autorka wywiadu - Marzena |
Zapraszam dziś na
wywiad, który potrafi wstrząsnąć Czytelnikiem, wywołać głębokie refleksje nad
światem i człowiekiem, a także zachwycić i wzruszyć do łez. Wywiad był przeprowadzony przez moją córkę,
Marzenę, parę lat temu i był publikowany w redagowanej przeze mnie lokalnej
gazecie „Głos Głuszycy”.
To powód do dumy,
że mamy takich Rodaków, wywodzących się z naszej głuszyckiej gleby.
Kilka
lat temu Edyta po ukończeniu dziennikarstwa w Wyższej Szkole Komunikowania i Mediów
Społecznych im Jerzego Giedroycia w Warszawie postanowiła odbyć podróż do
Indii, aby zasmakować innego świata i podszkolić się w sztuce reportażu. Jej
podróż przeciągnęła się do 2 lat i 3 miesięcy pobytu w Indiach i państwach
sąsiednich. Oczywiście z parokrotnymi przerwami, kiedy to Edi wracała do kraju,
a my, jej znajomi i przyjaciele oglądając piękne fotografie, chłonęliśmy
opowieści o tak odległej i orientalnej kulturze.....
Marzena
Michalik: Opowiedz o tym, dlaczego wybrałaś Indie za cel swej niekończącej się
podróży.
Edyta Urbaniak: Spodobała mi się książka Ediego Pyrka „ Niech świat myśli, że jesteś szalony. Za
30$ do Indii” Wtedy, gdy autor jechał autostopem do Indii, nie musiał płacić
za wizy do Iranu czy Pakistanu, więc udało mu się stopem dotrzeć na indyjski
subkontynent za 30 dolarów.
Na
ostatnim roku studiów dziennikarskich na naszych zajęciach pojawił się Wojciech
Jagielski, zagraniczny reportażysta „Gazety Wyborczej”. Zachęcał do
podróżowania, wgłębienia się w jeden dowolny obszar, osobistej penetracji
kraju. Twierdził, że to najlepsze studia o świecie i inwestycja dla przyszłej
kariery dziennikarskiej. Zapragnęłam wyjechać, gdzieś na dłużej, mieć czas, by
poznać kraj od przysłowiowej podszewki. Wynajęłam mieszkanie, a za to, co
dostałam stać mnie było tylko na Indie.
Edi Pyrek pisząc o swych licznych
podróżach zaczął od przysłowia, które odmieniło jego życie. „Lepiej przeżyć
jeden dzień jak lew, niż sto jak owca” I mnie to przysłowie wystarczyło, by po
skończeniu studiów opuścić swoje przytulne mieszkanie w Warszawie i wyruszyć w
nieznany świat. A gdy już raz dotarłam do Indii, kraj ten rozkochał mnie w
sobie. W stosunku do Indii nie można pozostać obojętnym. Jedni je kochają, inni
nienawidzą. I to jest wielka prawda o Indiach. Dziwne, wiesz, po latach
znajomi, ot tak, sami z siebie mnie też zaczęli nazywać Edi.
MM: Wróć myślami do swojej pierwszej wyprawy i
pierwszych wrażeń po przylocie, gdy wylądowałaś w Delhi....
EU: Och to było tak dawno temu, w 1988 roku. O 12 w nocy weszłam w gorący
świat zapachów kadzideł, a przede wszystkim oszałamiający harmider ludzkich
głosów. Gwar, który mógłby przerazić, mnie jednak zachwycił. Miał w sobie coś
bajkowego zwłaszcza w zestawieniu z moim dotychczasowym życiem. Gdy wsiadłam do
brudnego, zatłoczonego autobusu sama nie wiedziałam dlaczego, ale poczułam
totalną wolność i lekkość. Ci, którzy uwielbiają Indie, mówią, że jest to kraj,
gdzie w pełni możesz być sobą. Lotnisko od razu wita Cię prawdziwym indyjskim
orientem. Przy pasach startowych pasą się krowy, a gdy opuścisz lotnisko tłum pragnie wcisnąć
Ci swoje usługi: taksówkarze, rykszarze, kierowcy autobusów biją się ze sobą o
klienta.
MM:
Jedna z twoich wypraw trwała ponad pół roku, możesz opowiedzieć o trasie tej
podróży i najciekawszych miejscach, które zobaczyliście.
EU: Z Yomą, moim mężem pojechaliśmy pociągiem na Goa,
chrześcijański stan na południu Indii, oblewany wodami Morza Arabskiego.
Wspólnie z hinduskimi Chrześcijanami pod palmą nad brzegiem morza, w strojach,
które chroniły nas raczej przed słońcem niż zimnem, celebrowaliśmy Święta
Bożego Narodzenia oraz przywitaliśmy 2000 rok. W nowym Milenium wyruszyliśmy
zakosztować azjatyckiej przygody. Wynajęliśmy skuter Kinetic Honda 100 CC i
przez trzy miesiące przemierzyliśmy 7 tys. km azjatyckiej przestrzeni,
docierając do Kaniakumari – czyli na południowy kraniec indyjskiej ziemi.
Najlepiej poznaliśmy wtedy indyjskie prawidła drogowe. Ruch na autostradach
odbywał się to z prawej, to z lewej strony w zależności od wolnej przestrzeni i
upodobań kierowcy. Czerwone światła traktowane są tam z wielką pobłażliwością..
Na tablicach rejestracyjnych zamiast numerów widnieją napisy „please horn”,
czyli „proszę trąb”. Tylko do tej jednej zasady wszyscy skwapliwie się
stosowali. Ryk przypominający wycie słonia oznaczał, że mamy uciekać, gdzie
pieprz rośnie, a dokładnie gdzie rośnie ryż, czyli na pole ryżowe, które było
najczęstszym poboczem. Kierowcy ciężarówek spychali nas z ulicy. Musieliśmy być
czujni i gotowi na wszystko, bo na ulicy tak jak w indyjskim społeczeństwie
panował system kastowy. My na skuterze należeliśmy do najniższej kasty.
Poznaliśmy linię brzegową czterech indyjskich stanów:
Kerrali, Karanataki, Tamilnadu i Goa. Czasami droga na mapie wiodła ubitą
plażą. W żarze tropiku i kurzu ulicy zrozumieliśmy, dlaczego kokos nazywają
rajskim owocem. Przy autostradzie zawsze można było wypatrzyć wielkie góry
kokosów, a na ich tle maleńkich hindusów. Zamaszyście wielkim sierpem odcinali
twardą skorupę i za „50 groszy” wraz ze słomkami wręczali nam ciężki owoc pełen
soku.
MM:
Które z indyjskich miejsc, miast, czy krain najbardziej sobie upodobałaś?
EU: Laddakh stan w Himalajach przy
granicy z Indiami i Pakistanem na wysokości ponad trzy tysiące metrów.
Politycznie należy do Indii, ale geograficznie do Tybetu. Księżycowa kraina,
marsjański krajobraz, pomarańczowe pustynne góry. Gwiazdy spadały jak grad
meteorów, a te, które zostawały na niebie wydawało się, że są tuż na wyciągnięcie
ręki. Niebo codziennie dostarczało nam nowych dramatycznych przedstawień.
MM:
Porozmawiajmy teraz o tak obcej nam, Polakom kulturze hinduskiej, co cię tam
szokowało, dziwiło, a może dziwi do tej pory?
EU:
Tradycje rodzinne. Tam rodzina i astrolog decydują z kim i kiedy masz założyć
rodzinę i czy Ci się to podoba, czy nie, słowa ojca są święte i to jest
oczywiste, że trzeba się do nich zastosować.
MM:
Podczas twego ostatniego pobytu w Delhi byłaś wolontariuszką. Możesz krótko
opowiedzieć, czym się zajmowałaś?
EU:
U trędowatych po prostu byłam. To najwięcej, co dla nich można zrobić. Lubią
rozmawiać, spoglądać na ludzi. Jestem biała, więc byłam dla nich szczególnie
atrakcyjna. Towarzysząc w ich niedoli
bardzo dużo się od nich nauczyłam. Ci odtrąceni przez
indyjskie społeczeństwo, zdeformowani przez naturę ludzie, na mój widok
uśmiechali się pełni szczęścia. Uśmiech wypływał z każdej części ich
zniekształconego ciała. Szczery, piękny, głęboki. Dla mnie - najbardziej zadziwiający
uśmiech wszechświata. Poczułam, że dotykam powierzchni, że tak naprawdę nic o
życiu nie wiem i nie dowiem się dopóki nie zgłębię sekretu: dlaczego oni się
śmieją? Uśmiech Giocondy Leonarda da Vinci nie ma w sobie cienia tej tajemnicy.
A gdy teraz przypatruję się ludziom w warszawskim metrze nie mam pojęcia:
dlaczego oni się smucą?
Spotkałam wielu ludzi,
którzy przyjechali do Indii pracować jako wolontariusze. Wszyscy z błyskiem w
oku. I oni też potrafili szczerze się śmiać. Tak naprawdę najlepsze, co dla
siebie możesz zrobić, to pomagać innym. Tylko wtedy człowiek naprawdę czuje się
częścią tego świata.
MM:
A co wzbudza twój zachwyt w hinduskiej kulturze i mentalności?
EU:
Hindusi potrafią się śmiać w każdej sytuacji. To nie sztuka śmiać się, gdy
wszystko pięknie się układa. Oni potrafią śmiać się, gdy świat się wali. Ci
trędowaci uśmiechali się do mnie siedząc przed budynkiem z napisem
„ambulatorium”, gdzie za kilka chwil mają
im amputować ręce, nogi , nosy. Jak już Ci powiedziałam uśmiechali się
szczerym, głębokim, prawdziwym uśmiechem. Czy to nie zadziwiające? Teraz, gdy
znajduję się w trudnych sytuacjach, przypominam sobie tę scenę i odkrywam, że
przecież tak naprawdę nie mam w życiu problemów.
MM:
Czy jest coś za czym bardzo tęsknisz po powrocie do Polski?
EU:
Za rozmową o pięknie życia z ludźmi, z którymi w danym momencie złączył mnie
czas i przestrzeń - czy to w pociągu, rykszy, czy na przystanku autobusowym.
Każdy z nich ma własną filozofię na usługach świętej radości życia. Promieniują
tą radością na innych. Podoba mi się przepowiednia jednego z indyjskich mędrców: Kiedyś nastanie taki czas, że ludzie będą
płacić mandat za zły nastrój, bo zanieczyszczają nim atmosferę bardziej niż
gazy trujące.
MM:
Zdradź nam, czy masz w zanadrzu jakieś plany związane z Indiami?
EU:
Zadamawiam się w Polsce i po latach podróżowania bardzo mi się to podoba.
Podróżowanie, takie by głębiej poznać kraj, napisać o nim reportaż wymaga dużo
wysiłku i wyrzeczeń. Ja w tym momencie potrzebuję odpoczynku. Zbieram czas, aby
to wszystko opisać.
Nie
wiem, czy Edyta podjęła się próby opisania swych podróży, zwłaszcza że Indie
nie były jedynym miejscem poznawania przez nią świata. Przywołuję ten wywiad
nie tylko z tego powodu, ze jest bardzo interesujący, ale dlatego, ze może
stanowić zachętę dla innych młodych ludzi do podjęcia ryzyka dalekiej podróży w
nieznane. Mówią, że podróże kształcą, że nie ma nic lepszego by poznać świat i
ludzi jak doświadczenie tego na własnej skórze.
Wiem jak wspaniałymi ludźmi są ci, którzy podrózują, bo chcą poznać świat. Mam takiego syna, który autostopem, z plecakiem i z namiotem przemierza setki kilometrów ....
OdpowiedzUsuńWięc przede wszystkim słowa uznania dla bohaterki wywiadu Pani Edyty, nastepnie dla przeprowadzającej z nią wywiad Pani Marzeny i dla autora blogu, który zechciał nam ten wywiad przytoczyć.
Oczywiście nie byłam w Indiach i z pewnością tam już nie będę, ale mam wiadomości z pierwszej ręki na temat tego niesamowitego kraju.
Mój syn był tam wprawdzie tylko przez 6 tygodni ale też przywiózł niesamowite opowieści.....
Niestety, w jego opowieściach przeważał smutek. Powiedział, że jednak nie planuje tam pojechać nigdy więcej. A powodem były niesamowite wprost kontrasty.... Oczywiście nie był we wszystkich krajach światach, ale powiedział że nawet w skorumpowanej Nigerii czy bardzo biednej Etiopii nie widać takich różnic. Ale - w każdym z tych krajów był od 4 do 6 tygodni i to nie tylko w stolicach ale też w malusieńkich miejscowościach.... więc oczywiście nie mógł zobaczyć wszystkiego.
Dziękuję serdecznie za niezwykle interesujący tekst.
Dziękuję Jadwigo, to bardzo interesujące co napisalaś, a myślę że mogłabyś napisać jeszcze więcej, bo na pewno sym Ci naopowiadał o swoich wrażeniach i przygodach. Szkoda tylko, ze na tym przeogromnym świecie dzieje się tyle złego, a przecież mogłoby być inaczej, bo świat jest piękny, a natura dobrze zorganizowana. Niestety, jesteśmy bezradni wobec sił nadprzyrodzonych. Pozdrawiam Cię i życzę dobrego nastroju bo przecież przed nami Wielkanoc.
UsuńCiekawy wywiad.Coś mi się wydaje,że już ten wywiad Marzeny gdzieś czytałem,tylko nie pamiętam czy w Twoim blogu, czy w jakiejś innej gazecie.Moja wnuczka we wtorek poleciała do Tajlandii.Już sam przylot do Dubaju/przesiadka/ oraz do Bangkoku zrobił na niej niesamowite wrażenie.Dzisiaj ma zwiedzać kraj ze słynnym mostem na rzece Kwai,który kojarzony jest z angielsko-amerykańskim dramatem w Czasie II wojny światowej,pamiętam tą melodię /gwizdaną/ z filmu "Most na rzece Kwai"
OdpowiedzUsuńA wracając do Indii to rzeczywiście kraj luksusów - pałace radżów oraz niesamowite ubóstwo w ogóle nam nie znane,kraj wielkich kontrastów.Dzięki za ten wywiad i pozdrowienia dla Marzeny i Twojej rodziny.
To bardzo ciekawe, co napisałeś o podróżach wnuczki. Myślę, że będziesz mógł się dowiedzieć wielu ciekawych rzeczy po Jej powrocie. Niedawno czytałem trochę o tym co się dzieje w krajach arabskich na Bliskim Wschodzie, o bogactwie emiratów na Półwyspie Arabskim - jestem oszołomiony. Do czego to wszystko doprowadzi?
UsuńAle to osobny temat i nie na teraz przed świętami. Pozdrawiam !