Blog to miejsce do podzielenia się na piśmie z innymi internautami moimi fascynacjami. Dotyczą one głównie regionu wałbrzyskiego, w którym przeżyłem już ponad pół wieku Będę o nim pisał, dzieląc się z Czytelnikami moimi refleksjami z przeczytanych książek i osobistych doświadczeń związanymi z poznawaniem jego historii i piękna krajobrazów.

czwartek, 30 czerwca 2016

Brońmy się przed zaćmieniem

historia kołem się toczy

Jak napisał Orwell "Polityka została wymyślona po to żeby KŁAMSTWO brzmiało jak PRAWDA" . Ktoś inny dodał, że to samo dotyczy religii.
Niestety żyjemy w świecie, w którym nie da się już żyć zarówno bez polityki jak i religii. Dziś nie potrafimy sobie wyobrazić państwa bez tych fundamentów. Czy oznacza to, że żyjemy permanentnie w kłamstwie?

Inny filozof i myśliciel opisał szczegółowo zjawisko tzw. alienacji władzy świeckiej i duchownej, alienacji, czyli wyobcowania, odosobnienia. Obie władze żyją w swoim szczelnie wyizolowanym świecie. Ten uczony nazywa się Karol Marks. Warto czytać tego autora. Idea komunizmu w jego teorii wydaje się niezwykle mądra i powabna. Nie przewidział on tego, że  może  zostać wykorzystana w okrutny sposób przez polityków.

"Nie znam nikogo kto od czytania Marksa został komunistą, za to znam wielu, którzy stracili wiarę na skutek kontaktów z księżmi" -  to są słowa przypisywane Józefowi Tischnerowi. 

Znany historyk Norman Davies nazwał pierwszą połowę XX wieku w Europie – „Europą podczas zaćmienia”. Tę fazę zaćmienia spowodowały nie tylko dwie wojny światowe, ale również mordercze reżimy polityczne, w których wewnętrzna rodzima nienawiść unicestwiła jeszcze więcej dziesiątków milionów ludzi niż toczone przez nie wojny.(…)Totalitarne okropieństwa komunizmu i faszyzmu, dodane do okropieństw wojny totalnej dają nieporównywalny z niczym rejestr śmierci, nieszczęścia i upodlenia.”

Czym jest totalitaryzm?  Jakie są jego główne cechy? Czym się charakteryzuje?

Słownikowe pojecie totalizm pochodzi ze średniowiecznego terminu łacińskiego totalis, czyli całkowity, a cofając się w czasie: z łaciny- totus, czyli cały. Słownikowa definicja totalizmu to „faszystowski system organizacji państwa polegający na ingerencji państwa we wszystkie dziedziny życia społecznego, kulturalnego i politycznego, sprawowaniu nad nimi ścisłej kontroli odgórnej przy jednoczesnym całkowitym zniesieniu kontroli społecznej; wyraża się w prześladowaniu elementów postępowych, w ograniczaniu większości praw obywatelskich i militaryzacji życia społecznego.

Benito Mussolini głosił: „ wszystko w państwie, nic poza państwem, nikt przeciwko państwu”. I choć była to ogólnikowa fraza, wykorzystywana raczej do celów propagandowych niż w rzeczywistości, powiedzenie to dobrze definiuje teoretyczne założenia nowotworzonego systemu.

Kościół niezbędny był państwu włoskiemu do uzyskania poparcia dla faszyzmu, dlatego też w lutym 1929 roku Mussolini i kardynał Gasparri podpisali traktaty laterańskie mające na celu osiągnięcia porozumienia politycznego z Watykanem. Traktaty składały się z trzech dokumentów: uznającego wzajemną suwerenność państwa włoskiego przez kościół i suwerenność papieża w Watykanie, konwencję finansową, według której państwo włoskie płaciło Watykanowi odszkodowanie za utratę Państwa Kościelnego, konkordat regulujący stosunki państwa i kościoła we Włoszech, naruszający świecki charakter państwa. Traktaty laterańskie były dużym sukcesem propagandowym. Mussolini przedstawił siebie, jako tego, który położył kres niezgodzie pomiędzy państwem a kościołem i zdobył w tenże sposób poparcie do tej pory wrogich lub obojętnych mas.


Przymiotnik „totalitarny” po raz pierwszy został użyty w 1924 roku we włoskiej publicystyce liberalno- antyfaszystowskiej na określenie państwa, w którym partia będąca u władzy starała się zniszczyć wszelkie inne ugrupowania, stosowała ostre represje wobec opozycji, ograniczyła wolność polityczną i cywilną i coraz bardziej kontrolowała społeczeństwo.

Włoski historyk Massimo Salvatori pisząc o różnych obliczach systemu totalitarnego podaje następującą kombinację czynników:

- obecność jedynej partii w systemie instytucjonalnym, kierowanej przez charyzmatycznego wodza, będącego obiektem kultu jednostki oraz przez wąską grupę przywódczą, która za pomocą swej dyktatury zdominowała całkowicie kraj i jego organizmy
- utworzenie sieci organizacji, mających na celu stałe mobilizowanie wielkich mas, począwszy od młodzieży, do służby na rzecz dyktatury i rozpowszechniania jej haseł w celu uzyskania poparcia
- systematyczne represje za pomocą środków terrorystycznych, używając do tego zarówno specjalnego sądownictwa, jak i organów policyjnych oraz uciekając się do akcji bojówek podporządkowanych władzy dyktatorskiej
- użycie środków masowego przekazu do natrętnej propagandy reżimu
- służalczość instytucji kulturalnych
- silny wpływ państwa na gospodarkę w celu wzmocnienia sił zbrojnych
- podniesienie roli ideologii partyjnej do swoistej „religii politycznej”, mającej na celu wielbienie wodza i apoteozę reżimu.

Z historii wiemy, że we Włoszech urodził się system faszystowski i totalitarny, ale jego sukcesorami stały się Hitlerowskie Niemcy i Leninowsko-Stalinowska Rosja.
Jedynie przez krótki okres czasu termin totalitaryzm odnoszono tylko do faszyzmu włoskiego, już od 1928 roku używano go jako wspólnego mianownika obejmującego zarówno faszyzm, jak i komunizm. Oba reżimy nigdy nie były identyczne:  zmieniały się z upływem czasu i każdy system rodził własne potomstwo. Ale oba miały ze sobą o wiele więcej wspólnego, niżby byli skłonni przyznać ci, którzy je wprowadzali w czyn.
Wciąż trwają dyskusje, który z ustrojów państw można określić jako czysto totalitarny. Wszyscy zgodnie twierdzą, iż nazistowskie Niemcy, stalinowski Związek Radziecki oraz Chiny w erze Mao Zedonga były państwami totalitarnymi w pełnym znaczeniu tego pojęcia . Natomiast Hiszpania generała Franco, Włochy Mussoliniego, Chile Augusta Pinocheta  bywają określane jako systemy autorytarne lub częściowo totalitarne. Współcześnie system rządów totalitarnych istnieje w Korei Północnej od czasów rządów Wiecznego Prezydenta Kim Ir Sena.

Dogłębną krytyką totalitaryzmu i autorytaryzmu jest dwutomowe dzieło filozofa Karla R. Poppera opublikowane po raz pierwszy w 1944 roku,  zatytułowane „Społeczeństwo otwarte i jego wrogowie”. Społeczeństwo otwarte to takie, w którym jednostka uzyskuje prawo do osobistych decyzji, ludzie są równi na starcie do konkurencji i są traktowani w równy sposób - bez przywilejów, jakie może dawać urodzenie, bogactwo lub władza. Jest to więc po prostu wizja demokracji. Termin społeczeństwa otwartego, którego głównymi cechami jest wolność i indywidualizm jednostki przeciwstawiał Popper totalitaryzmowi, którego społeczeństwo nazywał zamkniętym.

Jest to temat zbyt obszerny i nie nadający się do szerszego rozwinięcia w internetowym blogu.

Dlaczego poruszam ten temat być może znany wielu moim Czytelników z lekcji historii i z mediów?

Otóż dlatego, że wciąż jeszcze nie potrafimy z przeszłości wyciągać wniosków dla teraźniejszości. Jakże często mówimy o lekcjach historii, że trudno przecenić ich wartość, niestety rzadko robimy z tego użytek. Nasza współczesna rzeczywistość najdobitniej świadczy o tym, że do perfekcji opanowaliśmy sztukę zapominania. Lekceważymy sobie wynikającą z doświadczeń z przeszłości prawdę, że historia kołem się toczy.

Nie jest jeszcze za późno, by odwrócić w naszym kraju trend polityczny, tak bliski totalitaryzmowi  we Włoszech, Niemczech i Rosji z I połowy XX wieku. Trzeba zrobić wszystko, by to grożące nam niebezpieczeństwo nareszcie zrozumieć. Chyba, że ulegliśmy tak jak to miało miejsce nie tak przecież dawno, bo mniej więcej sto lat temu, ponownemu zaćmieniu umysłu.

środa, 29 czerwca 2016

Poszukiwaczom cudów natury


głuszyckie cudo natury


W ciepłe słoneczne weekendy będziemy szukać miejsc, gdzie można wybrać się na wycieczkę, by spędzić czas w ciszy i spokoju, w bezpośrednim kontakcie z naturą. Osobom lubiącym odkrywać nadzwyczajne zjawiska przyrodnicze i krajobrazowe proponuję wciąż jeszcze mało znaną głuszycką atrakcję.

Są nią byłe kamieniołomy w Głuszycy Górnej.

Po tych kamieniołomach eksploatowanych za Niemców w czasie wojny i w pierwszych latach powojennych pozostały nieliczne ślady. Najwięcej w postaci głazów skalnych melafiru rozsianych w okolicy. Natomiast tym co budzi zainteresowanie przybyszów jest szczególnej miary uroczysko ukształtowane samoczynnie przez naturę w miejscu dawnego kamieniołomu pozostawionego „na pastwę losu” w momencie, kiedy wydobycie skalnego kruszcu przestało być dla socjalistycznej gospodarki PRL-u opłacalne. I jest w tym swego rodzaju paradoks, bo do dziś przy rosnącym zapotrzebowaniu na wydobycie kamienia mielibyśmy w tym miejscu  „krajobraz księżycowy”,  znany nam dobrze z  Rybnicy Leśnej w pobliżu schroniska „Andrzejówka”. A tak zbocze góry jakoś się uchroniło, częściowo tylko rozdarte dynamitem i wyrąbane młotami, teraz po latach dobrze już zarośnięte przez mchy i porosty i ozdobione przez przyrodę.

Co tak mocno przykuwa moją uwagę, dlaczego chcę namówić weekendowych turystów na wycieczkę w te strony?

Proszę sobie wyobrazić potężną kilkusetmetrową ścianę skalną, wznoszącą się wysoko na wschodnich zboczach masywu Ostoi w Górach Suchych, zwieńczoną u góry bujną roślinnością lasów sosnowych, świerkowych i bukowych, a  w dole w głębokim kanonie dawnego wyrobiska -  rozległą, nieruchomą, przejrzystą taflę wodną. Akwen o nieuregulowanych kształtach liczy sobie ponad 300 metrów długości. Jezioro otaczają  jak w ornamencie pokryte bujną roślinnością wysokie, przepastne brzegi. W niektórych miejscach można po nich spacerować zachwycając się cudami natury. O każdej porze roku znajdujemy tu zdumiewające rozmaitością kształtów i barw, rzadko spotykane okazy bujnej flory i fauny, zadziwiające formy skalne, cieki wodne, wodospady, a zimą zamarznięte kaskady, sople lodu, zwisające bryły lodowe i śnieżne.

Jezioro jest łatwo dostępne w miejscu, gdzie znajduje się rozległa polana, wykorzystywana przez amatorów kąpieli i wędkarzy. Raz do roku pod koniec lata stawiana tu była duża estrada i odbywał się nocny maraton muzyki młodzieżowej „Open Air Festiwal Kamyki w Głuszycy”. Od paru lat ze względów bezpieczeństwa festiwal muzyczny zastępuje rewia samochodów terenowych dawnych mark.

Urządzenie w tym miejscu przystani wodnej, wytyczenie i zabezpieczenie ścieżek spacerowych i  miejsc widokowych, uruchomienie punktu gastronomicznego, pozwoliłoby przyciągnąć turystów i miłośników przyrody, bo jest to znakomite miejsce rekreacji i wypoczynku. Taki cel postawiła sobie gmina. Na początek pokryła asfaltem drogi dojazdowe, co znacznie ułatwia dotarcie do kamieniołomu. Obecnie można już dojechać polną drogą asfaltową do samego zalewu. 


Amatorzy pieszych wycieczek po spacerze wzdłuż jeziora tam i z powrotem mogą udać się leśnym duktem na samą górę, skąd w oddali rozpościera się panorama miasta, a na dalszym planie Góry Sowie, z masywem Włodarza i królującą w oddali wieżyczką na Wielkiej Sowie. Natomiast u stóp w dole rozpościera się karkołomna przepaść wyrobiska kamieniołomu z błyszczącą taflą wodną jeziora. To niewątpliwie jedno z niezwykłych i  najpiękniejszych miejsc widokowych w okolicy.

To jeszcze nie wszystko. Warto wybrać się ścieżką leśną do pasa granicznego z Czechami i wiodącym dalej szlakiem turystycznym możemy dojść do przejścia turystycznego w  Głuszycy Górnej. W parę minut schodząc po czeskiej stronie  trafimy na sąsiadujące ze sobą restauracje w Janowiczkach, zawsze gościnne dla polskich wycieczkowiczów. Warto też pospacerować po tej zadbanej i uroczej wsi. Pięknie położone Janowiczki robią wrażenie z uwagi na rozpościerające się widoki i zadbane domki letniskowe.

Do kamieniołomu możemy dojechać z  Głuszycy, kierując się w kierunku stacji kolejowej w Głuszycy Górnej, a dalej świeżo wyasfaltowaną obwodnicą w kierunku Łomnicy. Można też dojechać skręcając tuż za mostem w Łomnicy do Głuszycy Górnej. W połowie drogi jest wyasfaltowana przecznica prowadząca wprost pod górę nad zalew wodny. Obok polany nad jeziorkiem jest sporo miejsca na zaparkowanie samochodu.

Wycieczka samochodem z Wałbrzycha do kamieniołomu w Głuszycy Górnej zajmie około pół godziny, spacer wokół akwenu – około godziny, podejście w górę i powrót – kolejną godzinę. Jeśli zdecydujemy się na Janowiczki może potrwać to trochę dłużej. Ale z małego relaksu i posiłku możemy skorzystać też w samej Głuszycy. W drodze powrotnej można się zatrzymać w nowo otwartym, cieszącym się dobrą opinią „Gościńcu Sudeckim” tuż przed zakrętem do Łomnicy, albo też nieco dalej w Łomnicy na słynnym już na całym Dolnym Śląsku „Łowisku Pstrąga”. Obydwa punkty gastronomiczne mają do zaoferowania nie tylko smaczne posiłki i napoje, ale też inne niespodzianki. W centrum miasta tanie obiady oferuje Jadłodajnia „Finezja”, w której można obejrzeć ciekawą galerię pocztówek i fotografii przedwojennej Głuszycy.

W sumie jest to interesująca i atrakcyjna półdniowa lub całodzienna wycieczka. Cały dzień trzeba sobie zarezerwować, planując pieszą wycieczkę z kamieniołomu do  czeskich Janowiczek i z powrotem. Nie musimy tam zresztą iść pieszo, możemy podjechać samochodem na parking w pobliżu przejścia granicznego w Głuszycy Górnej, stąd do Janowiczek jest pół godziny spaceru.

Jeśli planujecie weekendową wycieczkę w góry, tam gdzie można jeszcze znaleźć spokój, ciszę, piękno przyrody i impuls do pobudzenia swej wyobraźni, proponuję były kamieniołom w Głuszycy.


                                                                                                


niedziela, 26 czerwca 2016

O nadchodzącym lecie - w ostatnią niedzielę czerwcową


poznajmy najbliższe okolice

Kończy się tegoroczny czerwiec, miesiąc wyjątkowy, bo wszystko co się dzieje w polityce kraju i za granicą przesłoniły wydarzenie Euro 2016. Nareszcie mamy coś pocieszającego. Wprawdzie nasi piłkarze serwują nam za każdym razem napięcie nerwowe sięgające zenitu, ale mają fart i idą do przodu. Kolejny horror czeka nas na sam koniec czerwca, tym razem z Portugalią. Kto mógł przewidzieć taki splot wydarzeń – bezpośrednia konfrontacja Lewandowski – Ronaldo.

Trochę zawiodła nas czerwcowa aura, najpierw było dość chłodno jak na ostatni miesiąc wiosenny, potem zrobiło się gorąco, ale przerywane potężnymi burzami z huraganem. Na szczęście u nas nie było tak źle jak w innych regionach kraju. Mogło być przecież znacznie gorzej. Ominęły nas gwałtowne burze, wichury, trąby powietrzne, podtopienia i powodzie. Nie pozrywało linii energetycznych, nie brakowało prądu i gazu. Kalendarzowe lato już się zaczęło, przed nami miesiące wakacyjne, lipiec i sierpień, daj Boże słoneczne, ciepłe, spokojne. Nie jest źle. Dość narzekania. Precz z malkontenctwem, ono nas dołuje, a przecież wokół nas majestatyczne góry. Polało  -  będą grzyby w lesie, będą cieple wieczory grillowe, będzie lato, bo musi być. 

Wpadł mi w oko grzbiet książki „Przygody dobrego wojaka Szwejka” Jarosława Haška. Nabyłem ją  bezpośrednio po którymś tam pobycie w Pradze. A książkę chciałem koniecznie mieć, po tym jak w Pradze skorzystałem z dobrodziejstw  gospody „Histinec u Kalicha”, niedaleko centrum „Na Bojišti 12-14”. To wesoły lokal, do którego gościnnie zaprasza manekin Szwejka przy wejściowej bramie. Złoty płyn chmielowy leje się tam strumieniami, a do tego smakowite dania mięsne, kotlety, gulasze, golonki, no i niezastąpiona niczym czeska gotowana kapusta o specyficznym słodkawo-kwaśnym smaku, a w ogóle obfity wybór wszystkiego czego dusza zapragnie, a kieszeń wytrzyma. No i oczywiście, czeska, nastrojowa muzyka sącząca się z głośników w równym tempie z kuflowym napojem. Być w Pradze, a nie być „u Kalicha”, to znaczy nigdy nie poczuć, nie doświadczyć i nie pojąć, skąd się brał ustawiczny, niewyczerpany, rozbrajający optymizm dobrego wojaka Szwejka. On się brał z prostego założenia, nigdy nie jest tak źle, aby nie mogło być jeszcze gorzej. Cieszmy się dniem dzisiejszym, nie myślmy o jutrze, tego nigdy nie da się przewidzieć, co będzie. Nie odkładaj na jutro tego dobrego, co możesz przeżyć dziś. To najprostsza maksyma życiowa, a ile w niej głębokiej roztropności. Pomyślmy przez chwilę o tym wszystkim, po dobrym obiedzie, przy niedzieli.


Przechodzę jednak do meritum sprawy, jak spędzić lato przyjemnie i pożytecznie. Oto motto do tematu z wiersza Czesława Miłosza:

Kto chce malować świat w barwnej postaci,
Niechaj nie patrzy nigdy prosto w słońce,
Bo pamięć rzeczy, które widział straci,
Tylko łzy w oczach zostaną piekące.

Niechaj przyklęknie, twarz ku trawie schyli
I patrzy w promień od ziemi odbity.
Tam znajdzie wszystko cośmy porzucili:
Gwiazdy i róże, i zmierzchy i świty”.

                                      

„Lato, lato, lato czeka … słyszymy w znanym przeboju „lata z radiem”. I choć na prawdziwe lato musimy jeszcze trochę poczekać, to jednak przyjdzie czas, że jak co roku zabłyśnie słońce i obdarzy nas ciepłem, co zachęci do letnich wycieczek plenerowych. O tym gdzie się wybrać pisałem już mnóstwo razy w moim blogu „tu jest mój dom”, ale wiadomo, że zagląda do niego tylko garstka Czytelników. Dobrze jest mieć pod ręką dobry przewodnik turystyczny lub kolorowe albumy, ale nie są one łatwo dostępne i nie ma ich zbyt wiele, by mogły trafić do każdego domu. Niestety, nasze możliwości, gdy próbujemy dokonywać wcześniejszego wyboru są ograniczone. W wielu materiałach promocyjnych dominuje tandetna reklama w miejsce rzetelnej informacji o godnych uwagi i zainteresowania atrakcjach turystycznych
.
W bogato ilustrowanej książce „Wałbrzyskie powaby” w rozdziale „Mój powiat w obiektywie”  piszę o dwóch albumach powiatowych „Powiat wałbrzyski – nie odkryte piękno” z 2008 roku i „Ziemia wałbrzyska – Zagłębie atrakcji” z roku 2011, zachęcając do ich poznania. Istotnie dają one wyobrażenie o walorach krajobrazowych bliskich nam obszarów, obfitości atrakcji turystycznych, rozmaitości form wypoczynku.

Pojawił się na naszym rynku ilustrowany  Przewodnik po Ziemi Wałbrzyskiej, Wyd. II poszerzone z 2005 roku, Anny Będkowskiej-Karmelity i Krzysztofa Kułagi. Czytamy w nim:
Ziemia Wałbrzyska to niezwykle atrakcyjny pod względem turystycznym obszar, będący mozaiką przeróżnych krajobrazów, obfitujący w liczne ruiny zamków, zabytkowe budowle, „podziemne miasta”, parki krajobrazowe, tereny sportów zimowych. To region mało znany nie tylko dla obcokrajowców, ale i dla mieszkańców naszego kraju, często zaskoczonych bogactwem i pięknem tej ziemi.
Przewodnik przedstawia ciekawe miejsca w okolicach Wałbrzycha: ich historię, położenie, przyrodę, zabytki, atrakcje, imprezy sportowe i kulturalne, szlaki turystyczne i rowerowe.

W tym felietonie chcę też wypromować rzadki album, niestety już „biały kruk”, bo trudno  dostępny na rynku księgarskim. Znajdziemy go w bibliotekach, być może na regałach urzędów. Zalega zapewne półki niektórych domów. W moim znajduje się na poczesnym miejscu, gdyż od samego początku był dla mnie rarytasem.

Mowa o albumie „Obrazy przyrody wałbrzyskiej” Krzysztofa Żarkowskiego, wydanym w 1999 roku przez Agencję Reklamową ‘Mirwal” w Wałbrzychu ze wsparciem Urzędu Miejskiego.

„O Wałbrzychu, mieście wśród gór i lasów, o jego malowniczym położeniu mówiono i pisano już niejednokrotnie. Nigdy jednak nie było sposobności pokazać choćby skromnej liczby fotografii oddających autentyczne piękno i unikatowy charakter otaczającej nas przyrody” – czytamy we wstępie albumu.
Słowo pisane zajmuje zresztą  w nim niewiele miejsca. Album przemawia wizualnie artystycznymi fotografiami dziwów przyrody z naszych lasów, kobierców kwiatowych na łąkach, unikatowymi obrazkami roślin, owadów, ptaków i zwierząt, słowem najcudowniejsza flora i fauna otaczającego nas świata przyrody.
Koneserom przyrody powiem, że możemy w nim zobaczyć leśne obrazki z Chełmca, Książańskiego Parku Krajobrazowego, Trójgarbu, z  okolic Andrzejowki w Rybnicy Leśnej. Z rzadkich  roślin  - dziewięćsił bezłodygowy, wawrzynek wilcze łyko, wełniankę wąskolistną, złocień właściwy, storczyk męski, naparstnicę purpurową. Z ptaków -  orlika pospolitego, pustułkę, puszczyka, samca sikorki bogatki i krogulca. Ze zwierząt – muflony, lisy, padalce, salamandry, wiewiórki, kierdel owiec z jagniątkami. Oczywiście nie wymieniłem tu wszystkiego, bo kolorowych obrazków jest ponad sześćdziesiąt, wszystkie znakomite pod każdym względem, budzące podziw i zdumienie. Możemy sobie wyobrazić ile kosztowało to czasu, cierpliwości i samozaparcia, aby z aparatem fotograficznym zaczaić się w ukryciu i czekać aż pojawi się pożądana istota żywa, by ja utrwalić w obiektywie.

Ale Krzysztof Żarkowski, to przyrodnik z powołania, z wykształcenia leśnik, z zamiłowania ornitolog, a do tego zawodowy fotograf. Dał się też poznać w licznych wydawnictwach prasowych i albumowych, a także jako uczestnik plenerów fotografii przyrodniczej i spotkań z młodzieżą w ośrodkach kultury.

Nie wątpię, że Krzysztof wziął sobie do serca wskazania z wiersza Czesława Miłosza i niejednokrotnie musiał się nisko schylić lub przyklęknąć, by uchwycić w aparacie ten moment niepowtarzalny, który decyduje o oryginalności fotografii. Wybór zdjęć do albumu nie był łatwy, bo uzbierało się ich sporo. Drogocenna pasja utrwalania niezwykłych zjawisk przyrody jest u Krzysztofa wieloletnia.

„Ten niewielki zbiór fotografii, owoc dwóch lat pracy jest tylko cząstką z bogatej kolekcji Krzysztofa Żarkowskiego – czytamy we wstępie albumu – zawiera on tylko fragment mówiący o fascynacjach autora. Pozwala jednak spojrzeć optymistycznie i z nadzieją na odradzającą się wokół nas przyrodę”.
Myślę, że byłoby dobrze, gdyby udało się dotrzeć do albumu Krzysztofa Żarkowskiego, zanim wybierzemy się  latem w weekendowy plener. Album pokazuje jak należy patrzeć na otaczający nas świat fauny i flory, jak wyłuskiwać z niego, to co najpiękniejsze i najcenniejsze.

Tak więc podążając śladem Szwejka nie odkładajmy na jutro tego, co możemy przeczytać i zobaczyć tego lata. Ruszajmy na wycieczki w góry !

sobota, 25 czerwca 2016

Wywodzę się z Bryjowa

Statys  -  okno na świat
Dzisiejsi mieszkańcy Starego Sącza mogą się obrazić na przypomnienie tej pogardliwej nazwy miasteczka w widłach Popradu i Dunajca, kto jeszcze pamięta tę nazwę - Bryjów. Oczywiście to z lekka ironiczny epitet, funkcjonujący potocznie wśród malkontentów, nie mogących się pogodzić z tym, że pobliski Nowy Sącz kwitnie jak trawka na wiosnę, a Stary Sącz stanął w miejscu i pogrąża się w stagnacji. Tak to się działo jeszcze przed wojną i tuż po niej, a potem jeszcze przez długie lata PRL-u. 

Kiedy w połowie lat 50-tych znalazłem się w moim mieście urodzenia  jako uczeń pierwszej klasy Liceum Pedagogicznego nie wiele się zmieniło. Mieszkałem w internacie kilkaset metrów od szkoły, a  jedzenie mieliśmy jeszcze gdzie indziej, przy klasztorze Sióstr Klarysek. Tam właśnie na ochotnika zgłosiłem się do nabierania wody ze studni na korbę i noszenia jej do kuchni. Robiliśmy to we dwóch lub trzech, bo wody potrzeba było dużo do gotowania i mycia naczyń, ale za to mieliśmy dodatkową wałówkę od szefowej kuchni i trochę wolności w drodze do internatu.

Oczywiście z moich lat wczesnego dzieciństwa w tym mieście pamiętałem niewiele. Zaraz po tym jak ojciec wrócił z niewoli niemieckiej (a miałem wtedy 6 lat) w 1945 roku wyjechaliśmy pociągiem towarowym na Zachód, tam gdzie jak to wieść gminna głosiła „płoty są kiełbasami grodzone”. Zamieszkaliśmy wraz z niemieckimi gospodarzami w dużej wsi nad Jeziorem Otmuchowskim i tam poszedłem do pierwszej klasy  świeżo zorganizowanej szkoły powszechnej. Po jej ukończeniu moja kuzynka ze Starego Sącza zachęciła mnie do podjęcia nauki w tamtejszym Liceum Pedagogicznym. Pojechałem tam pociągiem z ogromnym zadowoleniem, że mogę znów być w moim rodzinnym Bryjowie. Miałem też bliską rodzinę w niedalekim Łącku nad Dunajcem, wsi znanej z corocznego  „święta kwitnącej jabłoni”.

Stary Sącz wydawał mi się autentycznie stary, ale był dla mnie jak Mekka dla Arabów. Czułem się tam jak u siebie w domu, bardziej niż we wsi na Opolszczyźnie, a naukę w liceum wspominam z pietyzmem i rozrzewnieniem. To samo mogę powiedzieć o moich kolejnych szkołach, bo dalej  kontynuowałem naukę w  Brzegu nad Odrą, aby zakończyć ją i ukoronować maturą  znów na ziemi sądeckiej w uroczej Limanowej.

 Dziś jak wiem Stary Sącz odmłodniał, to już nie jest to samo miasto co dawniej, w peryferyjnym otoczeniu wybudowano setki nowych domów jednorodzinnych, co jeden to ładniejszy. Ale rynek zachował swój zabytkowy charakter, to niezwykle sympatyczny ryneczek bez ratusza, z archaiczną studnią na środku placu pokrytego kamiennymi „kocimi łbami”. Władze miejskie zadbały o to w czasie gruntownego remontu, by zachować  dawną architekturę, zarówno placu jak budynków wokół ryneczku. Mówię to z autopsji, bo parę lat temu udało mi się odwiedzić moje miasto urodzenia i to co zobaczyłem, to był dla mnie szok. Nie wiem dlaczego było mi żal, że rodzice pozostawili to miasto, choć rozumiem że nie mieli tutaj wtedy z czego żyć.

I jest Stary  Sącz prawdziwą perełką wśród miast podkarpackich, można się nim zachwycić i wzruszyć nad ciekawą historią, zwłaszcza przeszłością klasztoru, na murach którego przetrwała samorodna plama w kształcie jeźdźca na koniu. To pamiątka tego, że nie udało się Tatarom przeskoczyć murów klasztoru w czasie  najazdu  na Polskę w XIII wieku. Z tego co napisałem łatwo się domyślić, że Stary Sącz jest bardzo stary i pamięta czasy, gdy rodziło się państwo polskie
.
Mógłbym napisać więcej o ciekawostkach z historii i atrakcjach turystycznych tego miasteczka, ale łatwo to wszystko odnaleźć na internetowej stronie Wikipedii. Od siebie dodam tylko, że zawsze z dumą to powtarzam, że moim miejscem urodzenia jest cudowny Stary Sącz.

To właśnie spróbowałem wyrazić w strofach wiersza, które mówią same za siebie: 

Modlitwa-song
Parafraza piosenki Edyty Geppert „Zamiast”

Pamiętam mój rodzinny dom,
gdzieś porzucony w wielkim świecie,
w małym miasteczku Stary Sącz,
chociaż minęło już półwiecze.

Do tego miejsca wracam wciąż
wspomnienia snując nocą skrycie,
choć tamten dom daleko stąd,
lecz wciąż mi bliski jest nad życie.

Dziś mam w Sudetach własny świat,
radości, smutków nikt nie zliczy,
mam tu swój dom od wielu lat
u stóp Włodarza, nad Bystrzycą

I choć spokojnie płynie czas
w nocnych majakach chęć się kładzie,
by choć ten raz, ostatni raz
zamoczyć nogi tam w Popradzie.

By tak jak kiedyś pieszo iść
wraz z dunajcowym prądem wody
w gąszczu jabłoni łąckich śnić,
że jestem wciąż studentem młodym.

Słowa modlitwy zatem ślę,
nim w sen kamienny się położę,
daj mi nadzieje chociaż tę,
że to się spełni – Dobry Boże!

Choć dręczy mnie niewiary splin,
taką potrzebę w sercu widzę,.
bym mógł jak marnotrawny syn
pokłonić się Klarysce Kindze.

To w jej ramionach Bolko król
skruszał choć twardy był jak orzech,
więc daj mi szansę Boże mój
przed Jej ołtarzem się ukorzyć.

Słowa modlitwy zatem ślę
Nim w sen kamienny się położę,
Nie gaś nadziei, póki śnię,

że to się jeszcze spełnić może…


Nie chcę się skarżyć na swój los,
Choć wiem jak będzie jutro rano...
Tyle powiedzieć chciałem wprost
tyle zanucić – na dobranoc.

Pozdrawiam wszystkich Czytelników mojego bloga
A teraz wspomnijcie swój rodzinny dom. Może spróbujecie coś o nim napisać.


P.S. Mój wspaniały przyjaciel, Bronek z Piławy Górnej, mówi że to zrobi o rodzinnym Grabowie, ale bez pośpiechu, bo chce abym się nie śpieszył na łono Abrahama i koniecznie poczekał aż on to napisze. Obiecałem , że poczekam. To się nazywa przyjaźń dozgonna.