Blog to miejsce do podzielenia się na piśmie z innymi internautami moimi fascynacjami. Dotyczą one głównie regionu wałbrzyskiego, w którym przeżyłem już ponad pół wieku Będę o nim pisał, dzieląc się z Czytelnikami moimi refleksjami z przeczytanych książek i osobistych doświadczeń związanymi z poznawaniem jego historii i piękna krajobrazów.

środa, 27 lutego 2013

"Złote myśli"




do zastanowienia
 
Przeglądając portale informacyjne znajduję co rusz „złote myśli”. To dobre określenie, bo mieści się w nim sedno celnej wypowiedzi, wyjątkowość treści i formy. Nie wystarczy powiedzieć coś mądrego, trzeba jeszcze zrobić to oryginalnie, inteligentnie.
Przytaczam więc jedną z  takich „złotych sentencji”: poziom mediów jest równie denny jak elit, które kreują. Zdanie to padło, jak sobie przypominam, głównie pod adresem TVN 24 i przyznam się, że przyjąłem je początkowo ze zdziwieniem. Tkwiłem jeszcze w przekonaniu, że TVN 24, to jest najlepszy kanał telewizyjny. Ale opinia ta, tak zręcznie sformułowana, spowodowała, że począłem baczniej przyglądać się poczynaniom ekipy telewizyjnej TVN-u. Faktem jest, że programy informacyjne prowadzą tuzy naszego dziennikarstwa: Justyna Pochanke, Kamil Durczok, Anita Werner i wielu innych. Wydaje się, że gwarantują oni wysoki poziom audycji, ale w miarę upływu czasu dostrzegam coraz wyraźniej, że tak nie jest. Po prostu nie czuję potrzeby oglądania i słuchania tych samych od lat, zgranych jak stary patefon, wysłużonych na wszystkich kanapach partyjnych, nieciekawych gości . Kogo więc ma do zaproponowania TVN 24? Otóż wciąż tych samych polityków: Leszek Miller, Józio Oleksy, Rycho Czarnecki, Stefek Niesiołowski, Kazio Marcinkiewicz, Romek Giertych (Niestety nie ma już wśród nas stałego gościa TVN-u, Andrzeja Leppera). Do tej znakomitej plejady dobija jeszcze od czasu do czasu prof. Jadwiga Staniszkis i na okrasę wyjątkowy koneser polityczny Joachim Brudziński. Oczywiście wymieniłem tylko część śmietanki telewizyjnej, którą raczy nas częstować redakcja TVN, nie bacząc, że najczęściej te delicje pachną myszką.  Lata mijają, a w TVN-ie czas stoi w miejscu. Okazuje się , że według TVN-u ani w Warszawie, ani w innych częściach kraju nie ma w Polsce ludzi równie atrakcyjnych i telewizyjnych i co najważniejsze, ludzi mających coś nowego, mądrego do powiedzenia.

Redaktorom TVN-u  podsyłam kolejną „złotą myśl”: nie należy mylić inteligencji posłów z inteligencją ogólnie pojętą. I w tym właśnie tkwi prawdziwy szkopuł tej praktyki telewizyjnej. Zaproszeni goście prześcigają się w mydleniu oczu pryncypialnością swoich sądów i opinii, zapominając o tym, że przed ekranem TV jest jednak sporo myślących widzów, którzy potrafią odróżnić ziarno od plewy. Uważny odbiorca audycji wie z góry na co stać każdego z tych celebrytów, co może od nich usłyszeć, jakie będzie ich stanowisko w tej czy innej sprawie. Po co więc ta zabawa ? Ano chyba po to, abyśmy dali sobie spokój i poszukali w telewizji innego programu. Oczywiście nie informacyjnego, bo inne kanały telewizyjne nie odbiegają daleko od praktyki TVN-u.

Jeszcze więcej atrakcji czeka nas, gdy do rozmów zasiądą posłowie opozycyjnych partii. To jest dopiero autentyczny pokaz  inteligencji rozmówców i  kultury dyskusji. Obecni w studio sprawiają wrażenie  „zaciekłych trolli”, przekrzykują się jak na jarmarku, biją rekordy szybkości mowy, wyłączają umiejętność słuchania ze zrozumieniem swego interlokutora, bo przecież mają zaprogramowaną wcześniej, gotową  formułę propagandową, którą trzeba puścić na antenę bez względu na temat i czas programu. Wprawdzie nie skaczą sobie do gardeł, jak to zdarza się na Ukrainie, ale siła emocji, jakość inwektyw i pomówień, nie odbiegają w niczym kłótniom podpitych klientów baru piwnego. To są autorytety, z których powinniśmy brać wzory. Przecież zaprasza ich najlepszy kanał telewizyjny.
.
W Polsce istnieje miejscowość o interesującej nazwie -  Zaniemyśl. Doskonale uspakaja. Dobrze byłoby wysłać tam  na jakiś czas krewkich polityków po to, by nabrali dystansu do siebie i odnaleźli sens w dbałości o swój własny image, a tym samym swojej partii. To wcale nie był zły pomysł jednego z telewizyjnych seriali, w którym grupa najbardziej krewkich polityków została zesłana w pokutę do klasztoru. Niestety, to się zdarza tylko w filmach, a prawdziwe życie płynie swoją ścieżką. A później dziwimy się, że obywatele nie chcą korzystać z dobrodziejstw demokracji i po prostu nie idą na wybory.

poniedziałek, 25 lutego 2013

Co mają do siebie rekolekcje i racuchy piwne?



moja mała artystka, wnusia, Lenka  -  w akcji



proszę cię pokornie
trwaj chwilo
nich się w tobie
zabliźni
sumienia rana.

bo przecież to wielkopostne rekolekcje 
czas na medytację
moment właściwy
za oknem wczesno-wiosennie,
mokro, ponuro
nic tylko zamknąć się w sobie

w takim konfesjonale
nie trzeba ważyć słowa
rejestr grzechów
odsyłam do archiwum
może okazać się niezbędny
na Sądzie Ostatecznym

ważne staje się jedno,
czy jestem komuś potrzebny,
nie stanowię ciężaru,
mam jeszcze coś do zrobienia

przecież za chwilę – Wiosna
znów odrodzi się życie

więc próbuję od nowa
to właściwa pora
dopiero teraz
zaczyna się naprawdę
dobry nowy rok
wypełniam go od zaraz
dobrymi uczynkami

Ten wiersz to taki malutki wstęp, choć trochę pretensjonalny, ale symptomatyczny dla czasów, w jakich żyjemy. Stanie się bliższy i bardziej przekonywujący, gdy uzupełnię go treścią bardziej konkretną i zrozumiałą. Mieści się ona w całej swej rozciągłości w rekolekcyjnym zamiarze podejmowania dobrych uczynków.

Tak więc nie tracąc czasu udaję się do kuchni by sprawić rodzinie miłą niespodziankę i na poniedziałkowe popołudnie upichcić wyjątkowy przysmak. Nosi on nazwę  -  racuchy piwne.

Mąkę mieszam z solą i przesiewam do miski. Żółtka ubijam z oliwą, dodaję do mąki i mieszam. Powoli wlewam piwo, cały czas mieszając, aż do uzyskania jednolitej masy. Miskę z ciastem przykrywam czystą lnianą ściereczką i odstawiam na godzinę w ciepłe miejsce do napęcznienia.
Jabłka obieram, usuwam gniazda nasienne i mieszam z piwnym ciastem. (Niestety, jest przy tej robocie sporo „zamieszania”, ale cel uświęca środki).
Białka ubijam na sztywną pianę (W ubijaniu białek jestem niezastąpiony). Mieszam je z piwnym ciastem. Robię to ostrożnie, by piana nie opadła, bo dzięki niej racuchy będą puszyste i rumiane. Plastry jabłek zanurzam w cieście i smażę na rozgrzanym oleju. Przed podaniem posypuję cukrem pudrem.
Proste jak drut i wcale nie takie trudne. Popisując się inną moją specjalnością – omletami, też się muszę nauwijać ( i bić pianę…). Ale tym razem – coś nowego.

Oczywiście, to tylko pierwszy krok rekolekcyjnej skruchy, a za nim pójdą dalsze i nie tylko kulinarne, wśród nich znajdzie się bogaty asortyment takich czynności jak sprzątanie, pielęgnacja ogródka, gromadzenie drzewa na zimę,  grubsze zakupy, no i oczywiście - obowiązki dziadka wobec malej Lenki i wiele innych uczynków, z których jasno będzie wynikać, że człowiek na coś się jeszcze przydaje, a więc życie ma sens.
I to jest koherentny wniosek moich wielkopostnych rekolekcji, zawierający w sobie ważny, egzystencjalny  paradygmat, dający odpowiedź na odwieczne filozoficzne pytanie o sens życia. Amen.

Fot. Andrzej Szermer

czwartek, 21 lutego 2013

W Roku Węża





i w takim uroczysku może pojawić się wąż


W chwilach wolnych zaglądam do portali informacyjnych w Internecie. Wirtualna Polska, Gazeta pl., Interia, Onet, to portale najczęściej  przeze mnie odwiedzane. Mają tę przewagę nad dziennikami telewizyjnymi lub radiowymi, że nie muszę odbierać wszystkiego, co leci, mogę dokonywać wyboru, koncentrując uwagę na tym, co wydaje mi się ważne lub interesujące. W nieokiełznanej, bezładnej  powodzi newsów i zupełnie drugorzędnych, a najczęściej trzeciorzędnych informacji trzeba się dobrze pilnować, by nie tracić czasu na bzdety, wiadomości niepotrzebne, plotkarskie, spod magla. Kłują one w oczy roznegliżowanymi fotosami po to, by przykuwać uwagę mas żądnych sensacji.
Jak się dobrze poszuka, to można znaleźć w tym gąszczu medialnych doniesień  wiadomości ze wszech miar ciekawe, ważne i  dające wiele do myślenia. Oto dwa przykłady:

Według chińskiego horoskopu, rok 2013, który rozpoczął się 10 lutego, jest Rokiem Węża. To początek cyklu ognia,  ale ponad ogniem znajduje się woda, czyli elementy pozostające ze sobą w konflikcie - woda niszczy ogień.


Taki układ zazwyczaj zapowiada niezbyt spokojny rok, w którym mogą częściej pojawiać się konflikty wewnętrzne lub międzynarodowe. Nie można też wykluczyć starć pełnych przemocy i rewolucji. Potwierdzają to poprzednie lata Węża - np. w 1941 r. doszło do ataku na Pearl Harbor, w 1989 r. byliśmy świadkami upadku Muru Berlińskiego, rozpadu Związku Radzieckiego i masakry na placu Tiananmen, a w 2001 r. w World Trade Center i Pentagon uderzyli terroryści.
Co nas czeka w tym roku, w którym już sama nazwa  – Rok Węża – budzi niepokój i trwogę.
W Polsce przewiduję wojnę domową, w wyniku której dojdzie do dwuwładzy, a w związku z tym do podziału kraju na część A, zachodnią i część B – wschodnią. Granicę będzie stanowiła Wisła. Stolicą części zachodniej będzie lewobrzeżna Warszawa, a części B, prawobrzeżna Praga. Zwolennicy narodowej i katolickiej prawicy, czyli PiS-u zamieszkają w części prawej, a lewicowcy i liberałowie, w części lewej. Lewa część pozostanie w Unii Europejskiej, zaś prawa, zgodnie ze słowami „Roty” – „nie będzie Niemiec pluł nam w twarz” – otoczy się granicznymi kordonami i czerpiąc wzory z Korei Północnej poprowadzi intensywne prace nad budową broni nuklearnej, bo cóż można zrobić innego będąc otoczonym ze wszech stron bezbożnikami. Kraków stanie się wolnym miastem kościelnym na wzór Watykanu, a kardynał Dziwisz wraz z duchowną świtą zamieszka na Wawelu.
Ale Rok Węża może się okazać dla tej  prawomyślnej, sprawiedliwej i katolickiej części Polski bardzo zawodny. A dlaczego?
Oto czytam w innym miejscu co następuje:
Wizja przyszłości Kościoła zamykała cykl wypowiedzi, jakie ksiądz Ratzinger wygłosił w rozgłośni Hesji jeszcze w 1969 roku. W ostatnim odcinku, wyemitowanym na Boże Narodzenie, znany już wówczas teolog, mówił, że wspólnotę kościelną czeka poważny wstrząs, w wyniku którego Kościół odzyska bardziej duchowy wymiar, nie będzie flirtować - jak się wyraził z żadną opcją polityczną; będzie ubogi i stanie się Kościołem najbiedniejszych.
W tym momencie, przestrzegał przyszły papież ludzie uświadomią sobie, ze ich egzystencja oznacza "nieopisaną samotność", a zdając sobie sprawę z utraty z pola widzenia Boga, odczują grozę własnej nędzy". Wtedy - i dopiero wtedy - "w małej owczarni wierzących odkryją coś zupełnie nowego: nadzieję dla siebie, odpowiedź, której zawsze szukali", prorokował ponad czterdzieści lat temu Joseph Ratzinger.

Prorocze wizje późniejszego papieża Benedykta XVI pasują jak ulał do sytuacji naszego Kościoła. Jest on biedny jak mysz kościelna, zrezygnował jak głosi Pismo Święte z wszelkich znamion bogactwa i przepychu, a teraz pozbawiony przez liberałów z PO dodatku kościelnego, stanie się szczególnie bliski owczarni biednych wierzących, poszukujących  nadziei na lepsze życie. I stanie się rzecz przedziwna. Kościół wróci do swych korzeni z czasów apostolskich, rzymskich, opisanych tak pięknie przez naszego mistrza H. Sienkiewicza w słynnej powieści „Quo vadis”.

W blokach prasowych Internetu pojawiają się jeszcze groźniejsze przepowiednie dotyczące końca świata, w związku z zaskakującą decyzją odejścia ze stolicy Piotrowej papieża Benedykta XVI. Ale o tym już nie będę pisał, aby nie siać defetyzmu. Wystarczy, że z dniem 10 lutego, jak to przewiduje kalendarz chiński, wkroczyliśmy w niebezpieczny Rok Węża. Bardziej spokojni mogą być tylko ci, co mają węża w kieszeni. Niestety nie dotyczy to „możnowładców” kancelarii Sejmu i Prezydenta., którzy szastają pieniędzmi podatników, tak jakbyśmy żyli w dobrobycie, a przecież istniejemy tylko dzięki temu, że jesteśmy na garnuszku Unii Europejskiej.  Ale to ich zmartwienie. Każdy kij ma dwa końce. W roku węża może się to okazać szczególnie drastycznie. Patrz wyżej, gdzie mowa o wizji podziału Rzeczpospolitej.

Może się też okazać, że to wszystko o czym napisałem, pójdzie psu ma budę. Przecież premier Tusk zapowiedział kolejną rekonstrukcję rządu latem, kiedy wyjedziemy na wakacje. Nowy rząd z wężem w kieszeni okaże się antidotum na wszystkie bolączki i wyjdziemy z Roku Węża silni i zwarci jeszcze mądrzejsi i bogatsi, czego sobie i Państwu, moim Czytelnikom serdecznie życzę, z okazji chińskiego nowego roku.

sobota, 16 lutego 2013

Co ma piernik do wiatraka?


Nowo odkryta sztolnia na Soboniu


Pisząc w ostatnim poście o ślepej uliczce, w jakiej znalazła się idea odsłonięcia zakonspirowanej części podziemi Książa, wspomniałem o interesującej sugestii wrocławskiego eksploratora, który zwrócił uwagę na pozostawionych przez Niemców dwóch obiektach budowlanych i szybie wentylacyjnym prowadzącym w głąb ziemi na zboczach niewielkiej góry o nazwie Wilk.
Tenże właśnie Wilk, zwany też Wilczą Górą, po niemiecku Wulsfberg lub Wolfs Berg, to niewielkie wzniesienie liczące sobie 409 m. npm. na Pogórzu Wałbrzyskim w obrębie Książańskiego Parku Krajobrazowego. Wyrasta na terenie zespołu parkowego zamku Książ, oddzielony stylowymi zabudowaniami Stadniny Ogierów, spełniając pożyteczną role jako pastwiska stadniny, gdzieniegdzie porośnięte kępami drzew i krzewów. Z drugiej strony w kierunku Świebodzic,  opada stromo do doliny Pełcznicy, gdzie ciągną się łańcuchowo zabudowania wsi Wilczej Góry, a nieco niżej – Pełcznicy. W latach osiemdziesiątych istniał na Wilku narciarski wyciąg zaczepowy.
Jadąc samochodem do Książa bocznym odgałęzieniem głównej drogi z Wałbrzycha do Świebodzic, w pobliżu hipodromu, po prawej stronie dostrzegamy bez trudu rozlegle zbocza Wilka. Nie budzą one szczególnego zainteresowania i takimi pozostawałyby nadal, gdyby nie te właśnie intrygujące pozostałości z czasów wojennych. Komu zależało i dlaczego, by wydrążyć tu w miejscu odludnym głęboki szyb wentylacyjny? Jaką funkcję miały do spełnienia postawione obok  betonowe obiekty? Co się kryje na dnie tego właśnie szybu wentylacyjnego? Podobny szyb zbudowany został na Osówce w Głuszycy i prowadzi on z wierzchołka góry wprost do dolnych korytarzy Osówki, pełniąc ważną rolę wentylacyjną.
Wydaje się rzeczą oczywistą, że najwyższy już czas, by poszukać odpowiedzi na to pytanie. Czy szyb na Wilku miał do spełnienia tę samą funkcję, co szyb na Osówce? A jeśli tak, to jest sprawą otwartą dotarcie tym szybem do ukrytej części podziemi Książa.
W komentarzach do mojego postu „Książańska gra w podchody, cz. II”,  znalazłem interesującą informację anonimowego komentatora. Pisze on: „A najprostsze dojście do nie udostępnionych podziemi zamku Książ znajdowało się od strony wałbrzyskich kopalń. Jeden z tuneli prowadził od strony Wałbrzycha upadową w kierunku zamku Książ. Niemcy też korzystali z sejsmografów, ale mieli je umieszczone we Wrocławiu w nieistniejącym już budynku”.
Kwestii podziemnych labiryntów kopalnianych pod Wałbrzychem poświecił dużo miejsca Jerzy Rostkowski w swej rewelacyjnej książce „Podziemia III Rzeszy. Tajemnice Książa, Wałbrzycha i Szczawna Zdroju”. W piętnastym rozdziale tej książki p.t. „Rüdiger i podziemne korytarze” czytamy o podziemnym  systemie komunikacyjnym, który łączył rozrzucone w różnych częściach miasta podziemne fabryki zbrojeniowe, zapewniając rotację siły roboczej, dostawy materiałów i wysyłkę wyrobów gotowych. Jest rzeczą niewątpliwą, że z tym systemem komunikacyjnym były połączenia podziemne laboratoria zamku Książ.
Okazuje się, że możliwości dotarcia do ukrytych sztolni jest więcej. Tylko kto powinien się tym zająć? Otóż to. Zainteresowanych instytucji jest wiele, poczynając od władz samorządowych Wałbrzycha, na Zarządzie Spółki Zamek Książ kończąc. Ale problem tkwi w braku determinacji i  konsekwencji oraz opieszałości w działaniach naszej biurokracji. Tą sprawą powinna się zająć odrębna, społeczna organizacja lub instytucja, znajdująca akceptację i wsparcie ze strony władz, elit społecznych i organizacji turystycznych.
Na zamku powstała, odnosząc duże sukcesy, Fundacja Księżnej Daisy. Równie ważną mogłaby się stać Fundacja Odkrycia Tajemnic Podziemi Zamkowych, gdyby taką udało się utworzyć. Dziś można przecież skorzystać ze środków unijnych. Potrzeba więc inicjatywy i gotowych do poświęceń ludzi. Wciąż wierzę w to, że tak się niebawem stanie.

niedziela, 10 lutego 2013

Książańska gra w podchody, cz. II

czy dowiemy się wreszcie, co się kryje w podziemiach zamku?


Sprawą uregulowań prawnych własności podziemi w Książu zajęły się w 2008 roku władze Wałbrzycha oraz Zarząd Spółki Zamek Książ na czele z Prezesem, Jerzym Tutajem. Zdecydowano przeprowadzić inwentaryzację sztolni i podpisać umowę użyczenia z PAN, tym samym sankcjonując prawnie działalność naukowców w Książu. „Naukowcy będą legalnie pracować w podziemiu”  -  pisze w tytule artykułu „Polskiej Gazety Wrocławskiej” z 21 grudnia 2008, interesujący się od dawna kompleksem „Riese” dziennikarz, Artur Szałkowski. Powstanie też specjalistyczny zespół, który ma wyjaśnić tajemnicę sztolni, złożony z ekspertów wyposażonych w nowoczesne urządzenia badawcze. Dla zainteresowanych turystów postanowiono zainstalować w podziemiach kamery, które przekażą obraz na monitory do oglądania w zamku.
W rok później, w lipcu 2009 roku Artur Szałkowski w artykule „Wpuszczą turystów do sztolni?” informuje, że zakończona została inwentaryzacja pomieszczeń zajmowanych przez naukowców, a kierownictwo zamku uzgodni zasady współpracy z PAN. Oczywiście o ruchu turystycznym w podziemiach nie ma mowy, skoro nadal tam funkcjonować będzie obserwatorium sejsmologiczne.
„Tajemnica Książa będzie rozwiązana” czytam w kolejnym artykule Polskiej Gazety Wrocławskiej z 3 listopada 2010 roku: „Archiwum RSHA (Główny Urząd Bezpieczeństwa Rzeszy), pociąg ze złotem Wrocławia, Bursztynowa Komnata, masowy grób zamordowanych więźniów lub Wunderwaffe (cudowna broń) Hitlera. To część spekulacji dotyczących tego, co mogło zostać ukryte w sztolniach, wykutych podczas II wojny światowej pod zamkiem Książ w Wałbrzychu. Mnożą się niewiarygodne teorie, bo podziemia oraz teren wokół zamku od czasu zakończenia wojny nie zostały wnikliwie zbadane. Do dziś nie ujawniono też dokumentów na ich temat, które mogą się kryć w niemieckich, rosyjskich lub amerykańskich archiwach.” – tak stara się pobudzić naszą wyobraźnię Artur Szałkowski pisząc dalej o nawiązaniu współpracy pomiędzy Zamkiem Książ, a Akademią Górniczo-Hutniczą w Krakowie. Badania podziemi oraz terenu wokół zamku potrwają co najmniej dwa lata i będą się odbywać głownie w trakcie letnich praktyk studenckich. PAN zgodził się udostępnić sztolnie do przeprowadzenia takich badań. Wszystko jest na dobrej drodze, tak przynajmniej by się wydawało. Jeszcze trochę cierpliwości, wszak czekaliśmy dziesiątki lat ma odkrycie tajemnicy Książa, poczekamy trochę jeszcze.
Gdybyśmy mieli jakieś wątpliwości, to rozwiewa je bez skrupułów Artur Szałkowski w kolejnym artykule „Studenci z Krakowa zbadają zamek Książ?”, tym razem z 28 lutego 2011 roku:
Fiaskiem zakończy się prawdopodobnie współpraca miedzy należącą do gminy Wałbrzych spółką Zamek Książ i Polską Akademią Nauk.
Otóż PAN wycenił koszty przeprowadzenia badań podziemi Książa przez swój zespół ekspercki na kwotę 900 tys. złotych. To kwota, która nie mieści się w możliwościach finansowych Spółki. Nie jest do przyjęcia nawet gdyby płatności rozłożyć na dłuższy okres. Zarząd Spółki Zamek Książ ma alternatywę. Jest nią oferta Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie. Studenci tej uczelni pod skrzydłami opiekuńczymi swoich profesorów mogą przeprowadzić badania w czasie wakacji bezkosztowo, z zapewnieniem przez Zamek zakwaterowania i wyżywienia. Ale problemem jest możliwość dostępu do podziemi, gdzie zainstalowana jest aparatura pomiarowa instytutu sejsmologicznego PAN.  Czyli jesteśmy znów w punkcie wyjściowym. Zabawa w podchody jest bardzo atrakcyjna i pouczająca. Świadczy ona o kompletnym braku wyobraźni zamkniętego w swej skorupie nietykalności „świata naukowego”, albo też o zupełnie niezrozumiałym uporze trwania w stagnacji i nienaruszalności. Warto wiedzieć, że w obserwatorium Książa pracuje kilku zaledwie ludzi i ma do obsługi kilka aparatów. Być może, że jest to miejsce szczególnie korzystne dla takich badań, ale nie ma miejsc niezastąpionych.
Jak trafić do świadomości uczonych z PAN, że na ich badaniach świat się ani nie zaczyna, ani nie kończy. Istnieją jeszcze inne potrzeby poznania świata i inne prawdy do odsłonięcia Komu jak komu, ale właśnie im, ludziom nauki, powinno na tym szczególnie zależeć. Myślę sobie w tej chwili, że lepiej zrobiliby Niemcy, blokując zawałem podziemia przy samym wejściu. Mielibyśmy już dawno problem z głowy, bo nie potrzebna byłaby absurdalna gra w podchody, która zajmuje czas i niczemu nie służy. W odkryciu zagadki podziemi zamku Książ jesteśmy nadal w punkcie zerowym.

sobota, 9 lutego 2013

Książańska gra w podchody


reprezentacyjna sala Maksymiliana na zamku Książ



Podziemia zamku Książ to temat, który powraca jak bumerang jako największa zagadka ostatnich lat wojny. Nie ma żadnych wątpliwości, że ta część podziemnych sztolni, które Niemcy pozostawili dostępne, to zaledwie drobna część całego kompleksu. Reszta jest zablokowana zawałem i pozostaje nienaruszalna, bowiem w podziemiach usytuowane zostało obserwatorium sejsmograficzne.  Tak więc wstęp do podziemi jak również jakiekolwiek próby usunięcia zawału są niedopuszczalne. Nawet głośniejsze stąpanie w zimowych butach po posadzkach odnotowują niezwykle czułe aparaty, nastawione na odbiór ruchów górotwórczych na całym ziemskim globie.
Znaleźliśmy się w ślepym zaułku. To prawdziwe błędne koło -  idem per idem. Ktoś naiwny może sądzić, że to nic innego, jak perfidna egzemplifikacja niemieckiego rozkazu z czasów wojny  -  streng geheim (surowo wzbronione, ściśle tajne)! Coraz bardziej nasuwa się przeświadczenie, że to nie może być dzieło przypadku,  skutek ślepego losu, ale że ktoś maczał w tym palce. Warto byłoby prześledzić, jakim cudem w podziemia książańskiego zamku trafiło obserwatorium sejsmograficzne. Wiemy, że stało się to w listopadzie 1976 roku, decyzją Szefa Sztabu Generalnego. Protokół jest podpisany przez trzech oficerów Śląskiego Okręgu Wojskowego. Ale ciekawe, kto to wymyślił? Jakim prawem taką decyzję podjęło wojsko, skoro podziemia stanowiły integralną część zamku i nie były obiektem wojskowym? Tamtą decyzję podważają władze Wałbrzycha, a dyrekcja zamku Książ czyni starania o zawarcie z PAN nowej umowy. Ale o tym nieco szerzej w II części postu.
W interesującym artykule „Słowa Polskiego” z 28 sierpnia 1998 roku p.t. „Wilczy trop” poznajemy bliżej dociekania wrocławskiego poszukiwacza skarbów i tajemnic, Adama Liszcza. Jest on przeświadczony, że rozlokowanie specjalistycznej aparatury pomiarowej Instytutu Geofizyki PAN akurat na ścianie oddzielającej dostępną część lochów, to zarazem zamknięcie drogi do jakiejkolwiek  penetracji ukrytych podziemi. „Ówczesne peerelowskie władze wiedziały dlaczego to robią, a przynajmniej wiedzieli o tym ludzie, którzy takie decyzje podejmowali”. Adama Liszcza zdumiewa też zagadkowe milczenie wokół wspomnień Jana Weisa,  mieszkającego dziś w USA słowackiego Żyda, więźnia obozu Gross Rosen uczestniczącego bezpośrednio w drążeniu książańskich sztolni. Twierdzi on, że kiedy w lutym 1945 roku został wywieziony z Książa, to żaden z chodników nie był obetonowany. Gdy znalazł się w Książu w 1991 roku, dostrzegł wyraźnie, że tam gdzie były dawnej korytarze sztolni dziś znajduje się wybetonowana ściana. Jan Weis nie miał wątpliwości, że w ciągu trzech miesięcy, od lutego do maja 1945 roku, Niemcy  wykonali roboty maskujące znaczną część podziemi Książa. Jest rzeczą oczywistą, że maskowanie to miało istotny cel. Przecież nie chodziło o ukrycie pustych korytarzy. Wniosek jest jeden  -  w Książu ukryto coś co ma kolosalną wartość. To właśnie niezwykła wartość ukrytych skarbów  uzasadnia dalsze kroki podejmowane przez wywiad niemiecki uniemożliwiające jakiekolwiek próby ich odkrycia. Umieszczenie w podziemiach zamku aparatury sejsmologicznej, to pomysł genialny. Zabezpiecza on skarby na dalsze dziesiątki lat.
W obszernej już na dzień dzisiejszy literaturze popularno-naukowej związanej z podziemiami Książa znajdujemy mniej lub bardziej uzasadnione hipotezy, dotyczące tego, co może być ukryte w podziemiach Książa. Mowa jest i o bursztynowej komnacie, i o złocie Wrocławia, i skarbach klasztoru Monte Cassino, a także urządzeniach laboratoriów wojskowych pracujących nad bronią atomową. Jest pewne, że w podziemiach Książa jest ukryta rzecz bezcenna. Wydaje się zupełnie absurdalnym, że po tylu latach od zakończenia wojny nie podjęto prac zmierzających do odblokowania zawału i ostatecznego wyjaśnienia tajemnicy.
Liszcz porównał raporty z różnych budów kwater Hitlera pod katem ilości zużytych materiałów budowlanych, liczby osób zatrudnionych i czasu budowy. Od razu uderza, że udostępniona część podziemi w Książu jest stanowczo za mała w stosunku do zakresu robót zrealizowanych tu pod koniec wojny.
Pod Książem znajduje się nie odkryta znaczna część podziemnego kompleksu, czego potwierdzeniem są wypowiedzi wielu innych świadków i badaczy naukowych. Skoro nie można poprowadzić prac odkrywczych tam, gdzie znajduje się obserwatorium. Adam Liszcz proponuje zrobić to z przeciwnej strony. Z jego badań wynika, że podziemne tunele wychodzą na Wilka, zbocze góry, gdzie jeszcze do dziś znajdują się obiekty wzniesione w czasie wojny, w tym także szyb wentylacyjny. Zwykła logika wskazuje, że tu właśnie są  ukryte schody zejściowe, a być może i winda prowadząca do Książańskich tuneli.

„Tu przetoczyły się trzy mające dziś duże wpływy nacje  -  Niemcy, Żydzi i Rosjanie. I każda o Książu wie coś, czego my nie wiemy. Dlatego nie wolno Książa sprzedać, oddać, wydzierżawić, ani zmieniać okolic zamku w sposób uniemożliwiający badania, Za dużo wokół tajemnic” – konkluduje autorka artykułu Anna Skunka, dodając jeszcze że na prośbę jej rozmówcy, zmieniła jego faktyczne imię i nazwisko.   


Zgadza się, nie można podziemi Książa pozbyć się lekką ręką, nawet mając na uwadze tak doniosły cel, jak przewidywania trzęsienia ziemi. Najpierw trzeba rozwiązać zagadkę, co zostało w nich ukryte pod koniec wojny. Wydaje się to tak oczywiste, że wstyd nawet powtarzać liczne argumenty. Trudno zrozumieć, ze jakiekolwiek  próby odblokowania zamaskowanej części podziemi napotykają wciąż na przeszkody, wydawałoby się nie do przebrnięcia.

O dalszej części gry w podchody w kolejnym odcinku.

piątek, 8 lutego 2013

Przesilenie




 Mam za sobą pierwszą od dłuższego czasu normalną, przespaną noc. Przejmująca cisza bez konwulsyjnych ataków kaszlu wzbudziła niepokój żony, ale przekonała się, że oddycham, a więc wszystko jest w porządku. Wygląda na to, że grypę mam już za sobą, a  krztusiec nie złamał do reszty mojego ducha walki o przezwyciężenie choroby własnymi silami w domu.
Noce były gehenną, nie wyobrażam ich sobie w szpitalu, w sąsiedztwie innych chorych. No dobrze. Wszystko jest dobre, co się dobrze kończy. Mam nadzieję, że tak się właśnie stanie i że będę mógł powrócić do mojego blogu, który przez te minione dwa tygodnie żałośnie osamotniał. To była pierwsza tak długa przerwa od maja 2011 roku.
Dwa tygodnie, wydaje się że to nic, a jednak. Tyle w tym czasie się działo. Obserwowałem to jak w malignie z ekranu telewizora. Internet odstawiłem do czasu, gdy będę normalnie mógł siedzieć na krześle. Dziś już mogę. Biorę się za przerwane pisanie, ale efekt tego będzie widoczny dopiero jutro. Przynajmniej w weekend będzie już co poczytać.
Zapraszam więc jutro na stronę mojego blogu, który wraz ze mną wraca do życia.