Swego czasu, a było to dobrych 40 lat temu, trafiłem na pasjonują książkę ”Fanfary i werble. Kulisy II wojny światowej” Ireny Bednarek i Stanisława Sokołowskiego. Zaskoczyło mnie miejsce odnalezienia tuż po wojnie przez autorów książki dzienniczka młodego Niemca, a także jego niezwykle intrygująca treść. Postaram się jak najkrócej wprowadzić Czytelników w sedno sprawy:
Kim
był właściciel notesów? Wiemy tylko, że pochodził z Bad Charlottenbrunn,
(Jedlina-Zdrój), nazywał się Karl Peters, liczył sobie 20 lat, gdy wyruszył na
front, był w miarę wykształconym, inteligentnym człowiekiem, a notatki
sporządzał przez cały czas kampanii wojennej Niemiec na ZSRR niezwykle
skrupulatnie i z dużym zacięciem literackim. Autorzy książki nazwali te zapiski
„Dziennikiem żołnierza”. Piszą o nim, że ten chłopak, jak tysiące mu podobnych
młodych Niemców, wierzył ślepo w Hitlera i narodowy socjalizm, nauki Goebbelsa
przyjmował za dogmat, do szpiku kości był przesycony zatrutą ideologią nazizmu. Na wojnę wybrał się jak na spacer, traktował ją jak niezwykłą
przygodę, z góry usposobiony negatywnie do wszystkiego, co może go spotkać na
Wschodzie. Teoria „nadludzi” i „rasy niewolników” na dobre zaszumiała mu w
głowie. „Sami wymierzyliśmy sprawiedliwość – pisze ze spokojem ducha o mordzie
popełnionym na ludności cywilnej. „Kilku politrukowych komisarzy
rozstrzelaliśmy na miejscu” – stwierdza w innym miejscu. „W odwet za dwóch
niemieckich wartowników zastrzelono trzystu Żydów”– wspomina mimochodem i zaraz
potem przechodzi do opisu krajobrazów, jedzenia, warunków koszarowych.
Z
czasem niejednemu spośród tych młodych ludzi – jednym szybciej, drugim wolniej
– zaczęły spadać łuski z oczu. Sielanka rychło przemieniła się w piekło.
Maszerująca na Moskwę 9 armia pod dowództwem feldmarszałka von Bocka, w
składzie której znalazł się nasz „bohater”, dostała solidne cięgi, zanim
zdołała dobrnąć na przedpola stolicy ZSRR. Coraz mocniej dawały się we znaki
trudy codziennej marszruty, dziesiątki, setki kilometrów pieszo. Wertepy,
tumany kurzu, lasy i bagna, fatalne odżywianie, brak snu. A ponadto zacięty
opór Rosjan, opuszczone miasta i wsie. Coś ze znanej w historii kampanii
napoleońskiej na Moskwę. Historia lubi się powtarzać.
Notatka
naszego żołnierza - radiotelegrafisty z 25 czerwca 1941 roku:
„Idziemy
dalej – następne 50 km,
do Reiss (Cimochy – Prusy Wschodnie), gdzie zmienia się kierunek marszu. 12 kilometrów z
powrotem. Koło Finsterwalde (Stare Cimochy) przekraczamy granicę rozpaczliwej
Rosji (dawnej Polski). Aż do Augustowa raz po raz natrafiamy na świeże groby
niemieckich bohaterów. O godz. 9.00 na miejscu postoju. Dopiero o 10.30 można
było się położyć spać. W ciągu ostatnich trzech dni spałem tylko 6 godzin. 72:6
– co za idiotyczny stosunek! Gonią tych piechurów, ależ gonią, za to podczas
odpoczynku „pozwalają” obierać ziemniaki. Kucharz jak zwykle, udaje ważniaka.
No, ale dzięki Bogu o 16.45 wyruszamy dalej. Trzeba przecież „wykorzystać”
upał.”
Notatka
z 1 lipca 1941, po przekroczeniu Niemna:
„Pamiętny
1 lipca! Ciekaw jestem, kto potrafiłby powtórzyć ten wyczyn. O godz. 3.00
wymarsz ze sprzętem (40
funtów na plecach). 30 km przez lasy, błota i
bagna. Co chwila grzęzną pojazdy. Komary tną niemiłosiernie. Przeczesujemy lasy
w poszukiwaniu Rosjan. Niewielu jeńców. Po 18.00 nareszcie coś do jedzenia. Na
przykrywce od garnka polowego – fasola. Nic więcej. Po 20 godzinach głodowego
marszu docieramy do D… Na domiar złego leje jak z cebra.”
10
lipca oddział Karla Petersa wkroczył do Wilna. „Tu już większa kultura –
stwierdza autor notatek. Widać to po budowie domów (dachy kryte dachówką) i po
uprawie pól. Teraz rozumiem dlaczego Litwa zawsze domagała się obszaru
wileńskiego.”
W
Wilnie nasz „bohater” spędził kilka dni, które pozwoliły na moment zapomnieć o
trudach ekspedycji. Smaczne obiady, zwiedzanie miasta, wieczory w
restauracjach, dobra muzyka, piwo, rozrywka. Ale to wszystko przeminęło, gdy
tylko nastąpił dalszy wymarsz w głąb Rosji.
W
notatce z 29 lipca czytamy: „Po raz pierwszy odkrywamy pchły i wszy. Rozmnażają
się szybko i dają nam odczuć na własnej skórze, jak wyglądają rozkosze w Rosji.
W D. po raz pierwszy zajadam się smażonymi kartoflami i to przyrządzonymi własnoręcznie.”
Notatka
z 16 sierpnia: „Samoloty Czerwonych panują w powietrzu. Bombardują nasze
transporty. 35 km
wędrówki nocą. Zaskoczyła nas burza. Piorun trafia w naszą kolumnę.”
Notatka
dzień później: „O godzinie 16.00 na „niedzielny popołudniowy spacer” w rejon
natarcia. Ach, jak chętnie szedłbym teraz ulicą Roesnergrund do Neue Strasse!
Ale Charlottenbrunn daleko, a Rosja olbrzymia. Piękny spacer – liczył sobie 35 km.”
Im
bliżej do Moskwy, tym bardziej dają się we znaki rosyjskie bombowce i
artyleria. Rosjanie mają przewagę w powietrzu. Przemarsze wojsk niemieckich są
możliwe tylko pod osłoną nocy. Niemcy ponoszą coraz większe straty. Giną bliscy
Petersa. On sam cudem wychodzi z opałów.
Notatka
z 1 - 4 września: „Dwa lata wojny.
Zaczęło się na Wschodzie i znowu o ten Wschód się bijemy. 48 godzin bez
odrobiny strawy. Do tego brud, chłód i deszcz. Wytrwamy! Musimy wytrwać!
Czekamy na kuchnię polową. W ciągu dnia nęka nas ogniem sowiecka artyleria.”
Niemcy
dotarły pod Moskwę, ale był to sukces o nader problematycznej wartości. Von
Bockowi nie udało się osiągnąć celów strategicznych. Zawiodły rachuby na
rozbicie wojsk sowieckich jak również na zdobycie Moskwy. Niemieckie straty w ludziach
i sprzęcie przeszły najgorsze prognozy. Mówi się o stracie ponad 450 000
żołnierzy oficerów i przeszło połowie sprzętu wojsk zmotoryzowanych i
pancernych.
W
kolejnych zapiskach owiniętego szmatami, wyziębionego Petersa pojawia się coraz
wyraźniej nuta rozczarowania i zwątpienia. Już dawno umarła myśl o przygodzie
wojennej. Kiedy nadeszła niewyobrażalna dla młodego Niemca rosyjska zima, a w
dodatku brak odpowiedniej odzieży i możliwości ogrzania się w
kilkudziesięciostopniowym mrozie, granice wytrzymałości psychologicznej i
ideologicznej prysły jak bańka mydlana.
„Dziennik
żołnierza” obejmuje także niezwykle interesujące notatki z roku 1942, aż do 23
października, w którym to czytamy: „nareszcie w wiedeńskim pociągu, który przez
Gliwice – Wrocław dowiezie mnie do domu.” To było spełnienie najskrytszych marzeń – powrót do domu, ucieczka z
frontu, zamknięcie tego rozdziału w życiu raz na zawsze.
Nie
znamy dalszych losów Karla Petersa, czy wrócił do rodzinnego Charlottenbrunn,
czy dane mu było przespacerować się Roesnergrund, zanim skończyła się wojna,
czy potem podzielił los przesiedleńców niemieckich. Jak to się stało, że jego
dzienniki znalazły się na stosie makulatury w poniemieckim domu?
Pytania
te zadajemy sobie z ciekawości, ale nie to jest najważniejszą refleksją
wynikającą z dziennika Karla Petersa.
Przytoczony przykład wspomnień jedlińskiego
żołnierza Wehrmachtu dowodzi jednego – bezsensu wojny, jej tragicznych skutków
dla zwykłego człowieka. Ci co jej doświadczyli wciąż krzyczą do nas ludzkim
głosem: nie chcemy wojny, ona nie jest nikomu potrzebna, ona nic nie
rozwiązuje, żadnych rachunków krzywd, żadnych problemów, nie mieści się też w
żadnych normach moralnych. Dlaczego jest tak, że tego wołania wciąż nie słyszą
ci, od których zależą losy pokoleń i w Europie i na świecie.
Przede wszystkim bardzo Ci dziękuję za ten tekst.
OdpowiedzUsuńOczywiście, że te wspomnienia dotyczą bezsensu wojny.
Ale dla mnie przerażające jest tez to, że byli /i pewnie zawsze będą ludzie/, ktorzy potrafią manipulować milionami swoich rodaków.
Tak, to prawda. To jest największy paradoks historii. Każda wojna jest wywoływana przez żadnych jeszcze większej sławy i pieniędzy wodzów, którzy potrafią manipulować świadomością ludzi i bez skrupułów prowadzą ich na stracenie. Nadal są na świecie ludzie oddajacy cześć Hitlerowi lub Stalinowi i nie dociera do nich, że byli oni największymi zbrodiarzami jakich zna historia. Myślę, że trzeba wciąż o tym mówić i pisać, przynajmniej po to, żeby mieć czyste sumienie.
Usuń