Blog to miejsce do podzielenia się na piśmie z innymi internautami moimi fascynacjami. Dotyczą one głównie regionu wałbrzyskiego, w którym przeżyłem już ponad pół wieku Będę o nim pisał, dzieląc się z Czytelnikami moimi refleksjami z przeczytanych książek i osobistych doświadczeń związanymi z poznawaniem jego historii i piękna krajobrazów.

niedziela, 28 sierpnia 2011

Nauki z przeszłości


Do niemieckiej przeszłości Głuszycy warto powracać po to, aby się z niej nauczyć czegoś dobrego. Bogata kolekcja poniemieckich pocztówek i fotografii  zgromadzona przez Grzegorza Czepila (można ją obejrzeć na głuszyckiej stronie internetowej, a także w prywatnej, domowej galerii w Głuszycy Górnej) pokazuje jak piękna to była miejscowość – zadbana, czysta, kolorowa, pełna zieleni i kwiatów. Wypielęgnowano atrakcyjne ścieżki spacerowe w górę nad stawami w centrum miasta, ale także w dolnej części Głuszycy nad dzisiejszymi ogródkami działkowymi, gdzie również wznoszą się kaskadowo do góry dziś już zarośnięte stawy Była też wytyczona trasa spacerowa na tzw. „Skałkę” (Kaiser Wilhelm Fels - Cesarskie Skały) z punktem widokowym na miasto. Głuszycą można było się zachwycić, bo było to młode, tętniące życiem, uprzemysłowione osiedle. Warto się dokładniej przyjrzeć elewacjom budynków wzdłuż głównych ulic i wyobrazić je sobie jako jasne, świeże, ukwiecone. Gdyby udało się je odnowić, dopiero wtedy dojrzelibyśmy walory ich architektury. Drogi były pozamiatane, bo część obowiązków spadała na mieszkańców. Być może skutkiem tego lepiej dbali o czystość i porządek w mieście. Przeglądając wydawaną w Głuszycy gazetę lokalną „Wüstegiersdorfer Grenz-Bote” ze zdziwieniem oglądamy dziesiątki różnego rodzaju reklam i ogłoszeń miejscowych restauracji, zakładów usługowych, sklepów, kas zapomogowych. Są zaproszenia na koncerty, wieczorki taneczne, spotkania, uroczystości. Dużo miejsca zajmuje promocja turystyki górskiej na Wielką Sowę, Rogowiec, Waligórę, do schroniska „Andrzejówka”. Piszę o gazecie wydawanej w latach 80-tych XIX wieku dla Głuszycy, Jedliny-Zdroju i Walimia, a więc dla gmin, które właśnie niedawno zawarły międzygminne porozumienie o nazwie „Tajemniczy Trójkąt”. Już 130 lat temu Niemcy dostrzegli, że te gminy wiąże bardzo mocno wspólne położenie u podnóża masywu Włodarza i że działając razem stanowią niezwykle atrakcyjny pod względem turystyczno-wypoczynkowym organizm.
Umowa pomiędzy gminami „Trójkąta” została podpisana w odradzającym się z dewastacji pałacu „Schloss Tannhausen” w Jedlince, byłym majątku rodów Seher Thoss, von Pückler i Bőhm, a obecnie – firmy L&L braci Ledów z Jaworzna na G. Śląsku. W 1744 r. pałac odwiedził król pruski Fryderyk II Wielki w czasie wojen prusko-austriackich o Śląsk. W latach 1942-1944 stał się on siedzibą sztabu organizacji TODT, która kierowała budową podziemnych sztolni pod nazwą „Riese” w Górach Sowich. Znamienita przeszłość pałacu (z wyłączeniem czasów wojny i powojennych) jego położenie w punkcie centralnym dla trzech sąsiadujących ze sobą gmin, Głuszycy, Jedliny-Zdroju i Walimia, wydają się dobrym znakiem powodzenia tej inicjatywy, która już dała o sobie znać wspólnie realizowanym kalendarzem imprez kulturalnych i turystyczno-sportowych, a także przedsięwzięć promocyjnych.

Ważnym jest, o czym pisałem już w poprzednich postach, że pałac znalazł wreszcie właścicieli odtwarzających z powodzeniem jego dawną świetność.

Od byłych niemieckich gospodarzy tych ziem możemy nauczyć się wiele dobrego, przede wszystkim traktowania wszystkiego co publiczne w mieście jako wspólne dobro, a zarazem traktowania dobra wspólnego jako własne. Tak bardzo brakuje nam tego w czasach współczesnych. Skąd się biorą jakże częste akty wandalizmu w miejscach publicznych, nie mówiąc już o nagminnym śmieceniu, niszczeniu, dewastacji wszystkiego co po drodze?  Przecież to jest nasz wspólny dorobek, nasza „ojcowizna” w naszej małej ojczyźnie. Wiem, że bardzo patetycznie brzmią  w tym momencie te słowa, ale nie umiem tego powiedzieć inaczej. Może właśnie brakuje nam na co dzień tego rodzaju patosu, może za mało się mówi wzniośle, tak jak w kościele na ambonie, o rzeczach wydawałoby się zupełnie przyziemnych. Czy to, że wracając późną porą z kumplami rozwalam stojący przy drodze znak drogowy, albo kosz na śmieci, to nic nie znaczy, to jest zabawa, dowód mojej odwagi, niezależności?
Wiem, że to moje pisanie nie ma sensu. Przeczytają  je moi najwspanialsi Czytelnicy, którzy myślą tak samo jak ja. A może jednak? To że myślimy tak samo, to za mało. Trzeba o tym mówić, trzeba reagować.
Ktoś powiedział: nie bójmy się  swoich wrogów, po nich wiemy czego się możemy spodziewać, nie bójmy się swoich przyjaciół, w najgorszym przypadku mogą nas zdradzić, ale najbardziej bójmy się ludzi obojętnych.
Róbmy wszystko co się da, bądźmy albo za, albo przeciw, ale nie bądźmy obojętni !

P.S. Wszystkie fotografie  -  z kolekcji Grzegorza Czepila.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz