Skoro otwarł się sezam moich skarbów przechowywany skrzętnie w zakamarkach
pamięci komputerowego dysku, zdecydowałem się przypomnieć wydarzenie, które wydaje
mi się szczególnie sympatyczne i ważne, nie tylko z tego względu, że byłem jego
spiritus movens.
W swym standardowym żywocie byłem
już prawie wszystkim - ministrantem,
kościelnym, listonoszem, nauczycielem
dyrektorem, inspektorem, burmistrzem, prezesem, redaktorem. Byłem
pewien, że na tym się skończy. Niestety nie. W jedną z niedziel 2014 roku
okazało się, że jestem benefisantem.
Słowniczek wyrazów obcych
wyjaśnia, że jest to osoba na cześć której odbywa się przedstawienie.
Finezja organizatorów mojego
benefisu polegała na tym, że zupełnie
bezwiednie i spontanicznie dałem się wciągnąć do tej gry i sam stałem się w
niej głównym aktorem. Od razu oświadczam, że w tej roli czułem się całkiem
dobrze. Ktoś powiedział nawet, że jestem bohaterem wieczoru. Strasznie mi to
pochlebiało, bo w najśmielszych marzeniach sennych nie osiągnąłem nigdy takiego
zaszczytu.
Poproszono mnie o zajęcie eksponowanego
miejsca na scenie. W świetle jupiterów ogarnęło mnie poczucie ważności.
Dostałem do ręki mikrofon. U nas wiadomo, kto ma mikrofon ten ma władzę. Mogłem
wstać z fotelika i na wszystkich popatrzeć z góry. A tam na sali same tuzy. I
Starosta, i pani Burmistrz, dyrektorzy szkół i innych instytucji, moi bliscy przyjaciele i znajomi. Przyjechał
nawet Marek Juszczak, poeta - górnik, sztygar kopalni „Szczygłowice” z Knurowa.
A z Wałbrzycha sam Bartek Ranowicz, księgarz, przewodnik górski, wykładowca wyższej
uczelni. Wypełniła się sala po brzegi tak więc trudno się dziwić, że zrobiło mi
się miękko na sercu. Przecież nie można zawieść takiej widowni.
Strach pomyśleć, bo miała to być
li tylko promocja z okazji wydania moich
„Głuszyckich konfrontacji. Część II”. Książkę miałem zachwalać, choć wiadomo, że
jej wartość okaże się „w praniu”. Albo się ją przeczyta, albo nie.
Pani dyrektor CK MBP (Cesarsko - Królewska Mość Benefisu Pismaka)
okazała się wspaniałomyślna. Po moim słowie wstępnym pozwoliła mi na moment
ochłonąć, a na scenę wkroczyła Maja Nowicka, o której pisałem w blogu, że czeka
ją kariera Anny German. Śpiewa nieomal jak ona.
Wtedy pojąłem wreszcie na czym
polega ta gra. Promocja książki jest ważna, ale by ją osiągnąć trzeba to robić
według sprawdzonych wzorów jak w królewskim mieście Krakowie. A że trafił się
akurat idealny benefisant, nestor środowiska lokalnych wolno-myślących
seniorów, o medialnym nazwisku, więc na co czekamy. Robimy po raz pierwszy w
mieście głuszycki benefis.
No i poleciało wszystko jak z
płatka. Najpierw była promocja książki, ale potem ważniejszą okazała się
nobilitacja autora. Jak w najlepszych telewizyjnych wydaniach krakowskich
benefisów była rozmowa z nestorem, była ekspozycja na telebimie jego kariery
zawodowej i osiągnięć twórczych, były peany na cześć jubilata ze strony
najważniejszych gości. To wszystko przeplatane muzyką i śpiewem rodzimych
artystów. Były też na koniec gratulacje i życzenia, kosze kwiatów i upominki,
no i także „złota księga” z wpisami osób obecnych na sali. Powodzeniem cieszył
się poczęstunek przygotowany przez renomowaną kuchnię „Łomnickiej Chaty”.
Cieszy to, że można było
zaobserwować duży popyt na książkę i autografy, miałem więc pełne ręce roboty.
Nie da się ukryć, o czym
wspomniałem w finale imprezy, że moje miasteczko śmiało podąża śladami
wielkiego Krakowa. Mamy w jadłodajni „Finezja” galerię pocztówek, fotografii i obrazów niczym w „Jamie Michalikowej”, a od
niedzieli możemy mówić, że przetarta została ścieżka dla kolejnych
benefisów. Benefisantów przecież jest
więcej. Zgadnijmy na kogo przyjdzie teraz kolej.
P.S. A teraz już na poważnie - dziękuję jak najcieplej wspaniałej załodze
CK MBP na czele z Panią Dyrektor, Moniką Bisek, Panią kierownik Biblioteki,
Renatą Sokołowską i wszystkim pracownikom za znakomity pomysł, wkład pracy i
serdeczną atmosferę.
Dziękuję za obfitość życzeń i
gratulacji, za kwiaty, upominki i pamiątki, za życzliwość, która emanowała od
wszystkich osób na sali.
Wszystkim obecnym na tej
uroczystości serdecznie dziękuję
I ja tam byłem, choć wina nie
piłem,
to com przeżył i doświadczył - w
poście umieściłem.
Ari vederci przyjazne dusze - do spotkania
na kolejnym benefisie!
P.S. Najsmutniejsze jest to, ze kolenego benefisu jak dotąd nie było . Ale wszystko jest przed nami...
P.S. Najsmutniejsze jest to, ze kolenego benefisu jak dotąd nie było . Ale wszystko jest przed nami...
Ten benefis należał się Tobie za to co zrobiłeś dla swojego miasta,Cześć i chwała za Twoje działania.Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńAleż musiało być pięknie. Tak pięknych wydarzeń nigdy się nie zapomina.
OdpowiedzUsuńTo może dobrze że następnego benefisu nie było?
Przecież "nic dwa razy się nie zdarza".
Najpiękniejsze wydarzenia nie powinny mieć liczby mnogiej.
Pozdrawiam najserdeczniej.
Nie dalej jak dziś, 10 kwietnia, będziemy nagradzać tytułem zasłużonych dla miasta, dwoje osób piszących piękne wiersze o Głuszycy. To równie ważne wydarzenie w historii miasta. I dobrze, ze coś dobrego się dzieje. Małe miasteczka mają swój urok. Dziękuję Stokrotko za miły dla mnie komentarz.
Usuń