Blog to miejsce do podzielenia się na piśmie z innymi internautami moimi fascynacjami. Dotyczą one głównie regionu wałbrzyskiego, w którym przeżyłem już ponad pół wieku Będę o nim pisał, dzieląc się z Czytelnikami moimi refleksjami z przeczytanych książek i osobistych doświadczeń związanymi z poznawaniem jego historii i piękna krajobrazów.

niedziela, 30 czerwca 2013

Na wakacjach


wakacje na łonie przyrody

lato czeka



Coś we mnie zostało po ponad trzydziestu latach pracy nauczycielskiej. W czerwcu myśli się o wakacjach. Nie ma już normalnej nauki szkolnej. Dzieci to dobrze czują i też marzą o tym, by rok szkolny skończył się jak najszybciej. W naszym klimacie tylko lipiec i sierpień dają gwarancję cieplej, słonecznej pogody, a więc także spędzania czasu nad wodą, w górach i lasach. W PRL-u dla mnie był to czas kolonijny. Wyjeżdżałem non stop na kolonie jako opiekun - wychowawca, a potem kierownik kolonii. Dzięki temu poznałem  wybrzeże, zwłaszcza koszalińskie. Z biegiem czasu zamieniłem kolonie na wczasy krajowe, a jeszcze dalej zagraniczne.
Dziś moje plany wakacyjne są znacznie bardziej przyziemne. Może lepszym określeniem byłoby – ograniczone. Wystarczy mi dobra pogoda i ogródek przydomowy, no i najbliższe góry i lasy. Góry na wycieczki i odnajdywanie nowych punktów widokowych. Lasy – na grzyby. Ogród jest miejscem relaksu, sprzyja wspomnieniom i refleksjom. To nieuchronne jak się ma swoje lata.
Póki co to wszystko jest w sferze marzeń. Niestety, to co się dzieje z pogodą nie nastraja optymistycznie. Piszę ten tekst w sobotnie rano pod koniec czerwca. Siedzę opatulony kocem. Jest przerwa z ulewnymi deszczami, ale za to nocami zimno jak w marcu lub kwietniu. Słońca wciąż jak na lekarstwo. Tylko w radiu słyszę nieodmiennie: „lato czeka”.
Wiem, czeka na pewno nad Morzem Śródziemnym, w Grecji, na Cyprze, w Turcji, nie mówiąc o Egipcie. Ale dziś to duże ryzyko. Trudno mieć zaufanie do Biur Podróży po tym, co się dowiadujemy w środkach przekazu, zaś na własną rękę, to można zaryzykować np. do Chorwacji lub nad Morze Czarne w Rumunii lub Bułgarii. Najpewniejszy jest Bałtyk, tylko że tam trzeba ze sobą zabrać ciepłą odzież, nieprzemakalne okrycia i pełny portfel, bo ceny na naszym wybrzeżu są paskarskie. Wniosek  -  najlepiej czekać na lato w swoim domu.
Tak czy owak czuję zapach wakacji tak samo, jak dawniej. Zakończyłem rok szkolny oglądając dzieci kroczące do szkoły na pożegnalny apel z bukietami kwiatów. To znak, że przede mną lato, dwa miesiące najpiękniejsze w roku. A jak będzie, to się okaże.

Wakacje mają swoje prawa. W tym roku dam odpocząć sobie i Czytelnikom mojego blogu. Będę w nim rzadziej niż dotąd przynajmniej przez te dwa miesiące. Od czasu do czasu się odezwę, ale wtedy gdy będę miał coś ciekawego i ważnego do napisania. Proszę więc o wyrozumiałość i zapraszam w plenery górskie, zamiast ślęczeć przed ekranem monitora. Miłych wakacji !

sobota, 22 czerwca 2013

Pałacowe "coś się dzieje" - Jedlinka na topie



pałac w Jedlince w pełnej krasie


fronton pałacowy przygotowany na gości konkursowych

  
To dobrze, że pałac przetrwał tegoroczną ogniową nawałnicę, kiedy to znalazł się w epicentrum walki pomiędzy siłami zbrojnymi państw centralnych (Niemcy, Austro-Węgry), a ententy (Francja, Anglia, Rosja). Inscenizacja  bitwy z czasów I wojny światowej stoczonej w bezpośrednim sąsiedztwie pałacu w niedzielę 28 kwietnia mogła zakończyć się dla niego tragicznie, bo już sama jej nazwa „spalona ziemia” wskazywała, że mogą się tu dziać dantejskie sceny. Jakoż świadomość możliwości wstrząsających przeżyć spowodowała, że dziedziniec pałacu i nieodległe pastwiska pod lasem zapełniły się setkami widzów żądnych sensacji. I rzeczywiście było co oglądać mimo niepogody, a wymiana ognia pomiędzy walczącymi stronami z przeciwległych  okopów, mogła rozgrzać do białości. Niemniejsze wrażenie zrobił wieczorny pokaz ogni sztucznych. Zwolennicy takich plenerowych inscenizacji mogli wracać do domu zadowoleni.

Gospodarze pałacu w Jedlince chyba też, bo impreza stała się głośna medialnie i spełniła swój  zasadniczy cel  -  nowoczesną promocję zabytkowego pałacu, w którym bez przerwy coś się dzieje niezwykłego.
O wystawie przedwojennego podróżnika Kazimierza Palucha po rubieżach II Rzeczpospolitej pisałem niedawno, zachęcając do odwiedzenia pałacu. Można w nim obejrzeć wystawy stałe: minerałów, historii pałacu, ekspozycję związaną z „Riese”. Można też uczestniczyć w cyklicznych imprezach kulturalnych, konferencjach, spotkaniach z ciekawymi ludźmi, itp.

Wystarczył miesiąc maj by posprzątać „po wojnie” i pałac znów wypełnił się gośćmi. Tym razem byli to miłośnicy dobrej piosenki i muzyki, a zwabił ich do pałacu dobrze zapowiadający się koncert. W pałacowej sali lustrzanej wystąpił znany w kraju zespół „Dom o Zielonych Progach” specjalizujący się w piosence poetyckiej i turystycznej, wymieniany w grupie takich zespołów jak „Wolna Grupa Bukowina” i „Stare Małżeństwo”. Swoją nazwę zawdzięcza grupa koncertowa poecie Kazimierzowi Węgrzynowi, tak samo jak niektóre teksty piosenek w cyklu koncertowym pod bliskim nam tytułem  -  „W górach jest wszystko, co kocham”. Wzruszające piosenki „Domu” weszły na stałe do kanonu utworów, które usłyszeć można na szlakach turystycznych, w schroniskach, czy przy ognisku. Znane są w domach akademickich, w których gości często grupa wokalno-muzyczna, mająca już za sobą setki koncertów, udział w licznych festiwalach i przeglądach.
W jedlińskim pałacu było tego popołudnia niezwykle gorąco, bo wykonawcy koncertu zachwycili publiczność swym śpiewaniem. Miłość do gór słychać było w każdej piosence. I choć każde z nich ma już swój własny dom, wciąż budują również ten wspólny - o zielonych progach.

Nie przebrzmiała jeszcze do końca w murach pałacu muzyka i piosenka, gdy wypełnił się ponownie tym razem nieco innymi gośćmi. Byli to uczestnicy i osoby im towarzyszące przybyłe z różnych stron Polski i Czech na tegoroczny polsko-czeski konkurs wiedzy historycznej o zamkach śląskich. Okazało się, że stricte naukowo-edukacyjny konkurs wzbudził duże zainteresowanie i stał na wysokim poziomie, a walka o palmę pierwszeństwa była wyrównana. Ostatecznie wygrała Oliwia Huńczak  z Jawora, drugim był Maciej Tobiasz z Katowic, a trzecim Tomasz Wilczek z Jawora. Czwarte miejsce zajęła Czeszka, Barbara Jedlickova z Ostrawy-Vitkovice.

otwarcie konkursu w sali balowej pałacu
W jedlińskim pałacu, jak to widać na fotografiach dzieje się wiele dobrego. Warto o tym wiedzieć i śledzić zaproszenia na kolejne imprezy pałacowe. Pałac stał się ważnym miejscem życia kulturalnego nie tylko Jedliny-Zdroju i regionu wałbrzyskiego, ale  mieszkańców w całej Polsce i za granicą.

uczestnicy i organizatorzy konkursu
Fot. Viola Torbacka

wtorek, 18 czerwca 2013

Ostoja dobra dla najlepszych rajdowców samochodowych

Peugeot Sołowiowa z 2008 roku


To bardzo dobra wiadomość dla Głuszycy. Zauroczony naszymi terenami jeden z najbogatszych Polaków, a zarazem znakomity kierowca rajdowy Michał Sołowow -dwukrotny wicemistrz Europy (2008,2009) oraz dwukrotny wicemistrz Polski (2006,2010) w rajdach samochodowych postanowił potrenować przed zbliżającymi się kolejnymi  mistrzostwami Europy, belgijskim rajdem Ypres. Przyjechał do nas ze swoją ekipą, by sprawdzić swój samochód w trudnych warunkach terenowych. Wybór padł na Ostoję królującą nad Łomnicą i pobliskie trasy rowerowe MTB. Wieść ta zelektryzowała mieszkańców miasta interesujących się rajdami samochodowymi, ale nie tylko.
Michał Sołowow jest osobą nadzwyczaj fascynującą i to nie koniecznie ze względu na sukcesy sportowe. Okazuje się, że 43-letni Michał Sołowow jest dla Kielc tym, kim Jan Kulczyk dla Poznania, a Ryszard Krauze dla Trójmiasta. Tam stworzył w końcu lat 80. firmę budowlaną Mitex (cztery lata temu sprzedał ją francuskiemu Eiffage), tam mieszczą się siedziby producenta ceramiki sanitarnej Cersanit i dewelopera Echo Investment, których duże pakiety akcji ma Sołowow. Już podczas studiów na Politechnice Świętokrzyskiej zgromadził 10 tys. USD, m.in. pracując w warsztacie w Niemczech i handlując autami na giełdach w Polsce. Skryty biznesmen zapracował na reputację jednego z najskuteczniejszych inwestorów: spółki, które kupował, restrukturyzował i wprowadzał na giełdę, nie tylko pomnażały jego fortunę, ale też przynosiły duże zyski ciułaczom. Ostatnio z bankrutującego Barlinka w ciągu sześciu lat zrobił spółkę giełdową, wartą pod koniec 2005 r. prawie 800 mln zł (dziś ma prawie 75 proc. jej akcji).
Kariera biznesowa Michała Sołowowa jest polskim odbiciem kariery Rockefellera i warta jest bliższego poznania. Zdumiewające jest to, że tak wybitny biznesmen znajduje jeszcze czas i chęć, by pasjonować się tak trudnym i niebezpiecznym sportem jak rajdy samochodowe.
Taki człowiek w Głuszycy, to rzeczywiście niebywała gratka. Oczywiście jego pobyt związany jest jak najściślej z przygotowaniami do kolejnych mistrzostw Europy. Myślę, że będziemy wszyscy interesować się nimi znacznie bardziej niż dotąd, wiedząc że miejscem treningowym Sołowiowa była również Głuszyca. Być może ta informacja w mediach przyczyni się do promocji naszych  tras górskich w Górach Kamiennych i Sowich.




z prawej zbocza Ostoi

tym cudem trenuje w Głuszycy Michał Sołowiow



P.S. Dziękuję za temat i zdjęcia Violi Torbackiej

sobota, 15 czerwca 2013

Na dobry początek lata




 Kto chce malować świat w barwnej postaci,
Niechaj nie patrzy nigdy prosto w słońce,
Bo pamięć rzeczy, które widział straci,
Tylko łzy w oczach zostaną piekące.

Niechaj przyklęknie, twarz ku trawie schyli
I patrzy w promień od ziemi odbity.
Tam znajdzie wszystko cośmy porzucili:
Gwiazdy i róże, i zmierzchy i świty”.

                                      Czesław Miłosz

„Lato, lato, lato czeka … słyszymy w znanym przeboju „lata z radiem”. I choć doświadczenie tegorocznej wiosny nie nastraja zbyt optymistycznie, to jednak tak czy owak lato zabłyśnie słońcem i obdarzy nas ciepłem, co zachęci do letnich wycieczek plenerowych. O tym gdzie się wybrać pisałem już mnóstwo razy w moim blogu, ale wiadomo że zagląda tu tylko garstka Czytelników.  Niestety, nie mamy zbyt wiele możliwości dokonania wcześniejszego wyboru. Brakuje aktualnych przewodników turystycznych, a różnego rodzaju foldery, albumy i mapy są trudno dostępne. W wielu z nich dominuje tandetna reklama w miejsce rzetelnej informacji o miejscu docelowym naszej eskapady.
Swego czasu pisałem o dwóch albumach powiatowych „Powiat wałbrzyski – nie odkryte piękno” z 2008 roku i „Ziemia wałbrzyska – Zagłębie atrakcji” z roku 2011, zachęcając do ich poznania. Istotnie dają one wyobrażenie o walorach krajobrazowych bliskich nam obszarów, obfitości atrakcji turystycznych, rozmaitości form wypoczynku.
Tym razem chcę promować rzadki album, niestety już „biały kruk”, bo jego dostępność na rynku jest żadna. Znajdziemy go w bibliotekach, być może w regałach urzędów. Zalega zapewne półki niektórych domów. W moim znajduje się na poczesnym miejscu, gdyż od samego początku był dla mnie rarytasem.
Mowa o albumie „Obrazy przyrody wałbrzyskiej” Krzysztofa Żarkowskiego, wydanym w 1999 roku przez Agencję Reklamową ‘Mirwal” w Wałbrzychu ze wsparciem Urzędu Miejskiego.
„O Wałbrzychu, mieście wśród gór i lasów, o jego malowniczym położeniu mówiono i pisano już niejednokrotnie. Nigdy jednak nie było sposobności pokazać choćby skromnej liczby fotografii oddających autentyczne piękno i unikatowy charakter otaczającej nas przyrody” – czytamy we wstępie albumu.
Słowo pisane zajmuje zresztą  w nim niewiele miejsca. Album przemawia wizualnie artystycznymi fotografiami dziwów przyrody z naszych lasów, kobierców kwiatowych na łąkach, unikatowymi obrazkami roślin, owadów, ptaków i zwierząt, słowem najcudowniejsza flora i fauna otaczającego nas świata przyrody.
Koneserom przyrody powiem, że możemy w nim zobaczyć leśne obrazki z Chełmca, Książańskiego Parku Krajobrazowego, Trójgarbu, z  okolic Andrzejówki w Rybnicy Leśnej. Z rzadkich  roślin  - dziewięćsił bezłodygowy, wawrzynek wilcze łyko, wełniankę wąskolistną, złocień właściwy, storczyk męski, naparstnicę purpurową. Z ptaków -  orlika pospolitego, pustułkę, puszczyka, samca sikorki bogatki i krogulca. Ze zwierząt – muflony, lisy, padalce, salamandry, wiewiórki, kierdel owiec z jagniątkami. Oczywiście nie wymieniłem tu wszystkiego, bo kolorowych obrazków jest ponad sześćdziesiąt, wszystkie znakomite pod każdym względem, budzące podziw i zdumienie. Możemy sobie wyobrazić ile kosztowało to czasu, cierpliwości i samozaparcia, aby z aparatem fotograficznym zaczaić się w ukryciu i czekać aż pojawi się pożądana istota żywa, by ja utrwalić w obiektywie.
Ale Krzysztof Żarkowski, to przyrodnik z powołania, z wykształcenia leśnik, z zamiłowania ornitolog, a do tego zawodowy fotograf. Dał się też poznać w licznych wydawnictwach prasowych i albumowych, a także jako uczestnik plenerów fotografii przyrodniczej i spotkań z młodzieżą w ośrodkach kultury.
Nie wątpię, że Krzysztof wziął sobie do serca wskazania z wiersza Czesława Miłosza i niejednokrotnie musiał się nisko schylić lub przyklęknąć, by uchwycić w aparacie ten moment niepowtarzalny, który decyduje o oryginalności fotografii. Wybór zdjęć do albumu nie był łatwy, bo uzbierało się ich sporo. Drogocenna pasja utrwalania niezwykłych zjawisk przyrody jest u Krzysztofa wieloletnia.
„Ten niewielki zbiór fotografii, owoc dwóch lat pracy jest tylko cząstką z bogatej kolekcji Krzysztofa Żarkowskiego – czytamy we wstępie albumu – zawiera on tylko fragment mówiący o fascynacjach autora. Pozwala jednak spojrzeć optymistycznie i z nadzieją na odradzającą się wokół nas przyrodę”.
Myślę, że byłoby dobrze, gdyby udało się dotrzeć do albumu Krzysztofa Żarkowskiego, zanim wybierzemy się  latem w weekendowy plener. Album pokazuje jak należy patrzeć na otaczający nas świat fauny i flory, jak wyłuskiwać z niego, to co najpiękniejsze i najcenniejsze.

niedziela, 9 czerwca 2013

Gdzie warto się wybrać w Góry Sowie?


nagi wierzchołek Końskiej Kopy


Lisie Skałki na zboczu Grabiny

"cudotwór" na zboczu Końskiej Kopy

Jest taka sobie górka, Grabina, znana głównie wytrawnym turystom i miejscowym miłośnikom pieszych wędrówek górskich. Do nich należy jak się okazuje stały komentator mojego blogu – WRC z Nowej Rudy. To on mi podsunął ten temat, wiedząc że poszukuję takich miejsc niezwykłych, o których warto napisać i zachęcić do ich bliższego poznania.
Na Grabinę najbliżej jest z Sokolca, nad którym bryluje Grabina jak Chełmiec nad Wałbrzychem.
To nie jest taka sobie podrzędna górka, bo liczy 946 m. npm., jest więc tylko o 21 m. niższa od Kalenicy (964 m.), a w tej północno- zachodniej części Gór Sowich jest wyższa i od Koziej Równi, i od Koziołków. W kierunku pn.- zach. opada stromym stokiem ku dolinie Czarnego Potoku i Przełęczy Sokolej, zaś w przeciwnym kierunku ku Przełęczy Jugowskiej ze schroniskiem ‘Zygmuntówka”. Już samo to atrakcyjne położenie zachęca do górskiej wyprawy na Grabinę. Ale nie tylko. Najbardziej interesujące okazują się Lisie Skały, czyli kilkadziesiąt nieregularnych odkrytych wierzchołków skalnych o zadziwiających kształtach porozrzucanych przy zielonym szlaku z Sokolca na Kozie Siodło. Nie są one widoczne z dołu, bo zbocza i szczyt Grabiny pokrywają lasy świerkowo-bukowe z domieszką innych gatunków liściastych, choć ostatnio drzewostan został znacznie przetrzebiony skutkiem klęski ekologicznej.
Amatorom rowerów górskich proponuję przejażdżkę z Przełęczy Jugowskiej lub Pieszyc szlakiem rowerowym po  wschodniej stronie Gór Sowich w kierunku Końskiej Kopy. Tam również  znajduje się samotnie wyrastająca z podłoża masywna skałka wysokości 15 m. o bardzo dziwnym kształcie. Urozmaicony nagi grzbiet skalny zdobi wierzchołek Końskiej Kopy, niestety widok z tej góry zasłaniają rosnące wokół wysokie świerki i drzewa liściaste. Wszystkie skałki, a jest ich więcej w tej części Gór Sowich, stanowią niezwykłe urozmaicenie krajobrazowe, świadcząc wymownie zarówno o starożytności masywu Gór Sowich, ale również sile i skali procesów górotwórczych.

Fot. WRC z Nowej Rudy za przesłanie których dziękuję !

środa, 5 czerwca 2013

Być zasłużonym




 
karocą do celu - powoli lecz jak pięknie i wygodnie !


Zakotłowało się co nieco w mojej starej głowie na wieść o przyznaniu mi przez Radę Powiatu tytułu „Zasłużony dla powiatu wałbrzyskiego”. Było mi miło, że wniosek Zarządu Powiatu został przyjęty przez Radę jednogłośnie, a także dlatego, że wyróżnienie to odbiorę w towarzystwie tak renomowanej wałbrzyskiej placówki kultury, jak Biblioteka pod Atlantami.
Moje zasługi są niewspółmierne do tej szacownej instytucji, tym bardziej czuję się zaszczycony.
O tym jak bliski memu sercu jest Wałbrzych i cały powiat wałbrzyski łatwo się przekonać w moim blogu. Mówię o tym od trzech lat na falach wałbrzyskiej rozgłośni radia „złote przeboje”. Udało mi się napisać i wydać książki i liczne artykuły, w których starałem się pokazać piękno naszej ziemi wałbrzyskiej, przyrody i krajobrazów, a także inne walory, w tym historyczne, pretendujące do pełnienia przez Wałbrzych roli stolicy regionu turystycznego, równorzędnego jeleniogórskiemu lub kłodzkiemu.
Nie jest to koniec mojej „zabawy” w pisanie, bo widzę taką potrzebę. Jest wielu mieszkańców tego zakątka kraju, wielu przybyszów, także turystów i wycieczkowiczów, także emigrantów rozrzuconych po Polsce i świecie, którzy z zainteresowaniem odbiorą pozytywne wieści płynące z bliskim im stron.
Mam już gotową książkę „Wałbrzyskie – okiem optymisty”. Liczę na to, że uda mi się zainteresować nią władze powiatu i miasta Wałbrzycha. Książka jest antologią moich tekstów publicystycznych dotyczących Wałbrzycha i całego powiatu wałbrzyskiego. Dużo w niej o historii i współczesności pod kątem walorów turystycznych regionu. Jestem pewien, że spotkałaby się ona z zainteresowaniem i aprobatą ( za wyjątkiem urodzonych malkontentów), bo jest napisana prostym i łatwym w odbiorze językiem, zawiera wiele osobistych spostrzeżeń i refleksji i pozwala lepiej poznać i pokochać naszą „małą ojczyznę”.
Przytoczę teraz wstęp i maleńki pierwszy rozdział  tej książki jako ilustrację jej zasadniczej idei:

Wstęp


„A ty mnie na wyspy szczęśliwe zawieź,
wiatrem łagodnym włosy jak kwiaty rozwiej, zacałuj,
ty mnie ukołysz i uśpij, snem muzykalnym zasyp, otumań,
we śnie na wyspach szczęśliwych nie przebudź ze snu.

Pokaż mi wody ogromne i wody ciche,
rozmowy gwiazd na gałęziach pozwól mi słyszeć zielonych,
dużo motyli mi pokaż, serca motyli przybliż i przytul,
myśli spokojne ponad wodami pochyl miłością.”

(K. I. Gałczyński, „Prośba o wyspy szczęśliwe”)

A szczęśliwe wyspy są w zasięgu naszego oka – w otaczających nas górach i lasach przeuroczej ziemi wałbrzyskiej. No, może jeszcze nieco dalej w Sudetach, ale najszczęśliwsze są te najbliższe i  z bliskimi naszemu sercu przewoźnikami. Sam tego doświadczyłem. A najlepszym dowodem jest ta książka. Długo się wahałem, czy zdobyć się na odwagę podzielenia się moimi refleksjami z szerszym spektrum odbiorców, niż to ma miejsce w blogu internetowym lub w porannych, sobotnio-niedzielnych audycjach wałbrzyskiego radia „złote przeboje”. Ufam, że książka spełni tę nadzieję, że pozyskam kolejnych admiratorów tego zakątka  kraju.
Książka jest antologią, czyli wyborem z mojego, jak się okazało dość obfitego dorobku publicystycznego, a zwłaszcza tekstów zamieszczonych w internetowym blogu „tu jest mój dom”. Blog, jak to napisałem w jego wstępie, jest miejscem do podzielenia się z Czytelnikami moimi fascynacjami, a dotyczą one głównie miasta Wałbrzycha, mojego miejsca zamieszkania, Głuszycy, także bliskiej sercu Jedliny-Zdroju, ale też całego regionu wałbrzyskiego, w którym przeżyłem ponad pół wieku. Są to refleksje z przeczytanych książek i osobistych doświadczeń związanych z historią tej ziemi i pięknem krajobrazów. Mój blog – prowadzony od maja 2011 roku – liczy sobie już dwa lata i doczekał się ponad 500 postów, 150 tys. wyświetleń i ponad 1250 komentarzy. Dowodzi to dużego zainteresowania internautów informacjami o tym stosunkowo słabo wypromowanym regionie.
Znanym miastem jest Wałbrzych, choć zainteresowanie medialne nim ma często charakter sensacyjny (biedaszyby, kupowanie głosów wyborczych) i oczerniający ( brud, sypiące się kamienice, dymiące kominy), nie sprzyja więc promocji turystycznej. Najwyższa pora by odwrócić ten trend i pokazać dobre strony miasta, a także całej ziemi wałbrzyskiej, w otoczeniu pięknych, górskich krajobrazów, licznych zabytków i atrakcji turystycznych na miarę europejską.
Już z samego tytułu mojej książki wynika, że są to subiektywne impresje autora i mają aurę pogodną, optymistyczną. Pisząc o Wałbrzychu i otaczających go miastach i gminach powiatu ziemskiego staram się pokazać ich atuty i moją wiarę w dalszy rozwój, którego celem jest sława Ziemi Wałbrzyskiej jako atrakcyjnego regionu turystycznego.

Książka składa się w pierwszej części z kilkudziesięciu opowieści o Wałbrzychu, jego historii i współczesności, a w drugiej części o miastach i gminach regionu wałbrzyskiego. Pod koniec książki sięgam nieco dalej niż powiat, by pokazać najbliższe miejsca szczególnej mojej fascynacji. Książka ma charakter subiektywny i jest plonem zainteresowań i doświadczeń zdobytych w toku pełnienia przeze mnie różnych ról zawodowych i społecznych. Po przejściu na emeryturę zdecydowałem się o tym napisać w internetowym blogu, a także opowiedzieć na antenie wałbrzyskiej rozgłośni radia „złote przeboje”. A teraz przyszedł taki moment, w którym postanowiłem utrwalić to w książce. Nie jest to książka naukowa, a nawet popularno-naukowa. Ma charakter publicystyczny i jest skierowana, jak to określił Julian Tuwim w jednym ze swoich wierszy – do prostego człowieka. Pisząc ją korzystałem głównie z kompendium wiedzy o regionie zawartej w „Słowniku geografii turystycznej Sudetów” pod redakcją Marka Staffy oraz materiałów dostępnych w Internecie. Wielu z nas, zwykłych śmiertelników, nie ma na co dzień czasu i energii by poznać dokładniej i dowiedzieć się więcej o naszej małej ojczyźnie. A wiedza ta pozwala lepiej się czuć i odnosić pozytywnie do życia, budować fundamenty tego co nazywamy patriotyzmem lokalnym.
Będę się cieszył jeśli książka ta ułatwi lepsze poznanie ziemi wałbrzyskiej i zachęci do jej zwiedzania, jeśli wzmocni poczucie dumy ze swego miejsca zamieszkania, jeśli tak jak u Sienkiewicza służyć będzie „ku pokrzepieniu serc”.


Piękna nasza ziemia wałbrzyska


W „Śpiewniku Historycznym – Tam na błoniu błyszczy kwiecie” Polskiego Wydawnictwa Muzycznego w Krakowie z 1985 roku znajduję znaną pieśń „Piękna nasza Polska cała” do słów poety, Wincentego Pola:

Piękna nasza Polska cała,
piękna, żyzna i niemała,
wiele krajów, wiele ludów,
wiele stolic, wiele cudów,
lecz najmilsze i najzdrowsze
przecież, człeku, jest Mazowsze...

Gdyby Wincentemu Polowi przyszło dzisiaj żyć i pisać wiersze nie jest wykluczone, że do sławy rodzimego Mazowsza dołożyłby dodatkowe strofy:

Dana, dana, dana, dana
Prócz Mazowsza jest kochana
o czym każdy słowik kląska
nie mniej piękna ziemia śląska,
a na Śląsku wszystkim bliska
magiczna – ziemia wałbrzyska!

Tu czekają cię emocje,
źródeł których trudno dociec,
by uniknąć więc kłopotu
nawiąż kontakt z biurem LOT-u,
tam ci wskażą do zwiedzenia
moc atrakcji, w tym podziemia.

W nich tajemnic co się zowie,
z tego słyną Góry Sowie,
zaś Wałbrzyskie i Kamienne
w stare zamki są brzemienne,
dla relaksu i ochłody
możesz pić szczawieńskie wody.

Każdy Polak tu podąża,
by podziwiać mury Książa
cud ogrody i tarasy,
ślad przybytku dawnej krasy

Wiedzą o tym nawet smyki
Wałbrzych – hitem turystyki!

Mam nadzieję, że udało mi się w miarę trafnie sparafrazować tekst poety i podróżnika, Wincentego Pola, a jeśli pojawią się jakieś wątpliwości co do meritum sprawy, a więc tego, czy ziemia wałbrzyska jest godna takiej gloryfikacji, postaram się przekonać, że nie ma w tym żadnej przesady. Temu celowi służy ta książka.

poniedziałek, 3 czerwca 2013

Cieszyć się Wiosną





byle do lata

Wydaje się to rzeczą oczywistą. Skończyła się mroźna zima, więc należy cieszyć się wiosną. Za nami już dwa wiosenne miesiące -  kwiecień, maj. Świat się od nowa zazielenił. Rolnicy wyruszyli w pola. Ci co mają ogródki przydomowe pojawili się z łopatami i motykami na grządkach. Zakwitły wiosenne kwiaty i krzewy. Zrobiło się ciut, ciut cieplej. Majowe nocne przymrozki jak co roku zrobiły swoje, ale nie tak skutecznie jak ubiegłego roku. Obroniły się kwitnące drzewka owocowe, porzeczki i agresty. Niestety, winobluszcz będzie musiał się odradzać od nowa.
I byłoby całkiem nieźle, gdyby nie to wciąż złowieszczo zachmurzone niebo. Słońca jak na lekarstwo. Co rusz, to deszcz i podmuchy wietrzne, a szumiący pod oknami górski potok zamienił się w rozszalałą rwącą rzekę. I tak jest już drugi miesiąc. W kwietniu zbierał topniejące śniegi, w maju ustawicznie padający z niewielkimi przerwami deszcz. Spaceruję codziennie nad rzeką i myślę, co się dzieje z tą wodą. Płynie jej dużo, dużo więcej niż dotąd.
Wiadomo, potok wpada do Bystrzycy. Zbiera ona wody z wielu innych górskich rzek. Media informują, że wypełniła już po brzegi jezioro w Zagórzu Śląskim, a tama w Lubachowie ugina się pod jej ciężarem. Dalej zaś Bystrzyca zasila Odrę pod Wrocławiem. Odrę wypełnioną też po brzegi innymi dopływami. Trudno się dziwić komunikatom w radiu i telewizji wzywającym do alarmu. Tylko, że współczesny człowiek w zderzeniu z żywiłem wodnym jest tak samo bezradny jak w czasach przedhistorycznych.
Widać to wyraźnie w gminie Marciszów. W mojej z lekka oszronionej głowie zakodowało się od czasów młodości skojarzenie rzeki Bóbr z groźnym potworem czyhającym na dobytek biednych, osamotnionych wieśniaków, którzy stali się dziedzicami domów i zabudowań gospodarskich postawionych dawno temu w korzystnym miejscu, bo blisko drogi i nad rzeką. Teraz rzeka okazuje się prawdziwym nieszczęściem. Co kilka lat pokazuje niszczycielską potęgę żywiołu. Mieszkańcy wsi od dawien dawna modlą się do Boga i wysyłają prośby do rządzących by pośpieszyli z regulacją rzeki. Kamienna Góra sama nie jest w stanie poradzić sobie z taką inwestycją. Niestety, tam wysoko w Warszawie nie ma mowy o zajmowaniu się takimi drobiazgami. Tam się liczy tylko walka polityczna. W tej chwili najważniejsze są słupki badań opinii publicznej. Wskazują one, że PO traci poparcie. Liderzy PiS skaczą z radości i zacierają ręce. Można się spodziewać, że wkrótce pojawią się w Borównie, by obiecać mieszkańcom, jak my dojdziemy do władzy, to rzekę uregulujemy. Chyba, że ich uprzedzi premier Tusk, przecież obiecał jeździć po kraju i spotykać się z poszkodowanymi. Ale on ma na głowie czerwcowy Kongres PO, to chyba nie przyjedzie. Skąd my to znamy - obiecanki cacanki, a głupiemu radość. Niestety, tegoroczna wiosna, tak samo jak to, co się dzieje w Warszawie, nie dają powodów do radości.