napisać o kolejnych
etapach rozbudowy fabryki i osiedla przemysłowego w Walimiu, który stał się
niezwykle urokliwym miejscem, zdobionym licznymi, nowo zbudowanymi pałacykami,
kamienicami, parkami, wszystko utopione w bujnej przyrodzie górskiej. Niestety,
możemy to oglądać i podziwiać na fotografiach, które udało się zachować do
dziś. Rzeczywistość powojenna Walimia okazała się bezlitosna dla wielkiej
fabryki, a w konsekwencji dla jego mieszkańców .
Z początkiem
XX wieku w efekcie prac inwestycyjnych i modernizacyjnych z roku na rok zakład
stawał się coraz to większy i nowocześniejszy
Walim stał się centrum przemysłu włókienniczego na D. Śląsku, z
powodzeniem konkurującym z Pieszycami, Bielawą, Głuszycą. Nad wjazdem do
fabryki umieszczono logo nowej firmy – sowę na tle gwiazdy Dawida.
Wieś
przekształciła się oficjalnie w osiedle, które liczyło 312 domów. O tym jak
piękne było to osiedle, misternie wkomponowane w otaczającą je konfigurację
górską i bujną przyrodę, świadczą liczne fotografie i kolorowe pocztówki, które
przetrwały do naszych czasów i cieszą oczy lokalnych patriotów. Właściciele
fabryk nie poprzestali na tym. W miarę upływu lat fabryka zmieniała swoje
oblicze. Na wysokości drugiej i trzeciej kondygnacji wybudowano łącznik
pomiędzy dwoma obiektami, gdzie znalazły miejsce pomieszczenia administracyjne.
Poza częścią produkcyjną zakład posiadał pełne zaplecze socjalne – budynki
mieszkalne wyższego personelu technicznego, stołówkę, żłobek, przedszkole,
szkołę zakładową, remizę strażacką, kasyno oraz okazałe rezydencje właścicieli.
W miarę wzrostu zamożności firmy dobudowywano nowe obiekty, modernizowano
stare, wymieniano park maszyn na bardziej nowoczesny, zdobywano nowe rynki
zbytu, nie tylko w Europie, ale i na innych kontynentach. Na starych zdjęciach
i w pamięci starszych osób zachował się obraz potężnej bryły fabryki, ceglanej
elewacji od strony ul. Kościuszki, masywnego budynku dawnej tkalni przy ul.
3-go Maja, wysokiego, górującego nad fabryką komina – symbolu potęgi
przemysłowej Walimia.
Powróćmy
teraz jeszcze na chwilę do losów wojennych i powojennych walimskiej fabryki.
W czasie
wojny ograniczono produkcję tkanin, zdemontowano wiele maszyn. W latach 1943-45
część obiektów fabrycznych przekształcono w siedzibę jednej z filii obozu pracy
Gross-Rosen dla ok. 1000 jeńców wojennych. Pracowali oni przy budowie
tajemniczej inwestycji militarnej III Rzeszy w podziemiach Włodarza w Górach Sowich,
znanej pod pseudonimem „Riese”, czyli „Olbrzym”.
Po wojnie
miała miejsce reorganizacja ze zmianą struktury produkcji. Obiekty fabryczne
zmodernizowano, niektóre przebudowano. Oryginalny wygląd zabudowań został
jednak zachowany. W latach 70-tych ZPL
Walim należały do największych w branży pod względem ilości produkcji i
eksportu. W połowie lat 80-tych rozpoczął się głęboki kryzys, który
doprowadził w 1992 roku do
postawienia przedsiębiorstwa w stan likwidacji. Fabryka stała się własnością
prywatną. Jej wyposażenie wewnętrzne, maszyny i urządzenia zostały wywiezione
na sprzedaż, opustoszałe zabudowania nie były chronione i uległy dewastacji.
Sam proces prywatyzacyjny budził i budzi nadal wiele zastrzeżeń. Audycja
telewizyjna w programie „Sprawa dla reportera” E. Jaworowicz nie wiele tu zmieniła.
Szkoda, że po monumentalnej fabryce, która
przez nieomal półwiecze PRL-u dawała pracę i cenioną wszędzie produkcję lnianą
i bawełnianą nie ma już dzisiaj ani śladu, że to wszystko przepadło, że mozolny
dorobek kilku pokoleń niemieckich, a po wojnie polskich przemysłowców, zamienił
się w gruzy. Nie powiodły się próby ratowania zabytkowej fabryki włókienniczej
w Walimiu czynione przez Wrocławską Fundację Otwartego Muzeum Techniki w
porozumieniu z władzami gminnymi. Nie minęło wiele czasu, a pozostawione same
sobie budynki fabryczne stały się łupem zbieraczy złomu i wandali -
podpalaczy, zaczęły się sypać i walić.
Po walimskim potentacie włókienniczym pozostały już tylko wspomnienia osób
żyjących, czaro-białe fotografie i dzieje spisane w różnych książkach. Są
jeszcze ruiny, które straszą i wołają o pomstę do nieba.
Tak się
przedstawia w największym skrócie smutna historia Walimskich Zakładów
Lniarskich. Czy tytułując tę opowieść -
„tragedia walimska” nie posunąłem się za daleko ? Oceńcie Państwo sami.
Wzruszający mnie Walimiaka esej.
OdpowiedzUsuńMaszynki Jacquarda,(bawełniane prześcieradła dla Japonii)Hatersleya,Cromptona(frotte) i inne maszyny zostały zezłomowane.
Ruiny Walimia zaczynają się już od Rzeczki,za tunelami,ul.3 Maja,
dalej wzdłuż całej ulicy Kościuszki.Ruiny Walimia kończą się na ul.Janusza Kuliga(pomnik Kuliga i Bublewicza na Patelnii"S") ruinami schroniska Kleine Birkenfelbaude(przy jednej z Patelnii)i ruinami Sieben Kurfurstenbaude na Przeł.Walimskiej także przy tej ulicy(długość ul.J.Kuliga ponad 5 km).
Smutna rzeczywistość Walimia:
https://vimeo.com/63468722
Program z Elżbietą Jaworowicz,filmy i zdjęcia Walimiaków żyjących i nieżyjących:
https://facebook.com/pg/Walim-i-walimiacy-722439681178059/
Walim nie tylko ruinami słynie:
www.bibliotekacyfrowa.pl/Content/78104/Walim_dzieje_i_krajobraz_kulturowy_sudeckiej_osady_wlokienniczej.pdf
Gdy zauważono,że prawie 100 metrowy komin zaczyna się odchylać od pionu,szybko zdemontowano zamontowane na nim anteny telekomunikacji.
Którejś nocy runą na przebiegającą obok ul.Kościuszki(w weekendy przejeżdżają setki samochodów motocyklistów,rowerzystów...),gdyby to się stało w dzień mielibyśmy"Tragedię Walimia".
Żelbetowy wieniec komina wybił dziurę w asfalcie i wpadł do rzeki.
Podobno popękały mury w pobliskich domach.Przeszukano ruiny,nikt nie zginął.Ruiny zakładu były ulubionym miejscem"rozrywki"dla młodzieży.
Pozdrawiam.
Serdecznie dziękuję Henryku za b. interesujące uzupełnienie tego, co ze względu na specyfikę blogu nie napisałem. Przyznam się, że o tej katastrofie komina nie wiedziałem. Pozdrawiam !
UsuńW podpartym stemplami budynku mieścił się obóz więźniów z Riese.Wieczorami po ciężkiej pracy,słychać było śpiew rosyjskich więźniów.Śpiew na zawsze ucichł,gdy jedna z więźniarek rosyjskich popełniła samobójstwo.
UsuńBudynek rozebrano w ub.roku.
www.skyscrapercity.com/showthread.php?=1694850&page=4
To nasza bbsmutna rzeczywistość .... W zakładzie pracowała cała moja Rodzina .Już Ich nie ma pośród nas. Bardzo przeżyli to co się stało z zakładem- bronili go do ostatniej chwili. Niestety, prywatne interesy wzięły górę !!!!!
OdpowiedzUsuńNiestety, o tragediach ludzkich można by napisać całe tomy, zwlaszcza że losem ludzkim nikt się nie przejmował. Dziękuję za ten komentarz.
UsuńBardzo ciekawy post na temat tego co wydarzyło się w Walimiu.Podobna historia miała miejsce w Pieszycach i w Dzierżoniowie.Tylko w Bielawie na bazie dawnych zakładów bawełniczych powstały nowe mniejsze ale bez zniszczeń jakie miały miejsce w Walimiu oraz w dwóch wymienionych miastach.Myślę,że dużo można byłoby na ten temat napisać,ale pozostawiam sobie to na póżniej.Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńDziękuję Bronku za ten komentarz, który potwierdza, ze tragedia walimska nie była odosobniona w naszym regionie wałbrzyskim. Natomiast wielu dziennikarzy upatrzyli sobie Wałbrzych i cały region do opiewania niudolności władz, które nie potrafią sobie poradzić z bieda-szybami.
UsuńTo ja tak ogólnie przypomnę o czym właściwie wszyscy wiedzą. Że wszystkie zmiane dotykają z reguły najzwyklejszych ludzi pracy - niezależnie czy jest to praca fizyczna czy umysłowa.
OdpowiedzUsuńNajwiększą cenę zapłacili z pewnością na początku zmian ustrojowych pracownicy pegeerów. Pomijając fakt, czy te PGR-y były dobre czy złe, to przecieś ci ludzie którzy z nich wyszli praktycznie stoczyli się na dno biedy w czasami pijaństwa. Podobnie było z wieloma zakładami produkcyjnymi w całej Polsce. Wiele padło, "bo musiało paść" i ludzie zostali na lodzie. Jeżdżę po Polsce i wodoki zrujonwanych fabryk na obrzeżach miast i miasteczek oglądam od wielu lat. Wiele też firm prosperujących bardzo dobrze dokonało zbiorczych redukcji. I ja chociaż nie pracowałam na produkcji to też mnie objęła taka redukcja. Pracę znalazłam, ale co przedtem przeszłam to tylko ja wiem. I ci, którzy byli w podobnej sytuacji.
A jeśli chodzi o miasta, to chyba dobrym przykładem jest tu Łódż, która jako stolica włókiennictwa padła w pewnym momencie, bo zastapiła ją odzież "made in China".
Przepraszam, za chaotyczną wypowiedź...
To wcale nie jest chotyczne, to co piszesz. Niestety, tzw. transrormacja ustrojowa zwłaszcza w gospodarce kosztowała nas kolosalnie dużo. Niewiele jest przykladów, gdzie udało się uratować przybnajmniej obiekty budowlane przystosowujące je do innych celów. tak się stało m. in. w Łodzi, ale Łóź to dużę miasto i tam było łatwiej ratować strukturę budowlaną. To w ogóle jest temat rzeka. Oczywiście w małym blogu można tylko dotknąć tematu. Serdecznie dziękuję za komentarz.
UsuńNie przesadził Pan to tragedia i upadek sporej gałęzi przemysłu. Myślę jednak,że ma to bardziej globalny wymiar. Nie tylko na naszych terenach upadł przemysł włókienniczy. Spójrzmy na Łódź czy Andrychów. Analogiczne sytuacje. Oprócz włókiennictwa upadły też szwalnie, zakłady porcelany, nasz wałbrzyski Polsport i wiele innych kiedyś prosporujacych całkiem nieźle. Mnie jednak najbardziej boli powstanie Stref Ekonomicznych, które ja osobiście nazwałam Strefami Wyzysku. I jeszcze się tym rozwiązaniem wszyscy szczycą. A ludzie tam pracują za stawki i w warunkach poniżej godności. Bez umów o pracę, bez perspektyw,na śmieciówkach, płacąc haracze agencjom pośrednictwa pracy, są przerzucani pomiędzy zakładami jak towar, nie mają praw pracowniczych, urlopów wypoczynkowych.... W dodatku wszyscy udają, że nie ma problemu i zachwycają się ile to stworzyli miejsc pracy..... Chyba raczej ilu pozyskali niewolników...
OdpowiedzUsuńDziękuję bardzo za ten rozważny głos rozwijając temat mojego postu blogowego do skali ogólnokrajowej. Na temat stref ekonomicznych i warunków pracy i płacy w nich występujących są różne zdania. Przypuszczam, ze Pani zna to lepiej i być może z autopsji i stąd dziękuję, że Pani o tym napisała. Serdecznie pozdrawiam !
Usuń