Blog to miejsce do podzielenia się na piśmie z innymi internautami moimi fascynacjami. Dotyczą one głównie regionu wałbrzyskiego, w którym przeżyłem już ponad pół wieku Będę o nim pisał, dzieląc się z Czytelnikami moimi refleksjami z przeczytanych książek i osobistych doświadczeń związanymi z poznawaniem jego historii i piękna krajobrazów.

sobota, 31 sierpnia 2013

Lato 2013 za nami


Zaskoczyło nas to lato w wydawałoby się feralnym 2013 roku słoneczną pogodą, jakiej w Głuszycy nie pamiętam. A mieszkam tu ponad 50 lat. I zrobiło się w ogródku tak cudownie, jakbyśmy rezydowali gdzieś na Cyprze lub słonecznej Krecie. Wiem że nie wszędzie, i w naszym kraju, i na świecie, to lato będzie się wspominać tak optymistycznie, bo obfitowało w klęski żywiołowe, ale dla nas okazało się łaskawe.
No i dosyć słów, nie rozpisuję się więcej. Wielu uczonych socjologów utrzymuje, że w naszym obecnym wirtualnym świecie kultura słowa jest wypierana przez kulturę obrazów. Chylę przed tym czoła i proponuję to, co mógłbym o minionym lecie napisać, odczytać z zamieszczonych poniżej obrazków. A  obrazki mogą zachwycić, bo moja córka, Marzena, jak się okazuje, potrafi uchwycić i utrwalić na kliszy piękno natury w przydomowym ogródku, a jej latorośl, mała Lenka, dodaje tym obrazkom dodatkowego wdzięku:













 Fot. Marzena Michalik

niedziela, 25 sierpnia 2013

Mała rzecz a cieszy




Siedzimy sobie na ganeczku domku kempingowego tuż pod lasem. Las wspina się w górę Gomulnika, rozległego wzgórza Gór Suchych. Stanowi ono północną ścianę Łomnicy, ciągnącej się nad Złotą Wodą wsi, której cudowne położenie może zawrócić w głowie nawet nieczułym na uroki górskie przybyszom. Od południa osłania Łomnicę panosząca się jak królowa Ostoja. To jedna z tych gór, które decydują o wyjątkowym uroku Łomnicy. Ostoję mamy z prawej strony, Gomulnika za sobą, a przed nami rozpościera się jak na obrazku rozległa panorama masywu Włodarza. To oddzielony przełęczami od reszty Gór Sowich, samorodny człon Sudetów, najstarszy w Polsce. Właśnie odporność na ruchy górotwórcze tych starych gór zadecydowała o wyborze przez Niemców Gór Sowich, jako najlepszego miejsca na budowę podziemnych fabryk najnowocześniejszych rodzajów broni nuklearnej.
Wydaje się to nieprawdopodobne. Taka niepozorna, wijąca się wstęgą, zalesiona ściana ciągnącego się nieprzerwanie łańcucha górskiego stała się miejscem gigantycznej, podziemnej penetracji górniczej, której celem było urządzenie tu bezpiecznych laboratoriów doświadczalnych cudownej broni - Wunderwaffe. Miała ona odwrócić losy wojny.
Na szczęście dziś dla nas, to tylko historia. Wiemy o tym jakim kosztem była ona tworzona, pamiętamy o ofiarach tysięcy więźniów obozu koncentracyjnego Gross Rosen, którzy zginęli tu z głodu, wyczerpania i chorób.

Siedzimy sobie w blaskach chowającego się w gąszczu drzew gorącego słońca. W tym roku słońce nas nie zawiodło. Mamy lato jakiego nie pamiętają najstarsi mieszkańcy. Jesteśmy gośćmi, proszę nie spaść z krzesła, głuszyckiego fryzjera, a oglądamy to wszystko na jego prywatnej działce pod lasem, którą umownie nazywamy Panderoza.
Nie będę się rozwodził nad tym, co potrafił przez lata uczynić nasz gospodarz pod lasem w miejscu, które było najnormalniejszym nieużytkiem. Powiem króciutko. Tuż u naszych stóp mamy trzy uregulowane połączone ze sobą stawy rybne. Nad nimi drewniane domki kempingowe. Te domki zasługują na osobne opisy, bo każdy jest inny, ale razem stanowią harmonijną całość pod względem stylu i jakości wykonania. To kunsztowna robota stolarska i murarska. Wiemy o tym, że znaczny wkład w ich wykonanie wniosła ręka samego fryzjera. Nie wymieniam jego nazwiska, bo sam o to prosił, ale w Głuszycy wiemy o kogo chodzi.
Piszę o tym wszystkim w liczbie mnogiej, bo nie jestem sam. W tę weekendową sobotę 17 sierpnia zaroiło się na Panderozie od gości. Przewinęło się tego popołudnia ponad pięćdziesiąt osób dorosłych, nie licząc dzieci. A dlaczego? Co było powodem tak licznego przybycia? Jestem przekonany, że nie tylko grillowa kiełbaska i kaszanka na wolnym powietrzu, i nie tylko bliska znajomość z gospodarzami, Stanisławem i jego żoną Krystyną, też mistrzynią nożyczek i grzebienia. Nie o nich chcę dzisiaj opowiadać.
Otóż ideą letniego relaksu na głuszyckiej Panderozie – i to jest najbardziej zaskakujące - był dziecięcy plener malarski.

To już nie pierwsze takie wydarzenie kulturalne, nie pierwszy raz na wąskiej grobli pomiędzy stawami ustawione są sztalugi, duży stół z pędzlami i farbami wodnymi, a przy stojakach krzątają się młodzi adepci sztuki, dziewczęta i chłopcy. Rozpiętość wieku niewielka, od siedmiu do dwunastu lat. Tematy obrazków dowolne Nasi gospodarze już od paru lat organizują latem takie plenery. Robią to z własnej i nieprzymuszonej woli, bo sprawia im przyjemność radość i satysfakcja zainteresowanych malarstwem dzieci i rodziców. Do konkursu zapraszane są latorośle krewnych i znajomych. Do jury konkursowego - głuszyccy ludzie kultury. W ten sposób tworzy się pod łomnickim lasem niecodzienna więź młodych ze starszymi ludźmi wrażliwymi na piękno natury.

Warto dodać, że plener malarski to jeszcze nie wszystko. Byliśmy świadkami jak się tworzy dzieło sztuki, a uczynił to rzeźbiarz z Jedliny-Zdroju, Mirosław Jedziniak, który na naszych oczach zamienił pień drewna w mocno strapioną głowę mędrca. Mogliśmy się przekonać, że rzeźbienie dłutem w kawałku drewna, to nie jest tylko sprawa sprawności ręki, ale też umysłu i serca.
Na tym jeszcze nie koniec. Nie mogę pominąć sympatycznej okrasy wieczoru, a było nią trio muzyczne; akordeon (w rękach samego gospodarza), gitara i skrzypce ( w rękach bliskich gospodarzowi gości). Popłynęły w leśny gąszcz odbijające się echem biesiadne melodie. Szkoda. że zabrakło wokalistki, ale wszystko jest przed nami. Może za rok znajdzie się wśród gości głuszycka Maryla Rodowicz, Doświadczenie uczy, że każdy rok przynosi coś nowego.
Mam nadzieję, że bardzo pożyteczny i sympatyczny plener malarski Stanisława i Krystyny spotka się z aprobatą i zainteresowaniem lokalnych władz , bo warto dostrzegać i wspierać ludzi, którzy z własnej inicjatywy i bezinteresownie czynią coś dobrego.

sobota, 24 sierpnia 2013

Na biegunie


Dwaj bohaterzy wyprawy rowerowej na Biegum Północny, Marek i Damian

Cyklista - polarnik, Marek Juszczak, o ktorym pisałem w poprzednim poście, przysłał mi pocztą mailową zdjęca z wyprawy, które mówią sama za siebie. Oto co napisał w mailu:
Wróciłem z wyprawy w piątek w nocy w tamtym tygodniu. Potrzebowalem tygodnia na aklimatyzację. Wyprawa to totalna ekstrema...1800 km. w samej Arktyce. Temperatura 4-12.C, w namiocie 8 C.  Wiatr w twarz ponad 80 km./h, lodowaty deszcz,  przemoczone ubrania i buty, które schły na nas.  Predkość jazdy pod górę - 5-6 km/h, z góry do 60 km/h. Przejechaliśmy rowerami 6tys.km w 48 dni. Poznalismy wielu wspaniałych ludzi, którzy nam pomogli, ugościli, dali schronienie. Musiałem w Norwegii kupić nowe tylne koło (nie wytrzymało obciażenia). W Polsce miałbym za te pieniądze 5 takich kół. Widoki i wrazenia rekompensowały wysiłek. Jedliśmy 1kg dżemu dziennie dla uzyskania energii do jazdy...nie masz pojęcia jak może smakować taki rarytas. Było również czasami pogodnie i nawet swieciło slonko, grzalismy się wówczas jak jaszczurki na kamykach... No ale opowiem o tym wiecej jak przyjade do Głuszycy. Dziekuję za zaproszenie, przyjadę na pewno. Pozdrawiam serdecznie,  Marek.










 Niestety, nie mam od Marka podpisów pod zdjęciami, a sam nie chcę "strzelać". Myślę, że możemy się wiele domyśleć, jak np. fotografia ze Św. Mikołajem. Fotografie dają wyobrażene o walorach poznawczych podróży, mniej o jej trudach, o czym pisze Marek w mailu.

czwartek, 22 sierpnia 2013

A można było uniknąć upałów

Juszczakowie - Marzena i Marek na pełnym morzu

Różne są pomysły na lato. Na ogół wiążą się one z wyborem w ciepłych krajach atrakcyjnych miejsc nad wodą lub w górach. Rzadko się zdarza, by w lipcu zdecydować się na kraje skandynawskie, nie mówiąc o Islandii lub Grenlandii. Żeby wybrać się na Biegun Północny i w dodatku podróżować tam na rowerze, to trzeba być nie lada jakim obieżyświatem, a zarazem człowiekiem o silnej woli i charakterze.
Czymś takim warto się zainteresować zwłaszcza gdy rowerowym trampem po fińskiej Laponii i norweskiej Arktyce jest znany nam z jesiennych spotkań z poezją w naszym głuszyckim CK, autor trzech tomików wierszy, związany mocno z Głuszycą - swoim miejscem urodzenia, dzieciństwa i młodości, a obecnie emerytowany sztygar kopalni węgla „Szczygłowice” w Knurowie - Marek Juszczak.

Co go pchnęło do tak ryzykownego przedsięwzięcia trudno powiedzieć. Wiem, że miał w tym wydatny udział jego bliski kolega, także górnik z Knurowa, Dominik, z którym co wakacje podróżują na rowerze po Polsce i Europie już od paru lat.
To się wydaje proste. Wystarczy dobry rower i duży plecak, trochę oszczędności i samozaparcia. Przed wakacjami trzeba trochę pojeździć na rowerze by odbudować kondycję, a z początkiem lipca frajda, albo nad Morze Czarne i Adriatyk, albo na Bornholm na Bałtyku, a w końcu jeszcze dalej na północ do Rovaniemi, tam skąd wywodzi się Św. Mikołaj, a potem na Biegun Północny do Nordkapp, centrum Arktyki, a w końcu do bliskiego Polakom Narviku.
O każdym z tych etapów podróży można wiele mrożących krew w żyłach informacji przeczytać w internecie.
Z Rovaniemi Marek napisał do mnie na kartce pocztowej: Jesteśmy w wiosce Św. Mikołaja, tu przekraczamy Koło Arktyczne. Teraz wszystko co najgorsze jest przed nami.
Za parę dni parę dni otrzymuję kartkę z Nordkapp: Gorące pozdrowienia z makabrycznie wietrznego i zimnego Nordkapp, 3000 tysiące kilometrów od Polski. Wszystko zamarza razem z rowerami. Przed nam Narvik.
Z Narviku Marek pisze, że zachwyca się fiordami, jest lodowato, ale słonecznie. Na myśl o Polsce robi mu się cieplej na sercu.

Mimo zimna i niewygód, być może momentów załamania i nostalgii za ciepłym kątem w Knurowie, jestem pewien że Marka nie trzeba było po powrocie pocieszać, iż w ten sposób uniknął tegorocznych, lipcowych upałów. Rowerowa przejażdżka po Biegunie Północnym pozostanie na zawsze w pamięci, nie da się jej wymazać lub zastąpić, nie da przesłonić innymi wyprawami. To był wyczyn, który przynosi dumę i satysfakcję osobistą, ważniejszą niż medialne słowa podziwu i uznania, choć głośno o tym wyczynie w lokalnych środkach przekazu na Górnym Śląsku.

Dlaczego o tym piszę w blogu? Niezależnie od tego, że Marek jest moim serdecznym przyjacielem i należą mu się słowa podziwu, to chcę przy tej okazji poinformować, że już wkrótce będziemy mogli o tym wszystkim z nim porozmawiać.
W poniedziałek 23 września w głuszyckim Centrum Kultury o godz. 17-tej na „jesiennych spotkaniach z poezją” gościć będziemy jak co roku naszych rodzimych piewców przyrody Romanę Więczaszek z Brzegu nad Odrą i Marka Juszczaka z Knurowa. Będzie więc okazja by posłuchać ich wierszy, a także porozmawiać na wszystkie interesujące tematy, będzie też można posłuchać dobrej muzyki i śpiewu Więcej o spotkaniu napiszę w moim blogu, ukażą się też plakaty i informacje w mediach.

sobota, 17 sierpnia 2013

Minęła pierwsza rocznica

kościółek w Sierpnicy

To jest wieża, w której ukryty jest nowy akt erekc\yjny

Pomyślałem że warto przypomnieć zdarzenie sprzed roku, kiedy to został wmurowany w kopule odremontowanej wieży zabytkowego kościółka w Sierpnicy akt erekcyjny. Kiedyś po latach być może dotrą do niego nasi potomkowie i odnajdą w metalowej tulei  fotografie i inne pamiątki z tych lat A oto co będą mogli przeczytać w akcie erekcyjnym:

Na wieczną czci pamiątkę !

Informacja o renowacji dachu i wieży zabytkowego kościółka MB Śnieżnej w Sierpnicy


Działo się to w sierpniu pamiętnego roku 2012 we wsi Sierpnica, gmina Głuszyca, powiat Wałbrzych, kiedy to na stolicy Piotrowej zasiadał Papież Benedykt XVI, a Prezydentem Rzeczpospolitej Polskiej był Bronisław Komorowski.
Biskupem Ordynariuszem Diecezji Świdnickiej był w tym czasie ksiądz Ignacy Dec, a dziekanem dekanatu ksiądz Sławomir Augustynowicz.
Starostą Powiatu Wałbrzyskiego był wówczas Robert Ławski, zaś  Burmistrzem pięknie położonej w górach Głuszycy  -  Alicja Ogorzelec.
Bezpośrednim gospodarzem kościółka w Sierpnicy, a zarazem księdzem proboszczem parafii w Głuszycy Górnej, był ksiądz Jan Syrylak, a wspomagał go w tej posłudze kapłańskiej ksiądz wikariusz Piotr Winczakiewicz.

Jeśli mówimy o pamiętnym roku 2012, to mamy na uwadze, że jest to rok szczególnie ważny ze względu na cześć jaką oddajemy w polskim Kościele, patronce tej świątyni,  Matce Bożej Śnieżnej. Właśnie w tych dniach kilka tysięcy pielgrzymów uczestniczyło w   uroczystościach odpustowych w Beskidzie Małym, gdzie na wysokości 729 metrów n.p.m., na Trzonce stoi kapliczka z wizerunkiem Matki Bożej Śnieżnej. Od ponad pół wieku do miejsca tego pielgrzymują całe rodziny z okolicznych miejscowości Podbeskidzia: Porąbki, Andrychowa, Czańca oraz dalszych rejonów Śląska i Małopolski. Spod kapliczki wypływa  krystalicznie czysta woda. Ludzie wierzą, że woda ta ma właściwości uzdrawiające. Podobne uroczystości odbywają się w wielu innych świątyniach, których Patronką jest Matka Boża Śnieżna
Katolicy głuszyckiej parafii w niemniej pięknym otoczeniu górskim, w maleńkiej Sierpnicy, oddają cześć Matce Bożej Śnieżnej w przekonaniu, że Jej opiekuńcze skrzydła okazały się nazbyt łaskawe, skoro pozwoliły przetrwać tej świątyni liczne wieki  do czasów współczesnych. Przez  wszystkie lata kościółek służył wiernym pobożną zachętą do wzajemnego zbliżenia się i modlitwy.
Dzięki inicjatywie i podjętym staraniom zasłużonego dla Głuszycy przedsiębiorcy, Andrzeja Indriana, przy współpracy z księdzem proboszczem Janem Syrylakiem, oczkiem w głowie parafii stał się w tym roku pozostający na uboczu, a wymagający gruntownego remontu wiejski kościółek w Sierpnicy. Szczególnej pieczy wymagała  sypiący się ze starości dach i kamienna wieża przy zabytkowym kościółku.

Kościółek Matki Bożej Śnieżnej w Sierpnicy należy do najcenniejszych zabytkowych obiektów w Górach Sowich. Jest to jedyny na tym terenie i jeden z nielicznych w Sudetach kościołów drewnianych. Wzniesiony w latach 1548-1564 dla ewangelików, od 1654 roku do chwili obecnej służący wiernym kościoła rzymskokatolickiego.

Kościółek, podobnie jak cała wieś przechodził różne koleje losu. W latach 1782-1785 dobudowano kamienną wieżę w miejsce drewnianej być może licząc się z możliwością przebudowy całej świątyni. Jakoż drewniana, jednonawowa, zrębowa budowla z emporą  obiegającą trzy ściany, połączoną z chórem, przetrwała do dzisiaj. Kościół nakrywa dwuspadowy dach kryty gontem, z okienkami w połaciach. W sumie jest to obiekt ciekawy pod względem architektonicznym i bardzo cenny jako zabytek sztuki sakralnej. Wewnątrz kościoła warto zwrócić uwagę na skromną barokową, drewnianą ambonę, ujmujący w swej prostocie ołtarz z wizerunkiem Matki Bożej Śnieżnej i  bogato zdobioną chrzcielnicę, a także na pozostałe akcesoria i obrazy.
Wieża kamienna, masywna, dołem kwadratowa, wyżej zaś ośmioboczna, trochę przytłaczająca całokształt świątyni,  jest zwieńczona ozdobnym, barokowym hełmem. Ta wieża nadaje kościołowi powagi i dostojeństwa.

Sama zaś wieś Sierpnica, podobnie jak cały Dolny Śląsk, ma swoją brzemienną w wydarzenia historię. Prawdopodobnie już za czasów piastowskich w XIII i XIV wieku miały tu miejsce pierwsze osiedlenia niemieckich kolonizatorów, smolarzy i drwali, a także górników wydobywających rudy srebra i ołowiu.
Nie ominęły wsi wojny husyckie w latach 1419-1463, pozostawiając za sobą ruiny i zgliszcza.
Pierwsza zapisana nazwa wsi pochodzi z 1548 r. kiedy sędzia dworski ze Świdnicy odbudował wioskę  i nadał jej nazwę Rudolfswald. W tym okresie w okolicy prężnie rozwijało się tartacznictwo, handel i tkactwo. Spowodowało to jej rozbudowę w XVI wieku. Obok kilkudziesięciu domów wieś posiadała własną gospodę, piekarnię, rzeźnię i kuźnię. Wiek XVII to dla Sierpnicy czas kataklizmów, wojen i nieszczęść. W latach 1618-1648 przez wieś przetoczyła się wojna trzydziestoletnia. W 1631 wojska cesarskie splądrowały i ograbiły okolicę. W 1633 epidemia dżumy zabrała wielu mieszkańców. W latach 1639-1642 teren okupowały wojska szwedzkie. Po pokoju westfalskim w 1648, kończącym wojnę 30-letnią, prześladowani protestanci osiedlali się w górach – kilku z nich zaszyło się w  Sierpnicy.
W wieku XVIII w związku z rozwojem chałupnictwa na Dolnym Śląsku, także w Sierpnicy założono warsztaty tkackie, o czym świadczą  poddasza domostw, w których przechowywano materiał przędzalniczy. W latach 1719-1722 Sierpnicę i okolice nawiedzały susza i głód. W 1740 podczas wojny austriacko-pruskiej wieś została doszczętnie ograbiona i nałożono na ludność wysokie kontrybucje. W październiku 1745 pod Głuszycą rozegrała się bitwa wojsk austriackich z pruskimi, skutkiem czego ponownie splądrowano wioskę i okolice. W latach 1756-1763 wojna 7-letnia ściągnęła na wioskę kolejne kontrybucje. Jakby tego nie było dosyć w 1767 mieszkańców zdziesiątkowała epidemia czarnej ospy.
W latach 1804-1805 okolice nawiedziła powódź, klęska nieurodzaju i głód. W 1807 wojna francusko-pruska dołożyła kolejną niszczącą kartę. Rok 1841 to burzliwy początek chałupnictwa bawełnianego w Głuszycy, dzięki czemu rozwinęła się wieś, dotąd przede wszystkim rolnicza. W 1847 wioskę nawiedziła kolejna fala nieurodzaju i głodu Dopiero w II połowie XIX i na początku XX wieku nastąpiła stabilizacja.
Spokojny rozwój wsi, także w kierunku turystyki i wypoczynku trwał do II wojny światowej. W tej wojnie Sierpnica objęta była hitlerowskim projektem „Riese”.  W pobliskiej Osówce drążono siłami jeńców wojennych, a potem więźniów obozu Gross-Rosen podziemne sztolnie jednego z wielu tajemniczych obiektów militarnych specjalnego przeznaczenia. Całe Góry Sowie otoczone były strefą bezpieczeństwa z wieżami wartowniczymi, a okoliczne miejscowości (w tym Sierpnicę) zamieszkiwali zaufani Niemcy. Czasy wojny są nam lepiej znane, niestety nie jest to okres, który zapisał się pozytywnie w historii tych ziem.
 Także lata powojenne w całym pięćdziesięcioleciu PRL-u okazały się dla wsi niepomyślne. Gospodarka rolna w warunkach górskich okazała się z biegiem czasu całkowicie nieopłacalna. O rozwoju turystyki nie było co marzyć. Jedno z najpiękniejszych miejsc w Sudetach pod względem krajobrazowym umierało śmiercią naturalną. Wieś zubożała wyludniła się,  podupadła gospodarczo i kulturalnie Dopiero otwarcie turystyczne Osówki w 1996 roku przyniosło ze sobą ożywienie wsi. W ostatnich latach widać zmiany, które pozwalają mieć nadzieję, że Sierpnica otworzy się na świat i wykorzysta w pełni możliwości jakie daje przyroda i wyjątkowo malownicze krajobrazy górskie. Wieś liczy sobie w tym momencie 135 mieszkańców, ale staje się coraz bardziej wsią letniskową. Pobudowano lub przebudowano domy mieszkalne na pensjonaty. Rośnie ilość gospodarstw agroturystycznych, budowane są nowe domki mieszkalne i letniskowe. Można się spodziewać, że Sierpnica wkroczyła na drogę rozwoju
To wyjątkowo szczęśliwe zrządzenie losu, że mimo dramatycznej przeszłości, pożóg wojennych i zniszczeń, drewniany kościółek Matki Bożej Śnieżnej wyszedł z tego cało. Gruntowny remont świątyni miał miejsce dopiero w latach 1925-1933, kiedy to wymieniono część elementów konstrukcyjnych i sporą część stolarki wraz z gontowym pokryciem dachu. Na kolejne większe  prace konserwatorskie czekała świątynia do chwili obecnej.
W bieżącym roku dokonano konserwacji gontowego dachu nad świątynią i wieżą dzwonniczą z uzupełnieniem braków oraz renowacji zewnętrznej i wewnętrznej wieży. Wykonawcą robót jest Spółka Cywilna „Elios” Dariusza Chmielewskiego i Adama Krosowskiego z Legnicy. Ogólną wartość robót szacuje się na kwotę 60 000 zł. (ok. 15 000 Euro).
Prace zostały sfinansowane pół na pół przez  Fundusz Regionu Wałbrzyskiego i Urząd Marszałkowski we Wrocławiu. Osobą szczególnie zasłużoną w uzyskaniu pomocy finansowej okazał się Prezes Funduszu Regionu Wałbrzyskiego  -  Józef Gruszka. Wraz z Andrzejem Indrianem wykonali szereg czynności związanych z pozyskaniem środków pieniężnych, wyłonieniem wykonawcy i załatwieniem formalności administracyjnych. Gościnność księdza proboszcza Jana Syrylaka, życzliwe zainteresowanie i pomoc w rozwiązywaniu problemów formalnych okazały się w tym przedsięwzięciu bardzo pożyteczne

Post Skriptum:

Niniejszą informację pisemną wraz z załącznikami (fotografie, kopie dokumentów) składamy w schowku kopuły wieży, by przetrwała tu lata, zachowując pamięć o fundatorach i realizatorach odnowy zabytkowej wieży kościółka MB Śnieżnej w Sierpnicy na chwałę Bożą i ku pożytkowi wiernych.

W imię Boże!

Sierpnica, 5 sierpnia 2012  
Niedziela Odpustowa w kościele Matki Bożej Śnieżnej w Sierpnicy

czwartek, 15 sierpnia 2013

Jedlina-Zdrój wciąż zachwyca

Jedlinę-Zdrój sławiłem już wielokrotnie w moim blogu i w wałbrzyskich portalach internetowych, napisałem też całą książkę „U źródeł Charlotty”. Myślałem, że po tym wszystkim już nie będę miał nic więcej do dodania. Okazuje się, że jest inaczej. Najbliższy sąsiad mojego miasta Głuszycy, a zarazem bliskie sercu wieloletnie miejsce pracy, zaskakuje mnie wciąż nowymi sukcesami. To, o czym dowiaduję się z informacji prasowych i internetowych,wzbudziło na nowo mój entuzjazm, podziw i satysfakcję. Bo Jedlina-Zdrój z konsekwencją stawia na turystykę zdrowotną, a więc kierunek jak najbardziej zgodny z naturalnymi walorami położenia krajobrazowego i otaczającej miasto przyrody górskiej.

Jedlina-Zdrój zmieniła się nie do poznania, Miasteczko zachwyca czystością i ukwieceniem, odnowionymi elewacjami domów, widocznym ładem i porządkiem. Nie będę wymieniał osiągnięć inwestycyjnych na czele z Czarodziejską Górą lub rewaloryzacją centrum uzdrowiska. To wszystko jest skutkiem długoletniej przemyślanej polityki gospodarczej miasta, której celem jest odzyskanie dawnej świetności Bad Charlottenbrunn, uzdrowiska słynnego w całej Rzeczy Niemieckiej.


To że w Jedlinie jest dobrze nie oznacza, że nie może być jeszcze lepiej. Świadczy o tym zapowiedź realizacji kolejnych zadań inwestycyjnych zaprojektowanych pieczołowicie przez urząd miejski, a zaakceptowanych przez Zarząd Wojewódzki. Jak się okazuje Jedlina-Zdrój otrzymała dofinansowanie na realizację projektu pn. „Uzdrowiskowy Szlak Turystyczno – Rekreacyjny – etap III”. Dotacja w wys. 70% wartości zadania tj. 1.705.480 zł została przyznana w wyniku rozstrzygniętego konkursu w ramach priorytetu VI – Turystyka Uzdrowiskowa z Regionalnego Programu Operacyjnego Województwa Dolnośląskiego na lata 2007 – 2013.
Realizacja projektu przewiduje wykonanie sześciu zadań inwestycyjnych, mających na celu przede wszystkim podniesienie atrakcyjności Jedliny-Zdroju jako miejscowości uzdrowiskowej i turystycznej. W tym zakresie przewiduje się m. in.:
  1. rewitalizację terenu centrum pomiędzy ul. Jana Pawła II i Promenadą Uzdrowiskową,
  2. ustawienie nowych urządzeń i wzbogacenie zieleni istniejącej na terenie centrum sportowo-rekreacyjnego dla dzieci przy Promenadzie Uzdrowiskowej,
  3. przystosowanie leśnych tras Uzdrowiskowego Szlaku Turystyczno-Rekreacyjnego do biegów narciarskich wraz zakupem skutera śnieżnego,
  4. budowę miejsc postojowych dla samochodów osobowych wraz z drogą wewnętrzną w rejonie Parku Południowego,
  5. ustawienie elementów zabawowych dla dzieci, elementów siłowni terenowej i innych urządzeń małej architektury w obrębie istniejącego już placu w Kamieńsku,
  6. wykonanie oznakowania szlaku, map reklamowych, „witaczy” i tablic informacyjnych oraz zakup wyposażenia służącego turystom i kuracjuszom podczas realizowanych cyklicznie imprez sportowo rekreacyjnych i kulturalnych na obiektach Uzdrowiskowego Szlaku.
Zwróćmy uwagę, miasto pozyskało ponad 1 milion 700 tysięcy złotych, a ponieważ musi dołożyć 30% tej kwoty, to znaczy że wartość robót inwestycyjnych przekroczy 2 miliony złotych. To niezła suma jak na takie niewielkie miasto.
Ale to jeszcze nie wszystkie zadania inwestycyjne zaplanowane przez miasto. Oto ich dalszy indeks:
W ramach projektu na terenie Kompleksu Rekreacyjno-Sportowego przewidziana jest rekultywacja zieleni, wybudowana zostanie duża altana drewniana przy hali namiotowej, zabudowane zostaną urządzenia elektryczne służące zasilaniu kompleksu, rozbudowany zostanie monitoring obiektu. Przy korcie tenisowym zrekonstruowana zostanie część ogrodzenia drewnianego wraz z obrzeżem trawnikowym; przebudowany zostanie także kontener szatniowo - sanitarny. Projekt przewiduje uruchomienie tzw. „poidełka” w Parku przy ul. Pięknej poprzez wybudowanie nowego przyłącza wodociągowego oraz odrestaurowanie gazonów kwiatowych i nasadzenia roślin kwitnących.
Dochodzi do tego rewitalizacja parkowych ścieżek leśnych szlaku oraz ustawione ławek typu leśnego.
Ceremonia oficjalna przyznania miastu wszystkich beneficjów, w tym wyróżnienia dla burmistrza , Leszka Orpla, odbyła się z udziałem Członka Zarządu Marszałkowskiego, dr Jerzego Tutaja. Poinformował, iż planowany remont drogi wojewódzkiej uwzględniający tzw. „lewoskręt” do wjazdu na teren kompleksu przy ul. Kłodzkiej rozpocznie się jeszcze w tym roku. Dodatkowo poinformował, że Zarząd Województwa przychylił się do wniosku gminy i udzieli wsparcia finansowego na remont budynku, który uległ katastrofie budowlanej przy ul. Górniczej. Na koniec podał jeszcze informację, iż przewidziano także dotację na remont Kościoła przy ul. Jana Pawła II.

Jak bardzo Jedlina-Zdrój może zachwycić, jak licznie przyjeżdżają tu kuracjusze i wycieczkowicze, a zwłaszcza weekendowi goście na coraz to ciekawsze i atrakcyjniejsze imprezy plenerowe, wystarczy spojrzeć na zamieszczone obok obrazki. To tylko króciutka fotorelacja z niedawnego Święta Zdroju. Znacznie barwniejsze i wypełnione widzami były spektakle teatrów ulicznych, odbywające się w rewelacyjnej scenerii Parku Zdrojowego. A już wkrótce czeka nas kolejna atrakcja - Dolnośląski Festiwal Zupy i to już w niedzielę 25 sierpnia, impreza która powoduje to, że w jednym dniu przebywa w Jedlinie drugie tyle ludzi, co liczba mieszkańców, a miasteczko liczy ich sobie 5 tysięcy. Toteż koncerty i konkursy, a potem wieczorem zabawy taneczne odbywają się w czterech punktach miasta i w każdym z nich podawana jest gościom bezpłatna, smakowita, festiwalowa zupa. Niestety, trzeba za nią postać w kolejce. Okazuje się, że warto.

Fot. Katarzyna Szytner







niedziela, 11 sierpnia 2013

Gorący temat jak tegoroczne lato


"Andrzejówka" ze szlaku na Waligórę

Wygląda na to, że spełniają się przewidywania, a może bardziej wróżby pesymistów- wizjonerów, iż gwałtowne ocieplenie klimatu obserwowane od paru lat spowoduje nieprzewidywalne, tragiczne skutki dla gospodarki i w życiu mieszkańców całego globu. Współczesne środki przekazu dostarczają nam niebywałą obfitość dramatycznych informacji o klęskach żywiołowych, kataklizmach i katastrofach, które mają miejsce na całym świecie, a ich ofiarami są po równo kraje biedne jak i bogate. I trudno osądzić, na ile to wszystko co się wokół dzieje w związku ze zmianami klimatycznymi jest zjawiskiem wyjątkowym, a na ile normalnym. Mamy przecież świadomość tego, że podobne kataklizmy nie są niczym nowym na świecie, tylko że dotąd wieść o ich występowaniu zamykała się w niewielkim obszarze gminy, powiatu, najwyżej województwa. Nie było technicznych możliwości, by o tym informować cały świat, tak jak jest obecnie.
W każdym razie dzieją się rzeczy, o których nam się nie śniło, dotykają one także nas, w naszym kraju nad Wisłą i Odrą. W tym roku obok powodzi, podtopień, gwałtownych burz z gradobiciem, huraganów i trąb powietrznych doszły jeszcze afrykańskie upały nie występujące od wielu lat, choć co do tego ostatniego zjawiska nie wiadomo do końca czy się smucić, czy cieszyć, bo na lato czekaliśmy jak na zbawienie, a czyste słoneczne niebo wydawało się nieosiągalne. Są takie miejsca, w których tegoroczna pogoda z mokrym majem, umiarkowanym czerwcem i słonecznym lipcem, przyniosła ze sobą urodzaj, jakiego dawno nie było.
W niektórych przypadkach potwierdza się więc znana sentencja, że nie ma złego, co by na dobre nie wyszło. Oczywiście to zło bywa w wielu miejscach okrutne i pociąga za sobą tragedie życiowe Bogu ducha winnych osób, a z dobra korzystają szczęśliwcy, którzy nie potrafią nawet sobie zdać z tego sprawy.

No ale dość już tych pogodowych refleksji, bo mimo upalnej ociężałości w myśleniu i działaniu postanowiłem jednak napisać o ważnym wydarzeniu w życiu turystycznym naszego regionu, którego jesteśmy świadkami. Lepiej późno niż wcale.

Przechodzę więc do rzeczy.

Magazyn turystyki górskiej "n.p.m." po raz trzeci ocenił schroniska w naszym kraju. Na Dolnym Śląsku znajdują się dwa najlepsze. Zwycięzcą rankingu została „Andrzejówka” w Górach Kamiennych koło Wałbrzycha, która od ponad 10 lat prowadzona jest przez Tomasza Świtonia. Na drugim miejscu znalazła się „Pasterka” w Górach Stołowych.

Najgorzej ocenione zostało karkonoskie schronisko na przełęczy Okraj. Podczas dwóch z trzech wizyt ankieter nie mógł dostać się do środka. A nie ma przecież nic gorszego niż zamknięte drzwi w obiekcie, który powinien być dostępny dla turystów przez całą dobę Niskie noty dostało też schronisko na Hali Szrenickiej w Karkonoszach.
Na ocenę złożyły się cztery główne kryteria: wyżywienie (jakość, wybór, cena), warunki noclegowe (czystość i standard pokoi, cena) i sanitarne (czystość i jakość sanitariatów oraz łazienek, a także ich liczba) oraz atmosfera (nastawienie obsługi do klienta, gotowość do niesienia pomocy, komunikacja telefoniczna i mailowa).
O sukcesie „Andrzejówki” poinformowały zgodnie wszystkie nasze lokalne media i można odnieść wrażenie, że ten drobny epizod nie ma jakiegoś większego znaczenia. Tymczasem winien się stać kolejnym ostrzeżeniem przed grożącą zagładą schroniska, gdyby ziściły się plany otwarcia w tym miejscu nowego kamieniołomu.
Oczywiście, że ta nobilitacja bliskiego nam podwałbrzyskiego schroniska jest miłym zaskoczeniem. O walorach krajobrazowych i znaczeniu „Andrzejówki” dla naszego lokalnego ruchu turystycznego pisze się i mówi dość głośno. Można się spodziewać, że palma pierwszeństwa dla schroniska pozwoli z większą mocą przeciwstawić się wszelkim zakusom zmierzającym do otwarcia tam kolejnego kamieniołomu. Może wreszcie władze Mieroszowa potrafią to zrozumieć, że „Andrzejowką” należy się szczycić, a ochrona przyrody i naturalności krajobrazów górskich winna stać się naszym najwyższym priorytetem.
Sukces „Andrzejówki” powinien zachęcić turystów i wycieczkowiczów do wypraw wekendowych na Przełęcz Trzech Dolin i Waligórę, najwyższy szczyt Gór Kamiennych. „Andrzejówka” będzie w tych wycieczkach miejscem przyjemnego relaksu, a przy tegorocznej słonecznej pogodzie pozwoli dostrzec wyraźniej wszystkie jej walory. Skutkiem tego będzie nas coraz więcej gotowych stanąć w obronie nienaruszalności przyrodniczej jednego z najpiękniejszych miejsc w naszych Sudetach.
Fot. Marzena Michalik


sobota, 3 sierpnia 2013

Świat - przedziwny mechanizm



W słynnej książce „Kocia kołyska” amerykański pisarz Kurt Vonnegut pisze o życiu jako przedziwnym mechaniźmie:

„Pijak, który w parku śpi,
królowa brytyjska,
łowca, który tropi lwy
i chiński dentysta
mędrek, przygłup, pracuś, leń,
tyran i poddany,
chcąc czy nie chcąc, tworzą ten
przedziwny mechanizm.

Och, tak, właśnie tak!
W świecie rozsypani
funkcjonują razem jak
przedziwny mechanizm.

I próbuje w swej książce znaleźć odpowiedź na pytanie, kto jest twórcą tego przedziwnego mechanizmu, na jakich zasadach on funkcjonuje, ile w tym wszystkim jest świadomej i celowej woli Boga, a ile dziełem przypadku. W tych poszukiwaniach ma mu między innymi posłużyć odkrycie zagadki związanej z pierwszą bombą atomową i jej konstruktorem, Feliksem Hoenikkerem.
Bohaterowi książki, Jonaszowi, udało się odsłonić wydarzenia z życia rodziny Hoenikkerów w pamiętnym dniu, 6 sierpnia 1945 roku, w którym amerykański lotnik zrzucił bombę atomową na japońskie miasto Hiroszimę. Głowa rodziny, doktor Feliks miał troje dzieci. Ich matka zmarła sześć lat temu po urodzenie najmłodszego syna, Newtona. Domem zajmowała się najstarsza córka Angela. W dniu ataku na Hiroszimę miała 22 lata, a jej starszy brat, Frank, lat 12. Sześcioletni Newton był karłem. Angela mawiała często, że ma trójkę dzieci - Newtona, Franka i ojca. Nie było w tym żadnej przesady. Ojciec nie zajmował się domem, był osobą z innej planety. 6 sierpnia spędził cały dzień w domu i zajmował się pętlą ze sznurka, z której splótł konstrukcję nazywając ją kocią kołyską. Niestety, nie wzbudził entuzjazmu u Newtona ani tą zabawką, ani też kołysanką, którą mu zaśpiewał, a brzmiała ona tak:

„Lulaj, mój koteczku, na wysokim drzewie,
Drzewem wiatr kołysze, koteczka kolebie.
A jak gałąź pęknie – wtedy będzie pięknie,
zwali się kołyska, koteczek i wszystko”.

Przestraszony Newton uciekł wtedy z domu na podwórze, wcześniej zrobił to Frank i tak działo się często, gdy ojciec z sobie tylko wiadomych powodów zamiast udać się do pracy nad bombą atomową pozostawał w domowym gabinecie.

Tak więc w momencie, w którym rozstrzygały się losy wojny, co wiązało się z nieprzewidywalnym do końca kataklizmem dużego miasta Hiroszimy, a w trzy dni później - Nagasaki, jeden z głównych sprawców tego zdarzenia beztrosko bawił się sznurkiem. Zaraz po tym przez kilka tygodni największym punktem jego zainteresowania były żółwie, ich budowa anatomiczna i sposób poruszania się i rozmnażania. Nie przywiązywał wagi do tego, że choć jego wynalazek przechylił szalę w tej wojnie, przyniósł zwycięstwo USA z Japonią, to jednak odbyło się to kosztem życia ok. 150 tysięcy ludzi, nie licząc zniszczeń materialnych i następstw chorób pourazowych. Czy trzeba szukać jeszcze innych paradoksów w przedziwnym mechaniźmie tego świata?
Książka Kurta Vonneguta „Kocia kołyska” dotyczy spraw ważnych, bo jest to zawoalowany traktat o dobru i złu, o ludzkich wyborach i ich konsekwencjach. Jest to zarazem wyjątkowo celna satyra polityczna ukazująca znikomość i złudność ludzkich ideałów wobec przedziwnego mechanizmu świata, który pozwala politykom rozstrzygać o jego losach.

Okazuje się, że nic się nie zmieniło mimo tragicznych doświadczeń II wojny światowej. Zarówno w wymiarze makro dotyczącym całego świata, jak i wymiarze mikro, odnoszącym się do każdego kraju z osobna, do każdego miejsca na ziemi. O losach jednych i drugich decydują politycy, a więc garstka ludzi, która w tym przedziwnym mechaniźmie świata jest w stanie spowodować nawet jego unicestwienie. Jak łatwo może się stać, że gałąź pęknie, „zwali się kołyska, koteczek i wszystko”. Może i dobrze, że są na tej ziemi ludzie, którzy wierzą, iż ich losy znajdują się w rękach istoty ponadziemskiej i ponadzmysłowej - Boga, że nie jest to sprawa złego wyboru polityków, pomyłki lub przypadku. W tym nasza jedyna nadzieja, by nie popaść w depresję, by mieć w życiu sensowny, optymistyczny motyw.

Warto skorzystać z wolnej chwili i przenieść się do idealistycznego świata na utopijnej wyspie San Lorenzo na Morzu Karaibskim, by poobserwować życie w innym systemie niż ten, który dominuje na całym świecie. Powieść amerykańskiego klasyka otwiera taką furtkę i daje dużo do myślenia.