Niestety,
wakacyjny czas urlopowy dobiega końca. Niewiele
już pozostało letnich wieczorów, kiedy to w plenerze ogródków
działkowych w promieniach zachodzącego słońca, opowiadamy sobie różne
przedziwne historie. Spróbuję więc podtrzymać tą przepiękną tradycję,
oczywiście w moim blogu, w którym można odnaleźć znacznie więcej fantastycznych
historii, jak chociażby ta o wałbrzyskim „złotym pociągu”, która tak mocno
przykuła uwagę głodnych sensacji czytelników.
Dzisiejsza opowieść wiąże się
tajemniczym miejscem w pobliżu mojego miejsca zamieszkania, a nosi ona
tytuł:
Legenda
o Osówce w Górach Sowich, wewnątrz której zamieszkały wojenne duchy.
Działo się to wtedy,
gdy nikt jeszcze nie słyszał o Wolkmenach Sony, przenośnych odtwarzaczach kaset
magnetofonowych, które biją na łeb i szyję produkty Apple i Samsunga. Nikt nie
marzył wówczas o MP 3 lub 4, choć to dziś nie stanowi już prestiżu i
nobilitacji w konfrontacji z komórką Phone 5,
czy Google Nexus 4 lub HTC Windows Phone 8x, nie mówiąc o nowoczesnych
samrtfonach. Wszystkie one zresztą nie dają tyle satysfakcji, co wcześniejszy
„sonik” wielkości cegły na cztery paluszki z przewijaniem do przodu.
Ale pozostawmy na boku
te cuda współczesnej techniki, bo jak się za chwilę okaże, można bez nich było
żyć równie bujnie i komfortowo w takim chociażby miejscu, jak rzeczka Kłobia,
prawy dopływ Bystrzycy, znajdująca swoje rozliczne źródła m. in. na zboczach Osówki. A cuda mają to do siebie,
że trafiają się wszędzie.
To tutaj w poniemieckim
przysiółku zagubionym w lasach, o polskiej nazwie Modrzewki, w opuszczonej chałupie krytej gontem,
położonej na odkrytym wzgórku z rozległym widokiem na okoliczne wierzchołki,
zamieszkała rodzina polskich przesiedleńców zza Buga. Jakie wichry ją tu
przywiały, jakie siły nadprzyrodzone, trudno byłoby to opisać. Ale stało się. I
z biegiem czasu znalazła tu swoje miejsce na ziemi, wymarzone warunki do życia,
spokój, bezpieczeństwo i tak pożądany od
lat bliski kontakt z przyrodą.
Rodzinka była jak Bóg
przykazał - tato, mama i dwoje dzieci. Przeszli ciężką,
wojenną szkołę, tam daleko pod Drohobyczem. Cudem uszli z życiem i kiedy
pojawiła się sposobność, jak legendarni Argonauci wyruszyli w podróż po „złote
runo”. Znaleźli je tu właśnie na Ziemiach Odzyskanych. Kiedy decyzją wójta położonego nieopodal
miasteczka Gieszcze Puste stali się właścicielami domostwa i leżących wokół łąk
i pól, wydawało im się, że to już koniec z tułaczką po świecie. Nie wiedzieli
wówczas, że czeka ich jeszcze jedna tajemnicza podróż. Tym razem w świat
niepojęty, magiczny, demoniczny. Wyprawa
do wnętrza Osówki.
Zdarzyło się, że
pewnego lipcowego ranka, syn i córka poszli do lasu na grzyby. Chłopak był jak
na schwał, liczył sobie już czternaście wiosen, a po ojcu, zabużańskim gospodarzu,
odziedziczył zainteresowanie przyrodą. Młodsza o dwa lata siostra chętnie mu
towarzyszyła, bo zawsze gdy wyprawili się gdzieś razem, odnajdywali różne dziwy
natury. Tego dnia zdarzyło się to samo. Na zboczu pnącej się wzwyż góry
dostrzegli zarośnięte gęstą krzewiną wejście do podziemnej jaskini. Nie sposób
było by z tego zaproszenia nie skorzystać.
Początkowo dość
odważnie podążyli w głąb czeluści, ale gdy zrobiło się ciemno i ponuro, ogarnął
ich niepokój. Wydrążony w litej skale kręty korytarz wydawał się nie mieć
końca. Mało tego, miał rozgałęzienia po obu stronach. Nie wiadomo było gdzie
iść dalej i co się może zdarzyć. Po pewnym czasie dziewczyna okazała się
rozsądniejsza od brata. Zawołała: Boję
się! Nie idę dalej! Wracajmy!
Gdy jednak młodzi
poszukiwacze sensacji odwrócili się, nie było już widać nawet światełka od wejścia do tunelu. Wtedy ogarnęło ich
mrożące krew w żyłach przerażenie. Chłopak przypomniał sobie, że ma w kieszeni
zapałki. Było ich niewiele, ale pozwoliły rozjaśnić ciemności i odszukać
kierunek powrotu. Tylko dzięki temu udało się dotrzeć szczęśliwie na zewnątrz.
Wtedy to chłopak zwierzył się swej siostrze i opowiedział swój dziwny sen.
Śniło mu się, że
zagubił się nocą w lesie. Tato z mamą ruszyli na poszukiwania. Trzeba było dać
sygnał, gdzie jest. I wtedy zapalił ognisko. Jakim cudem? Po prostu jakiś duch
wyłonił się z wnętrza góry i podał mu ogień. Może to właśnie ten sam duch kazał
mu dziś rano zabrać ze sobą pudełko zapałek?
Wtedy jeszcze młodzi
grzybiarze nie wiedzieli, że podziemne miasto pod Osówką to fragment potężnej
inwestycji militarnej III Rzeszy Niemieckiej drążonej w skałach pod koniec
wojny, znanej pod kryptonimem – „Riese”, to znaczy „Olbrzym”.
Niestety, nie było
jeszcze wtedy na rynku księgarskim
znakomitej książki Jolanty Kalety „W cieniu Olbrzyma”, w której możemy
przeczytać o mrożących krew w żyłach przeżyciach bohaterki tej książki
Antoniny. Znalazła się ona podobnie jak dwójka bohaterów mojej legendy w
tajemniczych podziemiach Osówki, aby dotrzeć do kryjówki stabsfrontfuehrera SS
Otto Hoffmana, dowódcy grasującego w okolicy oddziału Wehrwolfu. O tym co ją
tam spotkało i jakim nadzwyczajnym sposobem udało się jej uratować życie możemy
się dowiedzieć w sensacyjnej książce.
Gdyby taka książka
pojawiła się wcześniej, nie byłoby mojej legendy, bo młodzi ludzie nie
odważyliby się penetrować podziemnych sztolni.
Ale dziś możemy już
śmiało powędrować trasą turystyczną „podziemnego miasta Osówka” pod opieką
przewodnika, a jeśli do tego jesteśmy po lekturze książki Jolanty Kalety, to
zapewniam, że zrobimy to z duszą na ramieniu. Ale przecież nie ma nic lepszego
jak wycieczka trzymająca w napięciu.
Gorąco zachęcam moich
sympatyków do jednego i drugiego, to znaczy – do przeczytania książki i
zwiedzenia podziemi Osówki. Kolejny weekend przed nami.
Tak napisana treść, nie tylko wciąga czytelnika do zapoznania się z całością tekstu w szczegółach ale również, do przeczytania polecanej książki - "W cieniu Olbrzyma"- Pani Joanny Kalety, jak i do odwiedzenia interesującego zakątka naszej ziemi, do którego z taką serdecznością i zaangażowaniem emocjonalnym - pięknie potrafisz zaprosić. Dziękuję... Staszku :)
OdpowiedzUsuń