Blog to miejsce do podzielenia się na piśmie z innymi internautami moimi fascynacjami. Dotyczą one głównie regionu wałbrzyskiego, w którym przeżyłem już ponad pół wieku Będę o nim pisał, dzieląc się z Czytelnikami moimi refleksjami z przeczytanych książek i osobistych doświadczeń związanymi z poznawaniem jego historii i piękna krajobrazów.

poniedziałek, 27 sierpnia 2018

I zobaczyć miasto Lwów...




Takie marzenie towarzyszyło mi od dawna w latach młodości, a stało się to skutkiem przeuroczej książki Jana Parandowskiego „Niebo w płomieniach”, z którą zetknąłem się już jako maturzysta w sanatoryjnej bibliotece w Zakopanem. Nasłuchałem się potem różnych opowieści o Lwowie i wielu wybitnych polskich uczonych wywodzących się z tego miasta, tak więc nadzieja, że uda mi się kiedyś je zobaczyć tkwiła w moim jestestwie jak niegasnący kaganek oświaty.


No i marzenie się spełniło. We Lwowie znalazłem się po raz pierwszy gdzieś tam w latach osiemdziesiątych, gdy udało się mi z żoną odwiedzić jej miejsce urodzenia niedaleko Mościsk. Do Lwowa nie było stąd daleko, tak więc wybraliśmy się naszym „maluchem” na wycieczkę z duszą na ramieniu, bo  wielkomiejski ruch robił na mnie zawsze duże wrażenie, a maluch stanowił dla tubylców dziecięcą igraszkę.


Niestety, mój wyśniony rekonesans nie odbył się bez przygody, która spotkała nas na samym początku jazdy szeroką arterią Lwowa. Okazało się, że wpadłem przednim kołem fiacika w odkryty otwór studzienki kanalizacyjnej. W pierwszej chwili nie wiedziałem co robić, ale  stała się rzecz niezwykle sympatyczna. Paru przechodzących chodnikiem młodych Ukraińców podbiegło do nas, podnieśli samochód na drogę, odcisnęli rękami zagiętą część karoserii tak aby można było dalej jechać, a następnie kazali nam wsiadać i po zapaleniu silnika popchnęli malucha i pomachali z uśmiechem rękami. Działo się to wszystko bardzo szybko, bo obok ruch dużych samochodów odbywał się normalnie, tak że dopiero później uświadomiłem sobie jak wiele zawdzięczam tym przypadkowym przechodniom. Odtąd mam dobre zdanie o Ukraińcach, chociaż nie mogę tego powiedzieć o służbach porządkowych na granicy i celnikach, ale to już osobny temat.


Lwów okazał się miastem, które zrobiło na mnie duże wrażenie. Mam tu na uwadze centrum, bo na dokładniejsze zwiedzenie miasta, a zwłaszcza jego dzielnic peryferyjnych trzeba by znaleźć znacznie więcej czasu i dobrego przewodnika. Na sam Cmentarz Łyczakowski potrzeba kilka godzin, tak samo jak na bliższe poznanie zabytków na Wysokim Zamku.

Nie mam zamiaru pisać o samym Lwowie, jego historii i zabytkach. Takie miasto jak Lwów nie da się opisać w krótkim poście blogowym. Zrobiła to wprawdzie Beata Maciejewska w ostatnim wrocławskim dodatku do „Gazety Wyborczej” z 24 sierpnia br. w artykule pt. „Spacerkiem po rajskim Lwowie”,  ale potrzebowała do tego dwóch szpalt gazety.

Już na wstępie autorka pisze, że taki spacer po mieście powinien trwać co najmniej tydzień, ale jeśli uda się odwiedzić przynajmniej lwowski rynek i korso, gdzie mają miejsce różnego rodzaju koncerty, mityngi i demonstracje polityczne, gdzie pod pomnikiem Tarasa Szewczenki zbierają się nacjonaliści ukraińscy, zaś koło posągu Matki Boskiej fotografują się pary nowożeńców, a pod kolumną Mickiewicza  -  polskie wycieczki, to już można mieć jakieś wyobrażenie o tym, czym był kiedyś, a czym jest dzisiejszy Lwów.

Beata Maciejewska zrobiła to po mistrzowsku, ukazując w telegraficznym skrócie ogrom bogactwa architektury i sztuki tkwiący w otoczonych opiekuńczą ręką miasta zabytkowych budowlach, podkreślając wagę i znaczenie polskiej inteligencji w przebogatej historii miasta.

Wśród wielu strat, jakie poniosła Polska w II Wojnie Światowej, utrata Lwowa jest szczególnie bolesna, mimo że otrzymaliśmy historyczne rekompensaty. Myślę tu nie tylko o polskich kościołach, pałacach, kamienicach, z których wiele zachowało się do dziś i należy do narodowego sanktuarium, lecz o gnieździe niezwykle twórczego  środowiska polskiego, z całym jego dziedzictwem stuleci, bogatą, różnorodną kulturą, a więc przede wszystkim — o Lwowie naukowym i artystycznym, budowanym wysiłkiem pokoleń i organicznie związanym z Polską. 


Nurtowało więc mnie pytanie, jak to się stało, że to miasto na wschodnich rubieżach kraju, w którym byliśmy czymś w rodzaju zaborców, stało się z upływem czasu tak bardzo polskie, a Lwów promieniował na całą Rzeczpospolitą jako ośrodek nauki i kultury?

Odpowiedź na to pytanie znalazłem w prezentowanej już kiedyś w tym blogu książce -przewodniku turystycznym autorstwa Adama i Ewy Hollanków pod tytułem „I zobaczyć miasto Lwów”.

We wstępie tej książki czytam, co następuje:

„O Lwowie bowiem wiadomo powszechnie, że miał swój „genus loci”. Był jednocześnie miastem pełnym humoru i wspaniałej kultury, z której czerpał cały kraj. Kultura ta wyrosła z łacińskiej, czy też jak to się szerzej określa, strefy śródziemnomorskiej, ulegała rozlicznym wpływom. Mieszkali tam przecież Ormianie i Żydzi, Ukraińcy (zwani wcześniej Rusinami), Grecy, Szkoci, Tatarzy, Turcy, Niemcy, Austriacy i Węgrzy. Ten specyficzny, kresowy melanż cywilizacji i kultury wytworzył niepowtarzalnego lwowskiego ducha. Wszyscy tu żyli w swoistej symbiozie, jedni od drugich korzystali. Lwowian cechowała zawsze wielka tolerancja, sympatia do wszystkich narodów, mieli doskonały stosunek do innych, swoich i obcych, nikt tu nie doznawał uczucia alienacji. To było to, czego nam teraz brakuje.”

To właśnie w takim Lwowie, mieście wielonarodowościowym, wieloreligijnym i wielokulturowym potrafili Polacy stać się siłą wiodącą, a Lwów słynął jednym z najprężniejszych ośrodków nauki polskiej.

Był czas kiedy Rzeczpospolita Polska była krajem najbardziej tolerancyjnym w całej Europie.

Było to skutkiem Unii Polsko-Litewskiej, efektem której Polska powiększyła swój obszar wielokrotnie i jako Rzeczpospolita Obojga Narodów stała się krajem od morza do morza.
Wprawdzie za panowania Zygmunta III Wazy miała miejsce w kraju kontrreformacja, ale jej moc oddziaływania była znacznie mniej odczuwalna na wschodnich kresach Rzeczpospolitej.
A przed wszelkimi próbami klerykalizacji obronił się Lwów, pozostając nadal  miastem wolnym i tolerancyjnym.

Szkoda, że z tej właśnie chlubnej przeszłości tolerancyjnego Lwowa nie potrafimy dziś wyciągnąć należytych wniosków, a naszą specjalnością stało się zamykanie granic dla uchodźców w obawie przed innowiercami. Pocieszam się, że jest to idea partii rządzącej, która na łatwej do wyzwolenia w ludziach ksenofobii usiłuje budować swoją popularność. Czas pokaże jak daleko cofnęliśmy się do tyłu, tracąc poparcie wśród narodów na całym świecie.

P.S. Wrocławska dziennikarka zachęca do lwowskiej eskapady:

„Z Wrocławia do Lwowa jest 600 km, więc jazda samochodem trwa ok. 6-7 godzin, chyba że będą kolejki na granicy. To nie strefa Szchengen, poczujecie się jak w PRL-u. Spryciarze zostawiają samochody w Medyce, przechodzą granice pieszo, a potem biorą taksówkę. Albo dojeżdżają pociągiem z Przemyśla na lwowski dworzec.
Najwygodniej jednak polecieć samolotem (Wizz Air ma niezłą ofertę po ok. 50 minutach jesteśmy na miejscu”.

8 komentarzy:

  1. Byliśmy we Lwowie w latach osiemdziesiątych.Starówka szara ale ciekawa zachowana architektura .Ukraińcy bardzo mili i sympatyczni ludzie,chętnie pomagali informacjami jak dojechać do Centrum i jak wyjechać z miasta.Ponadto dobrze się z nimi handlowało. Kilka razy obiecywaliśmy sobie,że jeszcze tam się wybierzemy ale tak jak piszesz za duże oczekiwania na odprawę graniczną a ponadto strach przed różnego rodzaju łobuzami.Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też tak myślę. Odważyłbym się tam pojechać ale z wycieczką autokarową, tylko że jest tam dość daleko. Tak muszę się zadowolić oglądaniem fotek i wspomnieniami. dziękuję Bronku za komentarz.

      Usuń
  2. Dwa razy bylam we Lwowie i za każdym razem wracalam zauroczona. I potem napisałam tekst "Leopolis".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A Twój tekst "Leopolis" chętnie byśmy przeczytali. Może prześlesz mo go pocztą mailową. Pozdrawiam !

      Usuń
    2. Tekst "Leopolis" znajduje się na stronach 104-111 książki "Nadal wariuję".

      Ale może kiedyś opublikuję go w częściach na swoim blogu.

      Usuń
    3. Jest mi wstyd. Przecież mam książkę, czytałem ten roździał i bardzo mnie zainteresował. A teraz juz nie pamietałem, że to było w Twojej ksiązce. Oczywiście skorzystam z tej okazji i zamieszczę część "Leopolis", bo wiem że warto...

      Usuń
    4. To ja przepraszam.
      Serdecznie pozdrawiam

      Usuń
    5. Obejrzałem właśnie ciekawy filmik z podróży do Lwowa na portalu " gazeta pl" o bliźniaczym dla Krakowa miaście Lwów. Warto to zobaczyć, jestem pod wrażeniem. Zachęcam moich Czytelników, a gdybyś mogla to myślę, ze sprawi Ci to dużą przyjemność...

      Usuń