Żal kina „Krokus” w
Jedlinie, ciąg dalszy rozrachunków z przeszłością
Zebrało mnie na zwierzenia. W
ostatnim odcinku blogowym napisałem o moim pierwszym miejscu pracy, ale to
zupełnie bezwiednie, bo przecież chciałem tylko zachęcić moich Czytelników do
lepszego poznania jednego z zakątków naszego regionu. Można to również
traktować jako dług wdzięczności dla mojej pierwszej szkoły, dla mieszkańców
peryferyjnego osiedla „starożytnego” Boguszowa. Pomyślałem dzisiaj, że taki sam
dług wdzięczności jak Staremu Lesieńcowi, wypadałoby złożyć mojemu ostatniemu
miejscu pracy. A jest nim sąsiadujące z Głuszycą miasteczko-uzdrowisko, Jedlina-Zdrój.
Ale Jedlina-Zdrój, to zupełnie
inna sprawa. W tym mieście miałem przyjemność znacznie wcześniej przepracować w
szkolnictwie i oświacie 15 lat. Potem moje ścieżki życiowe poprowadziły mnie
gdzie indziej, by zupełnie przypadkowo na koniec mojej drogi zawodowej powrócić
do Jedliny jeszcze na dwa i pół roku. Tym razem spełniałem się w zupełnie nowej
roli. Zostałem, jak to się pięknie nazywa, animatorem
jedlińskiej kultury.
I w tym momencie muszę się
przyznać do dość osobliwej przypadłości.. Pod względem moich związków
uczuciowych ze stronami rodzinnymi jestem bigamistą . Kocham Głuszycę, w której
mieszkam od dawna i w której dane mi było popracować aż 13 lat w cudownej
szkole, w „Uniwersytecie za rzeczką”, „głuszyckiej Sorbonie” (takimi bardzo
sympatycznymi epitetami obdarzano szkołę włókienniczą), ale kocham też sąsiadującą z Głuszycą
Jedlinę-Zdrój, która była moim drugim wieloletnim miejscem pracy. W Jedlinie
byłem szefem oświaty, a także radnym, a nawet przewodniczącym rady, potem w
Głuszycy najważniejszym samorządowcem w drugiej kadencji samorządów
terytorialnych. Mogę powiedzieć, że poznałem te miejsca i ich mieszkańców, a mój
dług wdzięczności staram się spłacić teraz pokazując ich atuty gdzie się tylko
da. O Głuszycy napisałem książkę „Głuszyckie kontemplacje”. W Jedlinie-Zdroju
też w najbliższym czasie ma się ukazać moja książka „U źródeł Charlotty” i
będzie to, jak znam Jedlinę, ważne wydarzenie kulturalne. O obu miasteczkach
napisałem wiele w moim blogu, ale także na innych portalach internetowych,
opowiadam też co się da w lokalnej rozgłośni wałbrzyskiego radia „złote
przeboje”. Piszę i mówię też z emocjonalnym zaangażowaniem o bliskim mi
Wałbrzychu, Szczawnie-Zdrój, Walimiu, Mieroszowie, Czarnym Borze, Starych
Bogaczowicach, słowem o całej ziemi wałbrzyskiej, a nawet sięgam nieco dalej,
bo w pobliżu mamy wiele atrakcyjnych miejsc, do których warto zajrzeć, a
turystyka jak wiadomo, nie zna granic.
No ale czas powrócić do głównego
wątku, mojego ostatniego doświadczenia w karierze zawodowej.
Jedlińskie Centrum Kultury
mieściło się wówczas w okazałym budynku dawnego kina „Krokus” w części
uzdrowiskowej miasta. Wcześniej wyprowadzono stąd miejską bibliotekę do „starej
szkoły” przy ulicy Piastowskiej. W rezultacie CK miało do dyspozycji pomieszczenia
po bibliotece, a także salę kinową. Był też czynny barek gastronomiczny „Krokus” z napojami alkoholowymi. Korzystali z
niego kuracjusze oraz tzw. „stali bywalcy”, ale niestety, także młodzież
Obiekt CK położony na końcu
serpentyn wiodących z Wałbrzycha do miasta był dobrą jego wizytówką. W okresie
świątecznym ozdobiony iluminacjami świetlnymi, ciekawy architektonicznie
budynek, witał przyjaźnie przejeżdżających podróżnych.
Odbywały się tu liczne imprezy
kulturalne, występy artystyczne, koncerty, wystawy, wieczorki taneczne, spotkania z ciekawymi
ludźmi, uroczystości miejskie. Obiekt był dobrą bazą dla organizowanych
corocznie w Parku Zdrojowym Festiwali Teatrów Ulicznych, Festiwalu Zupy i
innych wydarzeń kulturalnych. Tu właśnie odbywały się jarmarki świąteczne, a od
czasu do czasu pojawiało się wałbrzyskie kino z najgłośniejszymi filmami. Jedliński artysta-malarz, Zygmunt Żyłak,
ozdobił ściany baru dowcipnymi rysunkami i rymowanymi dowcipami, a nad wejściem
do sali kinowej umieścił olbrzymią, kolorową panoramę miasta.
Muszę przyznać, że przez dwa lata
związałem się uczuciowo z tym miejscem, toteż wieść o planach przeniesienia CK
do „starej szkoły”, tam gdzie biblioteka, nie budziła mojego entuzjazmu.
Budynek kina wymagał remontu, zwłaszcza dach. Pojawił się kontrahent gotowy
kupić obiekt, dokonać gruntownej odbudowy i uczynić z niego nowoczesny hotel z
restauracją i salkami konferencyjnymi. To w jakiejś mierze łagodziło niepokój
co do przyszłości obiektu i miejskiej kultury.
Przeprowadzka w nowe miejsce
stała się faktem, a ja z nostalgią uzmysłowiłem sobie, że wróciłem znów do swojej
„starej szkoły”. Ale nie było mi dane zabawić tu zbyt długo. Odnowa budynku
szkolnego, jego przystosowanie do nowej roli, większy zakres obowiązków dyrektora
CK w związku z realizacją kolejnych zadań inwestycyjnych i
rekreacyjno-sportowych w mieście, to wszystko wiązało się z potrzebą
zatrudnienia człowieka młodszego, doświadczonego i przedsiębiorczego. Tak się
też stało. Nowy dyrektor to strzał w dziesiątkę, a efekty cieszą, bo „stara
szkoła” nabrała nowego blasku i dobrze służy swoim celom. Natomiast budzi
niepokój los budynku dawnego kina „Krokus”, które stoi opuszczone i bezużyteczne.
Dawne plany poszły w dal, tylko
kina, tylko kina i spektakli w kinie
„Krokus” żal !
Fot. Alicja Gisterek
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz