Julian Tuwim, fragmenty wiersza „Do córki w Zakopanem”:
Kłaniaj się górom
córeczko, kłaniaj z wysoka,
z wysoka nisko się
kłaniaj Łodzi fabrycznej,
z owych tam wierchów,
czy regli, z Morskiego Oka,
Śląskim górnikom się kłaniaj,
z uśmiechem ślicznym!
Kłaniaj się szczytom
podniebnym, hardym i pięknym,
to swoje „czuwaj” im
krzyknij, harcerko mała!
A zawsze kłaniaj się
córko, ludziom maleńkim,
bo to są ludzie
ogromni, żebyś wiedziała.
Kłaniaj się górom
córeczko, kłaniaj się górom.
śniegom słonecznie
kipiącym, świtom tatrzańskim,
olśniewającym lazurom,
olśniewającym chmurom,
kłaniaj się córko,
wysokim dniom zakopiańskim.
I ja tam byłem za młodu, miód i wino piłem,
bajek upiornych słuchałem, cymbałów grzmiących…
Tak, byłem tam, gdzie zdawało
się, świat się kończy, bo jedna jego strona jest zamknięta potężnym masywem
skalnym, za którym nie widać horyzontu. Ten widok obserwowałem nieomal
codziennie przez dobrych kilka miesięcy roku, bo codziennie bez względu na
pogodęobowiązywało w sanatorium
akademickim leżakowanie. Z wysoko położonego tarasu rozciągał się majestatyczny widok na
urozmaiconą ścianę Tatr. Co było robić oprócz wdychania górskiego powietrza,
które zdaniem lekarzy było lepsze niż tabletki PAS na gruźlicę płuc, trzeba
było wpatrywać się w strzelisty grzbiet Giewontu i z zazdrością myśleć o tych
zdrowych turystach, którzy mogą bez przeszkód wspinać się krętymi ścieżkami pod
górę, a może już w tej chwili dosięgli szczytu i spod żelaznej konstrukcji
krzyża patrzą w naszą stronę. Bo studencki gmach sanatoryjny i znajdujący się
tuż obok gmach nauczycielski, położone na przeciwległym wzniesieniu, zwanym
Ciągłówką, rzucały się w oczy bacznym obserwatorom z górskich wierzchołków
Tatr. W środku pomiędzy pasmami górskimi kipiała bujnym życiem miejskim
tatrzańska stolica.
Znalazłem się w niej zamiast w
krakowskiej Jagiellonce, gdzie zamierzałem studiować polonistykę. Do przyjęcia
na studia konieczne było świadectwo lekarskie. Okazało się, że z moimi płucami nie jest dobrze. Wkrótce po
tym badaniu jeszcze w trakcie trwania egzaminów maturalnych w liceum
pedagogicznym w Limanowej, otrzymałem
skierowanie do sanatorium.
Było to dość paradoksalne
zdarzenie. Możliwość darmowego kwaterunku przez dłuższy czas w pięknym Zakopanem,
to był owego czasu szczęśliwy los na loterii. Niestety był to skutek choroby
zwanej społeczną i stąd konieczność leczenia się na koszt państwa. Gruźlica
płuc ma to do siebie, że nie boli. Przez wszystkie lata w liceum prowadziłem
dość intensywne życie sportowe. Niestety, żywienie internatowe w tych czasach
było bardzo liche. Być może to był główny powód zachorowania W sanatorium
miałem warunki o niebo lepsze, ale w moim przypadku ani lepsze posiłki, ani
oddychanie górskim powietrzem i zażywanie leków non stop przez kilka miesięcy
nie poskutkowały. Musiałem zmienić „lokal”. W ten oto sposób znalazłem się w
klinice „Odrodzenie” pod Gubałówką, gdzie przeszedłem zabieg operacyjny (tzw.
resekcję płuc), skąd powróciłem jeszcze na jakiś czas do „Akademika”, by po upływie pełnego roku pożegnać się z
Tatrami.
Dziś mogę powiedzieć z całą
pewnością, że nie był to rok stracony. Operacja przywróciła mnie do normalnego
życia i do dziś nie odczuwam jej ujemnych skutków, a rok spędzony w środowisku
studenckim, w niezłych warunkach sanatoryjnych, gdzie mogłem się rozwijać
intelektualnie (byłem bibliotekarzem, opiekunem sali widowiskowej, aktorem w
studenckim kabarecie), a także poznać bliżej Zakopane i dolne partie gór, bo
mieliśmy organizowane wycieczki. To wszystko odcisnęło niewątpliwie ślady na
mojej dalszej drodze życia.
Biblioteka sanatoryjna okazała
się dodatkową „szkołą życia”. Miałem
komfort dostępu do wielu książek, a ich czytanie służyło rozwojowi
intelektualnemu. Robiłem z nich notatki, które zachowały się do dzisiaj w
omszałym kajeciku, cudem ocalałym, choć ołówkowe zapisy są nieco przyblakłe.
Nic dziwnego, liczą sobie ponad pół wieku. Mogę więc podzielić się z
Czytelnikami mojego blogu pisanymi na gorąco recenzjami z przeczytanych książek
z cichą nadzieją, że uda mi się zachęcić do poszukania przynajmniej niektórych
z nich w swojej bibliotece. Po cichu liczę też na dodatkowe punkty u naszych
Pań Bibliotekarek jako protektor ich instytucji . A oto przegląd przeczytanych
wówczas książek:
Francoise Sagan, „Witaj
smutku” - poznałem wreszcie klasyczny wzór
egzystencjalizmu w literaturze. Rzeczywiście jest w książce coś przejmującego w obrazie pokazanego
środowiska. Interesująca fabuła, świetny styl, tylko że zwyrodniały, zblazowany
świat. Czy to realne?
Gilbert Keith Chesterton,
„Człowiek, który był Czwartkiem” – niewiele zrozumiałem. To powieść
fantastyczna, abstrakcyjna. Akcja toczy się w jakimś dziwnym świecie
maniakalnym, pełna tajemniczości, grozy, choć charaktery postaci zbliżone do
rzeczywistości. Zwróciłem uwagę na kunsztowne dialogi i wykwintny styl. To jest
mistrzostwo świata. Czytałem tego autora „Latającą gospodę”. Nie potrafię
zrozumieć jeszcze tego wszystkiego. Ale tkwi w tym jakaś nowość. Jestem pod
wrażeniem niesamowitości obrazów i słyszę kapitalne dialogi.
Joseph Conrad, „Nostromo”. Znam
Conrada z „Szaleństwa Almayera” i „Ocalenia”. Teraz poznałem go lepiej i to z
tej najlepszej strony. To również klasyk. Urzekająca egzotyka. Świetna
charakterystyka postaci. No i piękno języka i stylu. To twórczość dla
intelektualistów. Chwilami odczuwam zaszczyt, że mogę czytać Conrada. Musze
dotrzeć jeszcze do „Lorda Jima”, mówią że ta książka jest najlepsza.
Stefan Zweig, „24 godziny z życia
kobiety i inne opowiadania” . Najbardziej utkwiło mi w pamięci opowiadanie o
pojedynku szachowym pomiędzy więźniem, który poznał na pamięć najważniejsze
partie arcymistrzów szachowych, a niepokonanym dotąd aktualnym mistrzem świata.
Rywalizacja trzymająca w napięciu. W ogóle wszystkie opowiadania zaskakują
niezwykłością akcji i doborem bohaterów
z pogranicza patologii.
Richard Powell, „Kariera w
Filadelfii”- książka, która powaliła mnie z nóg. Ważna pozycja w cyklu powieści
amerykańskich malujących obraz życia w społeczeństwie kapitalistycznym.
Perypetie życiowe kilku pokoleń, których celem jest zrobienie kariery z
odrzuceniem wszelkich norm moralnych, uczuć rodzinnych, konwenansów. Lubię
powieści o burzliwym życiu ludzi wyjątkowych, ich walce i ostatecznym osiągnięciu celu, zwłaszcza gdy
to się odbywa w dużym amerykańskim mieście, w świecie tak fascynującym, dalekim
od naszej szarej rzeczywistości.
Margarett Mitchell, „Przeminęło z
wiatrem” – wszystko może przeminąć, ale nie pamięć o małej ślicznotce, Skarlet
O’hara, jej perypetii miłosnych i naiwnej wierze w człowieka. Nie przeminie też
groza strasznej wojny, obraz zniszczeń cierpień i śmierci. To nie może ulecieć
z wiatrem. Tym którzy knują plany nowych wojen, kazałbym najpierw przeczytać tę
książkę. To książka, która pozostaje na zawsze, nie przeminie z wiatrem.
Maxnece van der Meersch, „Ciała i
dusze” – to wybitna, przejmująca książka o lekarzach i ich ciężkiej,
odpowiedzialnej pracy. Wywarła na mnie ogromne wrażenie, także dlatego że czytam
ja w bezpośredniej styczności ze światem medycznym (w sanatorium). Ja bym
autora i książkę postawił na najwyższym piedestale książek, które koniecznie
trzeba przeczytać.
Franz Kafka, „Proces”, „Listy do
Mileny” – Kafka wywołał furorę w świecie literackim. Jest uważany z
największego pisarza europejskiego w XIX wieku. Ten świat przytłacza czytelnika
– tajemniczość, niepokój, smutek, koszmar, strach, to elementy towarzyszące
życiu człowieka.. Każdy z nas jest zawieszony w życiu jak listek na gałęzi , nie
musi nadejść listopad, aby z tej gałęzi sfrunąć. Jestem zachwycony stylem
języka, zwięzłość, precyzja, kondensacja myśli, sama esencja. Co trzeba zrobić,
aby tak pisać? A poza tym ten niepospolity klimat, w którym rozgrywają się losy
człowieka. To trudne książki. „Listów” nie dałem rady przeczytać do końca.
Anna Seghers – „Siódmy krzyż” –
książka okrzyczana, rozpropagowana z powodów ideologicznych. Spodziewałem się
czegoś lepszego.
W moim spisie są jeszcze inne
książki, Haldera Laxnesa „Dzwon Islandii”, Johna Steinbecka, „Na wschód od
Edenu”, Paula Faulknera, „Absalomie Absalomie”, a także jeszcze wiele innych
książek. Nie muszę chyba dodawać, że były to książki, które wywarły na mnie
ogromne wrażenie. W ogóle było to moje pierwsze zetkniecie się z literatura
światową, zwłaszcza zupełnie mi nieznaną – amerykańską.
Ale najmocniej przeżyłem wówczas
prawdziwy romans z książką francuskiego twórcy, Romeo Rollanda, „Jan Krzysztof”. To książka biograficzna z życia
wybitnego kompozytora Bethowena. Stała się ona moim najcenniejszym skarbem. Nie
potrafię opisać wrażeń , myśli i uczuć, jakie mi towarzyszyły przy czytaniu tej
dwutomowej, obszernej powieści. W notatce o niej napisałem, że gdybym miał
znaleźć się jak Robinson na samotnej wyspie, chciałbym aby zamiast Biblii
towarzyszyła mi ta książka. Dziś opowiadam się za Biblią, ale dziś jestem u
końca swej wędrówki życiowej.
Trochę się rozpędziłem jak na
specyfikę blogu, w którym posty winny być krótkie, syntetyczne. Ale inaczej nie
potrafię dojść do sedna sprawy. Chcę na moim przykładzie zachęcić, zwłaszcza
młodzież, do czytania książek. Nie ma w tym nic nowego, ale mimo wszystko. W
obecnym wirtualnym świecie może wydawać się to anachroniczne. A jednak… Jestem co do tego przekonany, że nie ma
lepszej „szkoły życia”. W mojej osobistej sytuacji miałem ten komfort, że
miałem czas i dostęp do biblioteki, w której mogłem grzebać w książkach do woli
i miałem mnóstwo czasu. A ponadto działo się to w nadzwyczajnym otoczeniu
górskiej przyrody i krajobrazów i dlatego wraz z Tuwimem - Kłaniam się górom, ale także i bibliotekom!
W naszym CK MBP mogę dzielić się swym dorobkiem z innymi |
Ze wzruszeniem przeczytałam Twój tekst Bo wprawdzie w Zakopanem nigdy nie byłam dla podratowania zdrowia, tylko i wyłącznie z powodu miłości do gór - to doskonale Cię rozumiem. Doskonale też rozumiem Twoją fascynację książkami, bo też czytałam je nałogowo od najmłodszych lat - także wszystkie te, które wymieniłes w swoim tekście.
OdpowiedzUsuńTo prawda, że nie jest łatwo skłonić dzisiejszych młodych ludzi do czytania.... bo przecież oni mają tyle innych zajęć, które ich pochłaniają.
Ale .... niech żywi nie tracą nadziei...
Serdecznie Cię pozdrawiam
Dziękuję Stokrotko, zrobiłaś znakomite resume tego co wynika z moich wspomnień. Przyłączam się do tych, którzy nie tracą nadziei.
UsuńA Tobie serdecznie dziękuję, bo jesteś pierwsza i w dodatku tak wcześnie rano. Miłego dnia i zbliżającego się weekendu !
Witam.Tak fajnie czytalo się te młodzieńcze recenzje z przeczytanych przez Ciebie książek w Bibliotece Sanatoryjnej a tu na koniec pesymistyczne podsumowanie."Dziś opowiadam się za Biblią,ale dziś jestem u końca swej wędrówki życiowej".Staszku - u jakiego końca wędrówki życiowej przecież mężczyzna około osiemdziesiątki to żaden starzec.Ty właśnie jesteś przykładem,że mimo wieku jesteś w pełni sił umysłowych czego dowodem jest Twój blog.Natomiast dolegliwości fizyczne ustąpią wraz z wiosną.A więc głowa do góry i przestań myśleć negatywnie. Pozytywne myślenie też jest lekarstwem na wszelkie dolegliwości.Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńOd zaraz zaczynam myśleć pozytywnie. Masz rację - jestem młody duchem, zwłaszcza jak się spotykam z Tobą. Wtedy myśle, ze możemy znów pojechać maluchem nie tylko do Aten, ale nawet do Damaszku by zobaczyć jak się bawią w wojnę Putinowcy z Trumpami. Oczywiście - Ty będziesz za kierownicą. O powrót do domu nie musimy się martwić, przwiozą nas jako uchodzców na polska granicę w Medyce, jeśli uda nam sie ujść z życiem.
OdpowiedzUsuńA już na poważnie - nie jest ze mną tak źle jesli chodzi o stan psychiczny i to pozwala mi zachować pogodę ducha, zwłaszcza gdy pomyślę, że mam takich Przyjaciół jak Ty. Wszytkiego miłego !
Krótkie, rzeczowe, cenne uwagi o przeczytanych lekturach…
OdpowiedzUsuńSzkoda, że większość z tych wspaniałych książek nie była wznawiana od kilkudziesięciu lat i nie wszystkie znajdziemy na bibliotecznych półkach…
Ale być może młodzi czytelnicy odnajdą zarekomendowane przez Pana powieści w formie elektronicznej: http://eksiazki.az.pl/darmowe-ebooki/ https://wolnelektury.pl/
Przesyłam koleżeńskie, bibliotekarskie pozdrowienia! :)
R.