Słyszymy wszędzie: świat idzie z
postępem, doświadczamy żywiołowego rozwoju cywilizacyjnego, jesteśmy coraz
bliżej poznania tajemnic wszechświata. Zgadzamy się z tym wszyscy. Elektronika
zrewolucjonizowała nasze życie codzienne. To co obserwujemy w marketach z
mediami potrafi oszołomić, tak samo jak zdumiewający postęp w budownictwie, w
komunikacji, w infrastrukturze
komunalnej.
Gorzej jest w sferze społecznej, w
mentalności ludzkiej. Na tym polu dominuje constans, jakikolwiek ruch do przodu wydaje się
nieosiągalny.
W rozdziale piętnastym książki
Andrzeja Sapkowskiego „Narrenturm” czytam o średniowiecznym mieście Świdnicy,
co następuje:
„Jak każde większe miasto na Śląsku, Świdnica karą grzywny groziła
każdemu, kto poważyłby się wyrzucać na ulicę śmieci bądź nieczystości. Nie
wyglądało jednak na to, by zakaz ten egzekwowano przesadnie surowo, wręcz
przeciwnie, widać było że nikt nic sobie z tego zakazu nie robi”.
I dalej autor książki maluje
szkaradny obraz miejskich ulic tonących w błocie, brudzie, odchodach ptactwa
domowego, psów, kotów, a nawet kwiczących wieprzy.
Od tamtych czasów minęło circa
sześćset lat, świdnickie ulice są wyasfaltowane, chodniki i place wybrukowane,
ale problem śmieci wyrzucanych przez ludzi gdzie popadnie pozostał
niewzruszony, tak samo jak egzekwowanie zakazów dotyczących czystości miasta i
terenów podmiejskich. Oczywiście dotyczy to nie tylko Świdnicy. Nie lepiej jest
w Wałbrzychu i w całym regionie wałbrzyskim, a także w innych obszarach Dolnego
Śląska i całego kraju. Wydaje się, że problem zapewnienia porządku i czystości,
tak samo jak ochrona środowiska naturalnego przerasta możliwości
administracyjne władz państwowych i
samorządowych.
Obserwuję na co dzień co się
dzieje w moim mieście wokół pojemników śmieciowych w związku z wprowadzeniem
segregacji śmieci. Niestety, są wszędzie bezmózgowcy, nie waham się tak ich
nazwać, którzy zwożą lub znoszą wszystko co popadnie, wyrzucając to wokół
pojemników. Firma wywożąca śmieci tego co wokół nie ruszy, bo ma umowę z gminą
na usuwanie zawartości pojemników. Gminę nie stać na sprzątanie non stop, nie
tylko zresztą wokół śmietników, bo wszelkiego rodzaju opakowania, butelki,
pojemniki można spotkać porozrzucane wszędzie. Najwięcej nad rzekami, w
pobliskich zagajnikach, lasach, przydrożnych kępach drzew i krzewów. Nie stać
gminy na egzekwowanie zakazów, bo do tego potrzebne byłyby odpowiednie służby
porządkowe, monitoring elektroniczny i jasne przepisy prawa.
Niestety, wobec masowego zalewu
opakowań i zwielokrotnionej ilości zużytych mebli, sprzętów domowych, odzieży,
materiałów budowlanych, itp. jesteśmy po prostu bezradni i nieprzygotowani. Nie
nadążają za tym wszystkim zmiany w świadomości ludzkiej, a od tego należałoby
zacząć.
Podejrzewam, że za kilka kolejnych
wieków, to co napisałem powyżej może znów posłużyć za argument potwierdzający formułowaną od lat
tezę, że najtrudniej jest ucywilizować człowieka.
A że tak jest posłużę się
przykładem kolejnego paradoksu.
W którymś tam z kolejnych linków w
facebooku przeczytałem dający wiele do myślenia
aforyzm:
ateista czyta
Biblię i w nią nie wierzy, katolik nie czyta Biblii i w nią wierzy.
Dlatego lepiej być ateistą.
Pomyślałem, że w czasach
współczesnych najpewniej jest tak, że ani ateista, ani katolik nie czytają nie
tylko Biblii. W ogóle z czytaniem czegokolwiek jest teraz coraz to gorzej, a jeszcze gorzej z czytaniem ze zrozumieniem.
Wystarczy nam video i fonia. Po co męczyć oczy nad wolumenami Pisma Świętego, którego
geneza, archaiczny język i wieloznaczność sentencji są równie zagadkowe jak
życie na Marsie lub innych planetach. W telewizji nam powiedzą to co uznają za
wskazane kaznodziejskim językiem, albo puszczą panelową dyskusję na temat
czytelnictwa Biblii z udziałem polityków, czyli ciągle tych samych, zużytych,
skompromitowanych, jałowych gęb telewizyjnych, które nasycą rozmowę osobistymi
aluzjami, przekrzykiwaniem się i
skakaniem sobie do oczu.
W książce A. Sapkowskiego w tym
samym rozdziale, o którym wspomniałem na wstępie jest opisane
interesujące spotkanie w świdnickiej oficynie wydawniczej z tajemniczym
przybyszem z Moguncji, bakałarzem uniwersytetu w Erfurcie, Janem
Gutenbergiem. Ten będący przejazdem w Świdnicy uczony i wydawca książek,
zdecydował się ujawnić zagadkę swego wynalazku. W toku rozmowy niemiecki
wizjoner przekonywał, że stosując jego technikę drukarską można będzie w
krótkim czasie wydrukować nawet tak olbrzymie dzieło jak Biblia:
„Bo wyobrazić sobie chciejcie, cni panowie, uczone księgi w
dziesiątkach, a kiedyś, jakby śmiesznie to dziś brzmiało, może i w setkach
egzemplarzy! Bez uciążliwego i wieki trwającego przepisywania! Mądrość
ludzkości wydrukowana i dostępna!”
Ale wizja Gutenberga nie trafiła do
przekonania świdnickich gospodarzy, a niejaki Szarlej wyraził to dobitnie:
„Cóż to, panie Gutenberg, nie wiecie co w tym względzie orzekli ojcowie
soborowi? Sacra pagina winna być przywilejem duchownych, tylko oni bowiem są
zdolni ją zrozumieć. Wara od niej świeckim gębom... Świeckim, nawet tym
wykazującym szczątkowy rozum wystarczą kazania, lekcje, ewangelia niedzielna,
wypisy, opowieści i moralitety. A ci całkiem ubodzy duchem niechaj poznają
Pismo na jasełkach, miraklach, pasjach i drogach krzyżowych, śpiewając laudy i
gapiąc się w kościołach na rzeźby i obrazy. A wy chcecie wydrukować i dać tej
ciemnocie Pismo Święte? Może jeszcze przetłumaczone z łaciny na język ludowy?
Żeby każdy mógł je czytać i interpretować po swojemu?
A dalej:
„Plunąwszy na dogmaty, doktryny i reformy – powiedział – stwierdzam, że
jedno mi się podoba, jedna myśl cieszy mnie ogromnie. Jeśli waszmość swym
wynalazkiem ksiąg nadrukujesz, to a nuż ludzie zaczną uczyć się czytać, wiedząc
że jest co czytać. Wszak nie tylko popyt rodzi podaż lecz vice versa. Na
początku było wszak słowo, in principio verbum. Warunkiem jest oczywista, by
słowo, czyli księga, była tańsza jeśli
nie od talii kart, to od gąsiora wódki, jako że to jest kwestia wyboru”.
I w ten oto sposób uznali wszyscy
obecni w świdnickiej oficynie, że wynalazek Gutenberga może okazać się epokowy.
Był jak wiemy epokowy. Do dziś
trudno sobie wyobrazić nasze życie bez drukowanej książki. Ale jeszcze jeden wniosek się nasuwa z tej
rozmowy. Otóż ten, że dziś taka książka jak Biblia jest niestety o wiele
droższa i od talii kart, i od gąsiorka wódki. Czyżby to było przyczyną, że
generalnie nie czytamy Biblii?
Pocieszam się, że przynajmniej
parę osób po przeczytaniu tego posta w moim blogu, ruszy szturmem do lektury
Starego lub Nowego Testamentu. Polecam
Stary, bo się czyta jak bestseller, a w dodatku można się przekonać, że choć
świat się zmienił nie do poznania, to w samej naturze ludzkiej zmiany są
minimalne. Wciąż jeszcze życiem ludzkim kieruje przemożna chęć zdobycia władzy,
bogactwa, dobrobytu, a środkiem do osiągnięcia tego celu jest wojna,
podporządkowanie i wyzysk podbitych narodów, uzależnienie jednych ludzi od
drugich za pomocą religii.
Zachęcam gorąco -
czytanie nie szkodzi, a pomoże nam zrozumieć, że życiem ludzkim rządzą
paradoksy.
Przypomnę tylko, że paradoks - to
twierdzenie zaskakujące, sprzeczne z przyjętym powszechnie mniemaniem.
Tak drogi Staszku! To właśnie Jan Gutenberg sprawił swoim wynalazkiem czcionki drukarskiej,że slowo pisane stało się dostępne dla szerokich mas. W tym miejscu przypomniałem sobie wers z Pana Tadeusza "O gdybym kiedy dożył tej pociechy,żeby te księgi zbłądziły pod strzechy".Adamowi Mickiewiczowi chodziło o popularyzację książki,aby stała się dostępna dla wszystkich. Wbrew rajcy Świdnickiemu Szarlejowi aby mógł je czytać ciemny lud.Niestety z czytelnictwem jak wiesz nie jest w naszych czasach dobrze.Nie będę wytykał ale jak wiem sprzedaż książek spada.Mało jest ludzi kupujących dobrą belerystykę.Gdybyśmy wsród pisowców posłów przeprowadzili ankietę co ostatnio czytali to odpowiedż byłaby 'atlas kotów" albo ostatnie wydanie publikacji Jarka,którą partia zakupiła dla swoich członków.I jeszcze jedno na koniec,kiedyś może jeszcze cztery lata temu było mnie stać na kupienie w miesiącu co najmniej jednej książki a dzisiaj się zastanawiam czy kupić czy iść do biblioteki i wypożyczyć interesującą mnie pozycję.Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńDotknąłeś bardzo interesującego tematu. Ja też się nad tym zastanawiam. Po prostu nie mam już w domu miejsca na nowe pozycje książkowe. W ogóle nie wiem, co się stanie z moim archiwum. Biblioteka pozwala skorzystać z interesującej w danym momencie książki - i staje się ona dostępna dla innych Czytelników. Kiedyś gromadziło się książki z myślą o dzieciach. Dziś nie ma żadnej pewności,że będą chciały z tego dobrodziejstwa korzystać, bo przecież swiat idzie do przodu. Regał książkowy z powodzeniem zastąpi komputer. Co innego, gdy ma się pod ręką w czasie obrad sejmowych prezesowski atlas kotów. To się łaczy przyjemność z pożytecznym. Koty na tym wiele nie zyskają, ale poseł - dozgonną cześć i chwałe swego pryncypała. Ale to już osobny temat, od którego najlepsz ucieczką jest dobra książka. Ostatecznie - mój blog, czemu dajesz non stop dowody. Ale nie tylko z tego powodu bardzo Ci lubię i cenię. Serdecznoie pozdrawiam mojego przyjaciela z Piławy G.
UsuńTeż podobnie jak Ty zastanawiałem się co się stanie z moim księgozbiorem. Myślę,że po konsultacji z moimi dziećmi zdecydujemy,kto co bierze a resztę przekażę do Biblioteki tu lub w Grabowie.Dziękuję za dobre słowa,które wielokrotnie od Ciebie słyszę i również serdecznie pozdrawiam mojego przyjaciela Staszka z Głuszycy.
UsuńA ja byłam wczoraj na spotkaniu z pisarką- reporterką, której książki rozchodzą się bardzo szybko. Podobno już wczoraj rozszedł się pierwszy nakład jej ostatniej książki.
OdpowiedzUsuńSerdecznie zapraszam na relację jutro od rana.
Pozdrawiam