Blog to miejsce do podzielenia się na piśmie z innymi internautami moimi fascynacjami. Dotyczą one głównie regionu wałbrzyskiego, w którym przeżyłem już ponad pół wieku Będę o nim pisał, dzieląc się z Czytelnikami moimi refleksjami z przeczytanych książek i osobistych doświadczeń związanymi z poznawaniem jego historii i piękna krajobrazów.

wtorek, 28 lutego 2012



Głuszyca tele- wizyjna !

kamieniołom w Głuszycy G. o świcie


lodowe ściany kamieniołomu
 Ikroopka, czyli p. Ewa z Wrocławia miała nosa. W czasie swego krótkiego rekonesansu w Głuszycy Górnej przekopała się przez puszyste śniegi z aparatem fotograficznym, aby dobrnąć do miejsca, które zapiera dech w piersi. To stary kamieniołom, czyli rozdarta ściana skalna wysokiego wzgórza Ostoi, wypełniona w wydrążonym dole rozległą taflą wodną. Latem jest tutaj przecudownie, gdy skalne wyrobisko pokryją pnące się po zboczach różnofarbne rośliny, kwitnące krzewy i drzewa, a przy deszczowej aurze spływające z różnych wysokości strumienie wodospadów.
Mroźną zimą pojawia się  tu niewyobrażalny, niepojęty świat śnieżno-lodowej fantasmagorii.
Tafla wodna zamarza, tak samo zwisające na skalnej ścianie pokrywy wodne. Wszystko robi wrażenie jakbyśmy znaleźli się gdzieś tam na biegunie północnym
Ja tego nie potrafię opisać, to po prostu trzeba zobaczyć. Niestety, niewielu jest takich, którym to było dane. Po prostu wolimy zimą siedzieć przy kominku i napawać się wirtualnym światem  z telewizora.
Na szczęście jest w Głuszycy grupka młodych pasjonatów wspinaczek górskich, skupiona wokół gospodarza domu noclegowego „Pograniczna”,  którzy dostrzegli szansę na uczynienie z dawnego kamieniołomu zimowej atrakcji turystycznej. Po co jeździć po kraju lub za granicę w poszukiwaniu lodospadów, gdzie można ćwiczyć wspinaczkę lodową, skoro mamy coś takiego na miejscu.
Tegoroczna mroźna zima okazała się szczególnie sprzyjająca do skorzystania z lodowych ścian kamieniołomu do intensywnych ćwiczeń. Kamieniołom ożył, o czym oczywiście nic nie wiemy, bo żeby to dostrzec, trzeba tak jak p. Ewa dobrnąć tam osobiście.

Okazuje się, że nie tylko ona. Lodową scenerię kamieniołomu odwiedzili reporterzy wrocławskiej telewizji. I dzięki temu w minioną niedzielę o lodospadach w Głuszycy mogliśmy się dowiedzieć nie tylko we wrocławskich „Faktach”, ale nawet w ogólnopolskim „Teleekspresie”.
Zrobiło mi się ciepło na sercu, gdy zupełnie przypadkowo usłyszałem w teleekspresie o głuszyckich lodospadach. To miło, że od czasu do czasu słyszy się w telewizji o Głuszycy coś dobrego. Już nie tylko „Osówka”, nie tylko rajdy kolarskie MTB, nie tylko TVN i Maja Popielarska z prognozami pogody. Głuszyca powoli lecz coraz bardziej skutecznie wychodzi z głuszy, to już nie jest na pewno jak w niemieckiej nazwie -  Wüstegirsdorf - głucha, pusta wieś. Dlatego, póki jeszcze mróz trzyma, zapraszam na spacerek do kamieniołomów w Głuszycy Górnej. Przy „Pogranicznej” można się zatrzymać samochodem, a stąd to już tylko „parę kroków”. Oczywiście do kamieniołomów warto też przyjechać na wiosnę, i latem , i jesienią  -  to miejsce, które potrafi zachwycić o każdej porze roku.

Fot.  www. ikroopka.blogspot.com

Zamieszczam linki do relacji w Faktach i teleexpressie:
- Fakty od 9.minuty 20 s., http://www.tvp.pl/wroclaw/informacyjne/fakty-/wideo/26022012/6612574
- Teleexpress od 8 minuty 47s., http://tvp.info/teleexpress/wideo/26022012-1700/6432435

 

niedziela, 26 lutego 2012


Podróż sentymentalna

St. Lesieniec, na górce dawny pałac, obecnie archiwum

Boguszów - Gorce, widok ogólny
Jest takie miejsce pod Wałbrzychem, o którego istnieniu wie tylko garstka osób, a o którym może coś ciekawego powiedzieć jeszcze mniejsza garstka. Zresztą takich miejsc jest wszędzie sporo. Zdecydowałem się napisać o tym ewenemencie z bardzo ważnego powodu. Tam właśnie było moje pierwsze miejsce pracy w regionie wałbrzyskim, z którym związałem się na stałe aż do dziś, a podejrzewam, że już do końca życia. Ale od tego momentu minęło, bagatela, pół wieku. Na falach reminiscencji powracam więc do tego roku szkolnego, który przeżyłem tam jako młody nauczyciel, a jest to podróż zgoła sentymentalna.
To miejsce, to Stary Lesieniec, maleńkie osiedle mieszkaniowe po drugiej stronie trakcji kolejowej, u stóp Boguszowa-Gorc, odrębny przysiółek z własnym kościółkiem, szkołą, pałacem, włączony administracyjnie w 1973 roku do miasta Boguszów-Gorce. Wcześniej za Niemców i zaraz po wojnie był osobną wsią, przez jakiś czas w gromadzie Gorce. Z równym powodzeniem mógł przynależeć do Kuźnic Świdnickich, które jednak nie były w stanie  odseparować się od prób wcielenia ich  bądź do Wałbrzycha, bądź Boguszowa.
Stary Lesieniec, ni to miasto, ni wieś, bez względu na formalne związki z tym, czy owym organizmem administracyjnym, żyje sobie własnym życiem. Położony w dolinie Lesku, pomiędzy Gorcami i Czarnym Borem na północy,  a Kuźnicami Świdnickimi na wschodzie, stanowi malowniczo położoną enklawę, otoczoną górami. Od północy góruje nad nim Mniszek w Górach Wałbrzyskich, a od południa Masyw Dzikowca w Paśmie Lesistej Gór Kamiennych. Wąskim przesmykiem u podnóża Dzikowca wzdłuż górskiego potoku prowadzi leśna dróżka do Grzęd nad kolejno położonymi pięcioma stawami. Możemy tu odszukać dawne sztolnie po kopalni srebra, a następnie ruiny zamku Konradów i dotrzeć do pięknie położonego ośrodka rekreacyjnego nad jeziorkiem w Grzędach. To jeden z najbliżej położonych od Wałbrzycha akwenów wodnych.

Fragment sztolni pokopalnianej za piątym stawem

Stary Lesieniec to nic innego jak typowe osiedle górnicze. Pokłady węgla kamiennego w jego rejonie należą do najlepszych w zagłębiu wałbrzyskim. Zawartość węgla koksującego sięga w nich 40%, a najlepszy zalega w górnych warstwach ziemi. Eksploatowane były przez kopalnię Victoria w pobliskich Kuźnicach Świdnickich. W okresie intensywnego rozwoju kopalni węgla  na początku XIX powstał  we wsi ciąg domków jednorodzinnych zasiedlonych przez górników. Stary Lesieniec, jak sama nazwa sugeruje, nie należy do najstarszych w tym rejonie. Wieś powstała  w dobrach von Czettritzów dopiero w początkach XVI wieku, co miało związek z rozwijającym się górnictwem rud srebra. Prawdopodobnie w 1586 roku St. Lesieniec stał się własnością hrabiego von Hochberga z Książa. Eksploatacja rud srebra upadła pod koniec XVI wieku, gdyż stała się nieopłacalna. Na to miejsce wkroczyło górnictwo węgla kamiennego. Ale wyraźny postęp w jego rozwoju nastąpił w II połowie XVIII wieku, gdy właścicielem tych ziem stał się baron von Seheer-Thoss, pan z pałacu  w Jedlince, ogromnie zasłużony dla rozwoju kopalnictwa węgla w regionie wałbrzyskim i noworudzkim, założyciel uzdrowiska w Jedlinie-Zdroju. Połączone kopalnie „Neue Gemeindegrube” w Starym Lesieńcu i „Gemeindegrube” w Goracach ok. 1770 roku dawały średnio 900 ton węgla rocznie. Ale dopiero początek XIX wieku przyniósł poważny i trwały rozwój górnictwa węgla. W 1838 roku uruchomiono kopalnię „Elise”, która potem połączyła się z kopalnią „Abendröthe” w Gorcach (po wojnie szyb „Klara”).
W 1825 roku wieś liczyła już 80 domów, w tym pałac, 2 folwarki, wolne sołectwo, szkołę ewangelicką, browar, bielnik, folusz, młyn wodny, wapiennik i gorzelnię. Miała więc wszystko, co pozwala na samodzielny byt.
Rozwój kopalń spowodował, że z początkiem XX wieku wieś przekroczyła 2 tys. mieszkańców. Równocześnie w jej otoczeniu zachodziły daleko idące zmiany w krajobrazie. Pojawiły się hałdy, przełożono koryto Lesku na długości około pół kilometra, pojawiły się zapadliska terenu.
W 1827 roku wzniesiono kościółek Św. Barbary z monumentalną wieżą nad bramą wejściową. Potwierdził on  znaczenie Starego Lesieńca jako odrębnej jednostki administracyjnej.
Po II wojnie światowej wieś zachowała swój charakter osiedla mieszkaniowego górników pracujących w pobliskich szybach kopalni „Victoria” w Kuźnicach Świdnickich, w Boguszowie (kopalnia barytu) i w Gorcach.. W dawnym folwarku funkcjonowała spółdzielnia rolnicza, a w dawnym pałacu umieszczono archiwum.
Stary Lesieniec przez wszystkie lata PRL-u nie znalazł dróg rozwoju, żył własnym życiem podmiejskiej wsi, skazanej na stagnację. Nie wybudowano nowych domów, nie powstały nowe zakłady przemysłowe, rzemieślnicze lub usługowe. Ktoś napisał o nim, że jest to miejsce z lekka senne. Ożywienie nastąpiło po przemianach sierpniowych, kiedy dawna wieś jako część Boguszowa-Gorc zaczęła się liczyć w planach rozwojowych miasta, a upadek przemysłu węglowego spowodował konieczność poszukiwania przez mieszkańców osiedla nowych form zarobkowania.
W Starym Lesieńcu pod koniec lat 50-tych  przeżyłem jeden piękny rok jako początkujący nauczyciel języka polskiego i historii. Mieszkałem w starym budynku szkolnym w dawnej sali lekcyjnej. Bezpośrednio z okna oglądałem Mniszka, osamotnione wzgórze, na które robiłem piesze spacery, by usiąść na skalnej półce i rozkoszować się widokami jak Mickiewicz na Judahu skale. Nowy budynek szkoły w pobliżu górniczego osiedla domków jednorodzinnych wystarczał na zapewnienie nauki w siedmiu klasach szkoły podstawowej. W Lesieńcu czułem się dobrze, ceniłem sobie swoją pracę z młodzieżą, a także kontakty z dorosłymi. Utworzyłem kółko teatralne. Na deskach Wiejskiego Domu Kultury, rzadko zresztą uruchamianego, wystawiliśmy wesołą sztukę Benedykta Hertza „Trzewiczki szczęścia”. Było to rzadkie wydarzenie, ogromnie ważne dla dzieci przemienionych w aktorów i dla ich rodziców.
Dziś patrzę na ten przysiółek innymi oczyma. Nie dostrzegałem wtedy uroków przyrody i krajobrazów tak mocno jak obecnie. A Stary Lesieniec dzięki swemu położeniu w otoczeniu górskim może dostarczać wiele estetycznych wrażeń. Jest też znakomitą bazą wypadową na wycieczki w góry. Im więcej upływa lat, tym bardziej żal mi Starego Lesieńca, żal że nie zdążyłem poznać dokładniej okolicznych terenów górskich. A może to także skutek żalu z powodu utraconych młodych lat.

Fot. z internetu

sobota, 25 lutego 2012


Miejsca niezwykłe  - Sokolec



To jedna z najpopularniejszych wsi letniskowych w Górach Sowich, piszą o Sokolcu autorzy „Słownika geografii turystycznej Sudetów. Cz. 11 Góry Sowie.” pod redakcją   Marka Staffy.
Co do tej popularności można się spierać, zwłaszcza w ostatnich czasach, natomiast to, że Sokolec jest jedną z najpiękniej położonych miejscowości w Górach Sowich i stanowi niezwykle urokliwą i atrakcyjną enklawę górską, to jak sądzę, nie budzi kontrowersji.
Położony nad Sowim Potokiem na wysokości 530-751 m npm., w niewielkiej przełęczy pomiędzy głównym grzbietem Gór Sowich z Wielką Sową, a masywem Włodarza z Sokołem (862 m. ) i Niczyją (858 m.) oraz Wzgórzami Wyrębińskimi z Gontową (723 m.), a więc otoczony zewsząd górami był od lat wsią, która przyciągała turystów i wczasowiczów.
 Z Wałbrzycha do Sokolca najlepiej jest jechać przez Walim, mijając po drodze atrakcyjne wejścia do podziemnych sztolni, dalej w górę przez Rzeczkę (popularny ośrodek sportów zimowych) do Przełęczy Sokolej, która karkołomną serpentyną w dół otwiera drogę do ciągnącej się na przestrzeni ok. 2 km. wsi letniskowej. Wieś otaczają głównie łąki, skrawki pól uprawnych i przede wszystkim lasy bukowo-świerkowe, zalegające boczne ściany wzgórz. Na terenie wsi jest kilka ośrodków wczasowo-kolonijnych, prywatnych pensjonatów i gospodarstw agroturystycznych. Formalnie do wsi należy schronisko „Orzeł”, położone wyżej na trasie turystycznej do Wielkiej Sowy.
Przez Sokolec prowadzi lokalna droga do Ludwikowic Kłodzkich i Nowej Rudy, a także  jej malownicze odnogi do Jugowa i Pieszyc, skąd rozpościera się znakomity widok na Przełęcz Jugowską ze Schroniskiem „Zygmuntówka” i otaczającymi ją Wzgórzami Wyrębińskimi, fragmentem Gór Sowich, Wzgórzami Włodzickimi, a nawet Górami Suchymi. W ogóle Sokolec, to bezcenna baza wypadowa do pieszych wycieczek górskich, przede wszystkim na Wielką Sowę. Turyści wrażliwi na piękno przyrody górskiej i krajobrazów odnajdą tutaj nadspodziewaną, obfitą ilość miejsc widokowych i atrakcji turystycznych. 


 Jedną z największych atrakcji turystycznych jest jeden z kompleksów „Riese”, czyli „Olbrzym”, znanej już szeroko inwestycji militarnej III Rzeszy, budowanej niezwykłym nakładem sił ludzkich i pieniędzy w Górach Sowich pod koniec wojny. Chodzi oczywiście o budowę podziemnych sztolni i hal rękami początkowo jeńców wojennych, a następnie więźniów pobliskiego obozu koncentracyjnego Gross Rosen  k. Strzegomia. W Sokolcu, a ściślej w pobliżu jego dolnej części zwanej Sowina,   na zboczach góry Gontowa,  znajdujemy niezagospodarowane turystycznie, otwarte wejścia do podziemnych sztolni. Wprawdzie są one zagrodzone stalowymi kratami i mają tablice ostrzegawcze, ale dla odważnych żądnych mocniejszych przeżyć turystów, nie mówiąc o grotołazach, czy poszukiwaczach skarbów, nie stanowi to żadnej przeszkody. Część podziemna kompleksu składa się co najmniej z dwóch zespołów wyrobisk, leżących na różnych wysokościach.
Pierwszy zespół w pobliżu Sowiny posiada dwie równoległe sztolnie o wlotach leżących na wysokości około 640 m n.p.m. Pomiędzy nimi rozbudowano system wyrobisk chodnikowych i komorowych, łączących się ze sobą i sztolniami pod kątem prostym. W obu sztolniach, w odległości około 60 m od wlotów, wydrążono częściowo po dwie, leżące naprzeciw siebie, komory prawdopodobnie na wartownie. Wszystkie wyrobiska są w stanie surowym, niektóre posiadają obudowę drewnianą. Część powiększono do rozmiarów hal. Wyrobiska są zawilgocone na skutek wycieków.
Drugi zespół wyrobisk zlokalizowany jest na wschodnich zboczach góry. Składa się z dwóch sztolni o wlotach leżących na wysokości około 580 m n.p.m., oddalonych od siebie około 250 m.  Obecnie są niedostępne ze względu na zawały przy wlotach. Jeden z nich wywołany został sztucznie w końcu lat czterdziestych.
W pobliżu obydwu zespołów wyrobisk znajdujemy jeszcze do dziś wiele śladów torowisk, placów przeładunkowych, magazynów, a nawet stosy zastygłych worków cementu. Dla turystów z fantazją stanowi to szczególny powód do uruchomienia wyobraźni.
Gontowa jest najmniej zbadanym i opisanym kompleksem ze wszystkich siedmiu, z jakimi mamy do czynienia w Górach Sowich. W ostatnich latach ta sytuacja ulega poprawie. Podjęto prace nad zagospodarowaniem turystycznym kompleksu położonego w pobliżu znanego już na Dolnym Śląsku hotelu i restauracji „Harenda” przy drodze do Ludwikowic Kłodzkich. Uruchomienie kolejnych, czwartych już w Górach Sowich podziemnych sztolni kompleksu „Riese” może się przyczynić do znacznego ożywienia ruchu turystycznego w tym miejscu, a co za tym idzie  -  odkrycia Sokolca dla turystów i podróżników poszukujących miejsc niezwykłych, dotąd jeszcze niezupełnie odkrytych i wypromowanych.

Zapraszam do blogu: klimaty.blox.pl (październik 2011). Znajdziemy tam serię znakomitych fotografii i refleksji p. Ewy z wycieczki do Sokolca.

Fot. Viola Torbacka, zdjęcia podziemnych wejść na Gontowej z internetu.

środa, 22 lutego 2012


Chce się płakać



Ferie zimowe feriami, ale przecież nie można się tak całkiem wyizolować, kiedy dzieją się  rzeczy niezwykle i wyjątkowe. W bajecznym blogu „Moje Klimaty”, Ewy z Wrocławia, ukazał się już trzeci fotoreportaż z zimowej wycieczki do Głuszycy, a w końcówce jest zaznaczone  -  ciąg dalszy nastąpi. A więc lada dzień możemy się spodziewać kolejnych refleksji wzbogaconych znakomitymi fotografiami jak to się zwykło mówić „z marszu”. W moim ostatnim poście zachęcałem Państwa do odszukania blogu p. Ewy i obejrzenia relacji z tej wyprawy. Nie wiem czy potrafimy dostatecznie zrozumieć i docenić znaczenie tego faktu. W blogu cieszącym się dużym zainteresowaniem Wrocławian i osób z całego Dolnego Śląska znajdujemy niezwykle piękną i sugestywną promocję naszego miasta i gminy. Myślę, że dla nas, mieszkańców Głuszycy i regionu wałbrzyskiego jest też ważne i ciekawe jak nas widzą inni, co budzi ich podziw, uznanie  i czym chcą zainteresować internautów. Okazuje się, że Pani Ewa, która „z niejednego pieca chleb jadła”, bo zjeździła już Polskę wzdłuż i wszerz i takich reportaży ze swojego wędrowania po kraju  można znaleźć w jej blogu krocie, znalazła w naszej gminie tematy do kolejnych postów. I co szczególne  -  zafrapowała ją Głuszyca Górna (aż dwa reportaże), sąsiadujące z nią czeskie Janowicki, co mnie nie zdziwiło, a spodziewam się jeszcze rzeczy najciekawszej, relacji z wyprawy na Szpiczaka i pobytu w Łomnicy.
W króciutkim mailu wysłanym do mnie p. Ewa dziękuje za rekomendację jej blogu i pisze dalej: „teraz siedzę i myślę o tym co napisać o Głuszycy, aby Pana nie zawiść”.
Droga Ewo, wychodzę naprzeciw. Oto plon moich kontemplacji na temat Głuszycy, liryczna rymowanka, która jak sobie to wyobrażam, może stanowić tło do przecudownych fotografii, którymi zachwycam się osobiście, a myślę że i większość internautów śledzących Twój blog:

Z lotu ptaka
Ewie z „Moich Klimatów” (www.ikroopka@blogspot.com)

 Czy ktoś mi uwierzy, czy też nie uwierzy,
najlepiej się ogląda świat z wysokiej wieży
lub lecącego nisko samolotu,
czujesz się jak jaskółka, albo sokół.

To rzecz szczególna i nie byle jaka,
oglądać panoramę górską  -  ze Szpiczaka.
Nie dość że góra, to po schodkach jeszcze w górę
bliziutko nieba, a pod sobą masz naturę,
wierzchołki lasów, gór, doliny i przełomy,
kreseczki dróg, a przy nich klocki-domy,
a tam w kotlinie niczym włóczni giętej szpica,
w leśnej gęstwinie wiązka domów  -  to Głuszyca.

Złudna impresja malarska w oddali
jak surrealizm Salvadore Dali,
latem girlandy dachów w zieleni bez końca
ciągną się krętą nitką w blasku słońca,
zimą wszystko zastyga, zamiera w bezruchu,
otulone w pierzynę bieluśkiego puchu.

Ongiś gwarem tętniące centrum włókiennicze,
 w miejscach tkalni, przędzalni resztki ruin - znicze,
z hal fabrycznych Kauffmanna, jak kosteczki domin
ułożonych pod lasem, został tylko komin.
Tam, gdzie wełnianej przędzy kręciły się wątki
wybudowano market tandetnej „Biedronki”,
fabryczny dom kultury zastygł jak w letargu,
straszą rozdarte wiaty na podmiejskim targu,
sypią się stare mury boiska „Włókniarza”
widać że razem z miastem bardzo się postarzał,
tak samo jak dostojne niegdyś kamienice,
nie ruszane od wojny straszą murów kiczem.

Ale to nic, to pestka, z  konstrukcji Szpiczaka
nie widać tych szczegółów, miasto lśni jak plakat,
to co jego urodą, to mieści się w górach,
cieszy oko zielonych gałęzi glazura.

Więc może się wyrocznia swojskiej pytii ziści,
że tę gminę zaludnią wędrowni turyści,
spenetrują podziemia  w ramach rekreacji,
wypełnią wszystkie miejsca w restauracji,
zagoszczą w niej na dobre sportowcy, letnicy,
a wszystkich tu przyciągną powaby Głuszycy

I w uszach mi zabrzmiała gorąca muzyka
jak w przejmującym songu Piotra Bukartyka.

Więc jaka jest Głuszyca z lotu ptaka?

tak piękna jak marzenie,
aż chce się płakać,
chce się płakać !


Fot. Viola Torbacka

niedziela, 19 lutego 2012


Ferie zimowe


prosto do czeskiej granicy

tedy najbliżej do dawnego kamieniołomu
 No właśnie. Zrobiłem sobie ferie zimowe. Dziatwa szkolna już  je skończyła, a ja zaczynam.
Ale proszę się nie denerwować, potrwają krótko. Ja nie wytrzymam zbyt długo, aby się nie odezwać. A ponadto mam znakomite zastępstwo. To co zrobiła p. Ewa z Wrocławia, to miód na moje serce. Jestem pewien, że także na serca Czytelników mojego blogu. Do wczoraj znalazłem w blogu p. Ewy, „Moje klimaty” dwa słowno-fotograficzne reportaże z Jej pobytu u nas w Głuszycy Górnej i sąsiadujących z nią czeskich Janoviczkach. Ale wiem, że to nie koniec, bo moja blogowa koleżanka dokonała z mężem heroicznego wyczynu - odbyła pieszą marszrutę na Szpicaka w najbardziej kopnym śniegu, jaki był tej zimy i przy trzaskającym mrozie jaki miał miejsce w niedzielę 12 lutego. Dotarcie w tych warunkach do łomnickiego Szpiczaka, to nieomal to samo co zdobycie Mont Blanc dla doświadczonego alpinisty. No, może trochę przesadziłem, ale osobiście jestem pełen podziwu. Spodziewam się, że już wkrótce będziemy mogli zobaczyć kolejny fotoreportaż z tej wyprawy. Wprawdzie nie mogę wybaczyć Ewie, że mnie o tej wycieczce nie uprzedziła, mógłbym przynajmniej jej pomachać z tarasu mojego domu, gdy oglądała Głuszycę z „lotu ptaka”, czyli z wysokości wieży widokowej na Szpicaku, ale ponieważ napisała w swoim blogu, że przyjechała tu do nas zachęcona moim pisaniem, to oczywiście wszystko Jej wybaczam.
Moi Drodzy Czytelnicy! Zróbcie teraz to, co ja zrobiłem wczoraj. Zaglądnijcie do blogu „Moje klimaty”, adres: ikroopka@blogspot.com
A tam otworzy się przed Wami ujmująca relacja z podróży wzbogacona serią znakomitych fotografii, bo Ewa w tej dziedzinie jest mistrzem.
Mam też nadzieję, że już pierwsze zetknięcie z  Jej blogiem stanie się zachętą do skorzystania z wcześniejszych relacji z podróży po całej Polsce, a także śledzenia blogu na bieżąco.

Dla zachęty  -  kilka fotografii podebranych z Jej blogu (ale dostałem na to przyzwolenie już wcześniej)

Janoviczki, tuż za granicą - restauracja

w Janoviczkach jest co podziwiać


Zamieszczam także link domu noclegowego „Pograniczna”, gdyby znaleźli się chętni
 do powtórzenia wyczynu p. Ewy:
www. gluszycagorna.com.pl
tel. (+48) 609 627 605
(+48) 727 414 353
e-mail: pograniczna@wp.pl

Fot. p. Ewy, ikroopka@blogspot.com

sobota, 18 lutego 2012


Tajemnicze Pasmo Lesistej


Góry Kamienne zlokalizowane są w Sudetach Środkowych rozciągając się na granicy między Polską a Czechami. W skład Gór Kamiennych wchodzą cztery pasma: Góry Krucze, Czarny Las, Pasmo Lesistej, Góry Suche. Góry Kamienne nie należą do zbyt wysokich, gdyż najwyższy szczyt ma wysokość 936 metrów nad poziomem morza. Znajduje się w Górach Suchych w gminie Głuszyca, nosi on nazwę Waligóra i przez cały rok jest odwiedzany przez  dużą liczbę turystów, zwłaszcza, że u jego stóp rozpościera się urocza Przełęcz Trzech Dolin ze Schroniskiem „Andrzejówka”. 
 Ale w tym poście chcę się zająć najmniej znanym i popularnym masywem Gór Kamiennych. Nosi on nazwę Pasmo Lesistej, jest dość obszernym, zwartym zespołem gór pokrytych w całości lasami Zajmuje powierzchnię w kształcie trójkąta prostokątnego, którego wierzchołkami są miejscowości: Czarny Bór, Unisław Śl. i Mieroszów. Od zach. kończy się na dolinie Grzędzkiego Potoku - dopływu Leska a od południa na Obniżeniu Mieroszowa. Potem granica prowadzi na północ przełomową doliną Ścinawki do Unisławia Śląskiego w rejon źródeł Leska i dalej na północ i zachód prowadzi już do końca wzdłuż tej rzeki. Dla turystów północną granicę, oddzielającą od Gór Wałbrzyskich, może też stanowić linia kolejowa Wałbrzych - Jelenia Góra na odcinku: Boguszów Gorce Wschód. - Boguszów Gorce Zachód..
W Paśmie Lesistej wyróżniają się trzy grzbiety mniej więcej równoległe do siebie. Północny z Dzikowcem (836 m) jest dobrze widoczny od strony Boguszowa. W środkowym znajduje się najwyższa Lesista Wielka (851 m). To szczyt zwornikowy dla kilku bocznych odgałęzień. Najkrótszy i najniższy jest grzbiet południowy, którego kulminacje nie mają nawet nazw. Prowadzi nim częściowo szlak czerwony (główny szlak sudecki) na odcinku Grzędy - Lesista Wielka.
Jak nazwa wskazuje Pasmo Lesistej jest niemal w całości zalesione. Bezleśny stał się w latach 90. XX w. wierzchołek Dzikowca i jest on obecnie dobrym punktem widokowym. Niestety z najwyższego szczytu Lesistej Wielkiej oraz z większości pozostałych kulminacji brak możliwości oglądania panoram. Oprócz czterech szlaków pieszych jest tu sporo leśnych dróg łagodnie trawersujących strome stoki tego pasma. Umożliwiają one latem wycieczki rowerowe a zimą narciarskie. Na płn. i płn. wsch. od wierzchołka Lesistej Wielkiej znajdują się szczeliny wiatrowe - osobliwy system spękań skalnych.
I to właśnie niezwykle zjawisko czyni z Pasma Lesistej miejsce szczególnie atrakcyjne, a zarazem poligon doświadczalny dla badaczy i miłośników  przyrody. Szczeliny wiatrowe, to kilka równolegle rozmieszczonych spękań zbocza góry, głębokich do dwóch metrów i długości kilkunastu metrów. Obecnie są one częściowo wypełnione rumoszem skalnym oraz suchymi gałęziami i liśćmi. W szczelinach odsłaniają się małe ścianki skalne. Nie wiadomo jak głęboko sięgają i czy mają połączenie. Według starych opisów zachodził w nich intensywny ruch  powietrza i dało się słyszeć zagadkowe dźwięki, budzące zdumienie i  trwogę. W lecie czuło się zimny strumień powietrza płynący ze szczelin jak w pokoju przy otwartych na przestrzał oknach, zimą zaś  powiew był ciepły, powodujący topnienie pobliskiego śniegu.
Szczeliny wiatrowe są pomnikiem przyrody, wyjątkowym w Sudetach, niezbadanym do końca, budzącym wciąż jeszcze zdziwienie. W okresie międzywojennym należały do bardzo popularnych na Śląsku atrakcji turystycznych, ściągających turystów i pasjonatów. Stały się uznanym powszechnie pomnikiem przyrody. W okresie powojennym do dziś ich popularność zmalała, a podejmowane starania by zapewnić im ochronę prawną i  przeprowadzić gruntowne badania, nie przyniosły skutku.
Wytrawni turyści i miłośnicy przyrody wędrują na Lesistą w poszukiwaniu szczelin wiatrowych. Zjawisko tajemniczych jęków i innych odgłosów wydobywających się ze szczelin należy obecnie do rzadkości. Są turyści, którzy twierdzą, że da się je słyszeć z głębi szczelin przy dużych ruchach powietrza.
Warto się wybrać na Wielką Lesistą i spenetrować jej zbocza, a może się uda usłyszeć wołania zagubionych w czeluściach skalnych duchów. Są one słyszalne przy wietrznej pogodzie, szczególnie wyraźnie w środku nocy, pod warunkiem, że turysta znajdzie się tam sam i  że jest osobą płci pięknej.

Fot. Viola Torbacka

piątek, 17 lutego 2012


Postny piątek


Piątek jest tradycyjnym dniem pokutnym. Staramy się przestrzegać wskazań księży, by w tym dniu ograniczyć spożywanie dań mięsnych. W obecnej dobie nie sprawia to żadnych trudności, bo nie tylko można, ale i trzeba przynajmniej raz w tygodniu przyrządzić obiad z produktów mlecznych lub jaj. W moim domu jest to dzień naleśników lub ruskich pierogów, albo smażonej ryby i nie powiem, żeby żona była z tego powodu zadowolona, bo najłatwiej jest ugotować ziemniaki, rzucić na patelnie mielonego lub pierś kurczaka, dodać ze słoika surówkę i obiad jest gotowy w tri miga.
Ale nie to jest podmiotem moich refleksji, przy okazji postnego piątku. Myślę, że ten „pokutny” dzień tygodnia zmienił obecnie swój image, bo nie jest już przedostatnim dniem weekendowym, lecz ostatnim. Po nim jest wolna sobota i niedziela. Tak więc piątek przejął rolę dawniejszej soboty i stał się dniem, na który czekamy z nadzieją i optymizmem. Jeszcze tylko jeden dzień pracy i już mamy „święta”. Piątek nie może być dniem feralnym, tak jak to bywało dotąd. Jest dniem wstępnym, przygotowawczym do realizacji planów weekendowych, a więc dniem pozytywnym, pogodnym. Robimy w tym dniu po pracy większe zakupy, staramy się nastrojowo spędzić piątkowy wieczór, bo przecież trzeba się odprężyć po tygodniu ciężkiej, stresującej roboty.
Tak więc ogłaszam memorandum w obronie piątku. To powinien być piękny, optymistyczny dzień tygodnia, bo po nim mamy dwa dni laby, a dopiero po nich następuje dzień zaiste feralny  -  poniedziałek. Już dawno pojawił się na naszych ekranach film polski „Nie lubię poniedziałku” i to jest jasne, bo trzeba się w tym dniu zrywać wcześnie rano, nie bacząc na to, że jesteśmy zmęczeni po weekendzie, mając przed sobą perspektywę aż trzech dni wytężonej pracy do upragnionego piątku. Piątku, w którym jesteśmy już na luzie, bo przed nami dwudniowy weekend.
Proszę też, aby postny piątkowy obiad nie traktować jako karę za grzechy, ale właśnie luksus, odskocznię od codziennych pieczeni mięsnych, schabowych, golonek, bigosów,  gulaszy, pizz, kebabów, hamburgerów, flaków itd. itp.
Piątek dzięki temu, że jest postny, jest wyjątkowy. Cieszmy się z piątku i  przestrzegajmy tradycji religijnej, by nie opychać się w piątek kiełbasami. Jeden dzień w tygodniu bezmięsny, to nie tragedia, zwłaszcza ze można w tym dniu bez grzechu spożywać mięsko ryb.
Zrobiłem wszystko co mogłem w obronie postnego piątku. Mam nadzieję, że będzie mi to pozytywnie zapisane w pamięci mojego księdza proboszcza, tylko że on zapewne takich blogów jak mój nie czyta. Amen!

P.S. Obiecuję, że już nie będę więcej pisał o dniach tygodnia (chyba że o śledzikowej środzie), natomiast wracam do mojej pasji pisania o walorach regionu, w którym znajduje się „mój dom”, moja mała ojczyzna.

czwartek, 16 lutego 2012


Tłusty czwartek

„Powiedział Bartek, że dziś tłusty czwartek, a Bartkowa uwierzyła, tłustych pączków nasmażyła”. Tak mówi stare przysłowie. Ale która Bartkowa dziś bawi się w smażenie pączków, skoro jest ich „na pęczki” w każdym sklepie spożywczym, nie mówiąc o marketach. Nasi cukiernicy dobrze wiedzą, że to jest ich jedyny dzień „żniwny”, a następny taki będzie dopiero za rok. Skąd się wzięła ta tradycja czwartkowa? Trudno powiedzieć.  Wiadomo tylko. że jest to ostatni czwartek przed Wielkim Postem, znany jako zapusty. Już w przyszłym tygodniu od środy popielcowej zaczyna się czas, w którym zastosowanie diety odchudzającej może przynieść także zasługi duchowe, bo w myśl przykazań Kościoła powinniśmy w tym czasie pościć aż do Świąt Wielkiej Nocy.
Jakoż w dawnej Polsce nie żałowano sobie w tym dniu tłustych potraw, a stoły uginały się od pączków nadziewanych słoniną, boczkiem, mięsem, które zapijano staropolską okowitą. Dziś mamy modę na słodkie pączki, najlepiej lukrowane zewnątrz i nadziewane powidłami. W niektórych domach pojawiają się też łatwiejsze w przyrządzeniu faworki, zwane chrustem.
Bogiem, a prawdą, to nie wiemy na ogół, jakim znakomitym przysmakiem są dobre pączki. W swoim życiu takie właśnie pączki jadłem tylko raz. Było to w domu znajomego cukiernika, który w czasie okupacji jako młody chłopiec przeszedł dobrą szkołę w wiedeńskiej cukierni. Na użytek domowy przyrządził więc pączki według najlepszej wiedeńskiej receptury. Przypominam sobie, że jak mówił, były one smażone w maśle z nadzieniem  dzikiej róży. To były pączusie tak pulchne, że można było całego wziąć do ust i tam rozpływał się jak ambrozja. Takich pączków jadło się kilka na raz i wcale nie przynosiły poczucia sytości. Trudno mi opisać ich boski smak, zapamiętałem tylko niezwykle wrażenie jakie na mnie wywarły.
Nasze standardowe pączki sporządzane masowo, w wielkich ilościach, by zapełnić tłustoczwartkowe półki, przypominają pączki wiedeńskie tylko z wyglądu. Ale ponieważ nie znamy smaku prawdziwych pączków, a w ogóle pączki spożywamy  rzadko, niektórzy tylko raz w roku, w tłusty czwartek, to wtedy wydają się nam specjałem
A ponadto trzeba przecież spełnić wymogi staropolskiej tradycji, a nasza gościnność powoduje, że w tym dniu gdzie się nie odwrócisz, wszędzie częstują cię pączkami. Trudno odmówić. Na szczęście jutro jest postny piątek  -  i wszystko się wyrówna.

A więc do dzieła Rodacy, do dzieła!

środa, 15 lutego 2012


Trzy po trzy

 Obudziłem się rześki i zdrowy. Przenikliwe, kilkunastodniowe, rosyjskie  mrozy odpuściły. To dało się odczuć nocą, mogłem darować sobie dodatkowe przykrycie kocem. Za oknem świeża kołderka śniegu. Powietrze wilgotne, niebo w chmurach. Radiowi meteorolodzy straszą niskim ciśnieniem i złym samopoczuciem. Będą dalsze opady mokrego śniegu, będzie grząsko i ślisko na drogach, spodziewane są zawieje i zamiecie śnieżne Lepiej z domu nie wychylać nosa. Tylko kto sobie może pozwolić na takie luksusy. Ja na pewno nie, bo nie pozwoli na to mój wierny jamniczek na wysokich nóżkach. Ranny spacerek z nim, to "samo życie".
Mój pogodny nastrój ma swoje uzasadnienie. Zdałem sobie z tego sprawę tuż po przebudzeniu. Otrzymałem od kilku Czytelniczek i Czytelników mojego blogu pozdrowienia i życzenia z okazji Walentynek. Ma to odzwierciedlenie w komentarzach do mojego blogu i na facebooku. Ale przecież Walentynki to święto kobiet. Niektórzy chcą w ten sposób wymazać z pamięci PRL-owski 8 marca, choć to przecież Międzynarodowy Dzień Kobiet. Trochę się pomieszało w tym wszystkim, ale nie jest to jedyny przypadek w naszej obecnej zwariowanej rzeczywistości. A że jest zwariowana, oto przykłady.
Przeglądam  internetowe portale. W głowie się kręci od „sensacyjnych” wiadomości. Wirtualna Polska instruuje: ”Erotyczne zabawki dla katolików. Jakie gadżety można stosować w łóżku ? Nie czytałem, czy jest to uzgodnione z Episkopatem. A dalej rzecz obrazoburcza,  wręcz zamach stanu: „Rząd likwiduje Fundusz Kościelny. Księża bez emerytur”. Kolejny tytuł: „Szok. Polacy nie chcą większych emerytur”, a „PiS chce emerytom zafundować Kanadę”. A nie mógłby znacznie bliżej położony Madryt. Przecież mówimy potocznie, o kimś, komu się dobrze wiedzie, że ma życie jak w Madrycie.
W innym miejscu czytam o teleshow Tomasza Lisa, który urządził  w telewizyjnej dwójce „na żywo”prawdziwy spektakl nad grobem malej Madzi z Sosnowca, z  udziałem „ekspertów”, praktykujących celebrytek, w osobach Kasi Cichopek i Joanny Koroniewskiej z „M jak miłość”. Program potwierdził, że w telewizji najważniejszą jest oglądalność i wywołanie u widza silnych emocji, przy czym cel uświęca środki. Rzecz w tym, że obie celebrytki miały w tej materii niewiele do powiedzenia poza powszechnie funkcjonującymi schematami, a zaproszone dwie psycholożki stanowiły raczej rzewną dekorację programu. Portal kwituje to tytułem - „Przerażająco straszny show”. A ja bym dodał do tego, że był to tylko jeden z kolejnych odcinków przerażającego show, który zafundowały nam telewizje i inne tabloidy z udziałem naczelnego kowboja  Samoobrony A. Leppera,  doradcy (już nie detektywa, jak sam to potwierdził) Krzysztofa Rutkowskiego. To po prostu medialny lincz matki dziewczynki, podobny do tych z westernów na „dzikim Zachodzie”. Zanim policja skończyła dochodzenia,  a prokuratura postawiła oparte na dowodach zarzuty, okrzyknięto ją wyrodną matką i praktycznie wyeliminowano z życia w rodzinie.
Kolejny temat dyżurny dotyczy warszawskiego stadionu Euro 2012. Wiadomo było, że będzie on powstawał w bólach, bo pospiech jest przy takich dużych inwestycjach złym doradcą. Stadion już jest prawie gotowy, ale zanim został odebrany przez wszystkie właściwe komisje już rozpoczęto organizację imprez, w tym meczu dużego ryzyka pomiędzy Legią i Wisłą. Teraz  mamy pogoń za winnymi, bo mecz nie mógł się odbyć ze względu na konieczność zainstalowania sieci łącznościowej dla policji. Przy okazji mogliśmy oglądać minister sportu A. Muchę w charakterze biegaczki.
Ale wśród całego gąszcza frapujących tytułów największy mój aplauz wzbudziła informacja „jak schudnąć podczas snu”. Okazuje się, że jest to bardzo proste. Wystarczy tylko zwiększyć ilość godzin snu, najmniej 8, a najlepiej 10. Nie jeść kolacji, przed spaniem wypić tylko niesłodzoną herbatkę ziołową. W dzień stosować odpowiednią dietę, najlepiej bezmięsną i bez cukrową. Unikać pośpiechu, nie stresować się, nie denerwować. Całkowicie wyeliminować napoje alkoholowe. Najlepiej odizolować się od życia w kolektywie. Nie słuchać radia „zet” i RMF , nie oglądać telewizji. Broń Boże program „Tomasz Lis na żywo” i Wiadomości TVN. Wolne chwile wypełniać śledzeniem portalu internetowego Wirtualna Polska, który zastąpi wszystkie media i  zaproponuje inne metody odchudzania jeśli ta podczas snu nie przyniesie pożądanych efektów.
Zachęcam do skwapliwego skorzystania z tej sprawdzonej na wysoko postawionych personach kuracji odchudzającej. Parę lat i efekt stuprocentowy.

wtorek, 14 lutego 2012


Prezent Walentynkowy


Życie jest pełne  niespodzianek. Zupełnie bezwiednie otwieram rano pocztę mailową, a tu coś zaskakującego. Pisze do mnie tajemnicza „Emporia”. Ma dla mnie z okazji święta Walentynkowy prezent. Co to za nadzwyczajny gadżet? W pierwszej chwili byłem pewien, że chodzi o pluszowe serduszko, jakich pełno we wszystkich marketach. Ale nie. To aktualny hit telefonii komórkowej -  Nowa emporiaELEGANCEplus, jeden z najładniejszych telefonów na rynku. Prosta i łatwa obsługa, dyskretny przycisk alarmowy, radio FM i Bluetooth spełniają potrzeby każdego, kto oczekuje łatwych i prostych połączeń z bliskimi. Bezpiecznie i w dobrym stylu. Dostępna w sklepach sieci T-Mobile.
I zaraz poczułem się lepiej. To rozumiem. Moja Walentynka jak to cudo zobaczy, pęknie z radości. A gdy dowie się, że w tym cacku jest radio FM i Bluetooth, a w dodatku spełnia ona wszystkie potrzeby, od razu zmięknie i pozwoli mi raz w miesiącu odwiedzić wesołą  „Oberżę PRL-u”. Od razu poczułem się lepiej. Nigdy by mi do głowy nie przyszło, że można z okazji tego amerykańskiego święta zakochanych sprawić żonie taką przyjemność.
Sprawa jest prosta jak drut. Wsiadam zaraz do samochodu i gnam do Plusa po nową emporię ELEGANCE.
Aby zaś wypełnić pustkę jaka nastąpi w domu w czasie mojej nieobecności rozkładam otwarty tomik poezji K.I. Gałczyńskiego, a w nim przecudowna „Rozmowa liryczna”:


„Powiedz mi, jak mnie kochasz
Powiem.
Więc?
Kocham cię w słońcu. I przy blasku świec.
Kocham cię w kapeluszu i w berecie.
W wielkim wietrze na szosie. I na koncercie.
W bzach, i w brzozach, i w malinach, i w klonach.
I gdy spisz. I gdy pracujesz skupiona.
I gdy jajko roztłukujesz ładnie –
Nawet wtedy, gdy ci łyżka spadnie.
W taksówce. I w samochodzie. Bez wyjątku.
I na końcu ulicy, i na początku.
I gdy włosy grzebieniem rozdzielisz.
W niebezpieczeństwie, i na karuzeli.
W morzu. W górach. W kaloszach i boso.
Dzisiaj. Wczoraj. I jutro. Dniem i nocą.
I wiosną, kiedy jaskółka przylata.
A latem jak mnie kochasz?
Jak treść lata.

A jesienią, gdy chmurki i humorki?
Nawet wtedy, gdy gubisz parasolki.
A gdy zima posrebrzy ramy okien?
Zimą kocham cię jak wesoły ogień.
Blisko przy twoim sercu. Koło niego.
A za oknem śnieg. Wrony na śniegu.

Nie zdążyłem wsiąść do samochodu. Moja dama przejrzała otwartą książkę i powiedziała: Zostań w domu, to mi wystarczy i moja stara komórka też.
Niestety, Walentynki w dojrzałym wieku są odporne na jakiekolwiek nowinki techniki, wystarczy im dobre słowo.

Fot. z domowego albumu.

niedziela, 12 lutego 2012


Siódme niebo


  Sobotnie popołudnie. W domu przejmująca cisza.  Domownicy wylegli za sprawunkami, wzięli ze sobą psa. Jestem sam w dużym pokoju, gdzie można pospacerować wokół stołu. W kominku buszują płomienie ognia, pryskają iskrami po szkle. Za oknem cudowna zima, taka o jakiej marzą poeci. Bieluśko od śniegu, mroźno, ale słonecznie. W kącie martwy ekran telewizora.
Unikam go jak ognia. Nie mogę słuchać wrzeszczących, sztucznie nadętych głosów z reklam.
Nie mogę patrzeć na gęby skaczących sobie do gardła tych samych, "zgranych" polityków. Co się stało z tym światem, w którym tak bardzo potrzeba spokoju, rozwagi, taktu i mądrości, bo przecież tam podejmowane są decyzje, od których zależy nasz los? Świat polityki, świat mediów TVN 24, świat pełnej zakłamania, upolitycznionej religii chrześcijańskiej widocznej z ekranu TV „Trwam” lub Radia „Maryja”? Mam dość. Lepiej o tym nie myśleć.
Na szczęście nie muszę. Mam wolną wolę. Mogę w każdej chwili sięgnąć na półkę z książkami. Tam jest świat, w którym można odetchnąć świeżym powietrzem, takim samym jak dzisiejsze rześkie muśnięcia mrozu  przy otwartym oknie.
Więc sięgam. Mam w ręku tomik wierszy K.I. Gałczyńskiego „Poezje”, a w nim „Siódme niebo. Z wierszy do Natalii”:


„Zima była, gdy wysiadłem z autobusu
i rzuciłem się w twoje ramiona,
i twych włosów, twych wieczornych włosów
ogarnęła mnie woń niezmożona.

Księżyc zniżył się, błysnął nad klamką,
potem odszedł i wplątał się w drzewo.
Pierścień nocy nad nami się zamknął
i otwarło się siódme niebo.


Choć godzina trochę późna,
jeszcze świecą twoje okna,
więc wołamy:  - Hola, wpuść nas,
wpuść nas pochmurnooka  -

nie będziemy spać na dachu,
otwórz drzwi i wprowadź w nocy
w twe mieszkanie pełne kwiatów,
instrumentów, świec płonących.

Przelecimy przez pokoje
wiatrem, walcem, tłumem szumnym,
ozłocimy loki twoje
dźwiękiem gitar siedmiostrunnym..”


Ty jesteś najpiękniejsze zwierzęta,
włosy twoje o świcie są modre,
tyś wysoko jak światła na okrętach,
do oddechu twojego się modlę.

Tobiem wszystkie zbudował instrumenty
wszystkie owoce zniósł, wszystkie kwiaty,
Ciebie ścigam przez wszystkie firmamenty,
wszystkie światy, wszystkie klimaty…”


Jest świat, w którym można odnaleźć to co w człowieku najcenniejsze, jest świat wolny od pruderii, fałszu obłudy, nienawiści, zła. Jest świat miłości nieskrępowanej, żarliwej, gorącej. I tak jak u mnie, pokrytego szronem czasu emeryta, jest świat dawnych, pełnych czaru wspomnień. Odnajduję w nich swoje, niestety już byłe, ale pełne nostalgii „siódme niebo”.

Fot. Viola Torbacka, Ania Błaszczyk

sobota, 11 lutego 2012


Miejsca niezwykłe  - Przełęcz Walimska



Czy można coś ciekawego napisać o przełęczy górskiej, przecież jest ich w górach „na pęczki”, co jedna to ładniejsza, wiele z nich znakomicie zagospodarowanych? Ale prawdą jest, że przełęcz przełęczy nierówna. Ta przełęcz, o której piszę ma szczególne przymioty. Przede wszystkim jest miejscem położonym przy drodze, skąd prowadzi  pieszy szlak górski na nieodległą Wielką Sowę. Ta droga to osobny temat, o którym za chwilę.. Sama zaś Przełęcz zwana Walimską zasługuje na uwagę ze względu na rolę, jaką pełni dzięki swemu położeniu w ruchu turystycznym, a także  walorom widokowym .
Przełęcz Walimska znajduje się na wysokim siodle, odchodzącym od północno-zachodniego zbocza Wielkiej Sowy (755 m. npm.) przy drodze z Walimia przez Rościszów, Pieszyce do Dzierżoniowa. Już w drugiej połowie XIX wieku Wielka Sowa zaczęła przyciągać turystów, a ścieżki górskie zaroiły się pieszymi spacerowiczami. Rozwój komunikacji omnibusowej i kolejowej spowodował napływ turystów z Wrocławia , Świdnicy i całego Dolnego Śląska. Z Przełęczy Walimskiej można było bez pośpiechu odbyć spacer na Wielką Sowę i z powrotem w ciągu jednodniowej wycieczki. Stanowiła ona wówczas, tak jak i obecnie miejsce biwakowe.
W okresie wielkiego głodu na Śląsku w ramach tak zwanych robót publicznych (lata 1847-49) wybudowano drogę przejezdną z Walimia do Pieszyc przez Przełęcz Walimską, za przysłowiową „łyżkę zupy”. Nazwano tę drogę – Hungerstrasse – „droga głodu”. Wiodła ona wijąc się serpentynami częściowo przez las, a częściowo odkrytymi zboczami gór, z których widok przyprawiał przejezdnych o zawrót głowy. Mało jest takich dróg, zwłaszcza kiedy jedziemy z Przełęczy w kierunku Walimia, które nieomal wymuszają zatrzymanie się choć na chwilę, by oczy nacieszyć rozległą panoramą rozciągającej się u stóp kotliny, w której z gąszcza drzew i krzewów przebłyskują kolorowe dachy budynków. To jedna z najpiękniej położonych miejscowości w Sudetach  -  Walim - ongiś ośrodek przemysłu włókienniczego, dziś odradzająca się na nowo  baza turystyki, rekreacji i wypoczynku górskiego

Możliwość bezpośredniego dotarcia pojazdami konnymi lub mechanicznymi spowodowała masowy ruch turystyczny na Wielką Sowę. Trudno się dziwić, że już w latach 1865-70 wybudowano tu gospodę, nazwaną od siedmiu olbrzymich świerków, rosnących  na polanie „Sieben- Kurfürsten- Baude”. Z końcem XIX wieku ciesząca się popularnością gospoda wzbogaciła się o 18 miejsc noclegowych w 10 pokojach i pełniła funkcję schroniska turystycznego. Obok budynku utwardzono grunt dla parkowania pojazdów. Obiekt schroniska tonął w kwiatach, obsadzony ligustrem, śnieguliczką, dereniem białym i bzem.  Podobne schroniska wybudowano przy innych szlakach prowadzących na Wielką Sowę: „Orzeł”  -  na Przełęczy Sokolej , a nieco wyżej „Marysieńkę”(obecnie „Sowa”). 

schronisko "Orzeł"
wieża na Wielkiej Sowie
Na początku XX wieku  w niewielkiej odległości od „Siedmiu Elektorów” pobudowano z cegły i drewna mały pawilon gastronomiczny z miejscem widokowym na całą panoramę gór. Można z niego było obserwować wieżę na Wielkiej Sowie,  wierzchołki Gór Kamiennych, Wałbrzyskich, a przy sprzyjającej pogodzie także Karkonosze ze Śnieżką. Rzecz oczywista, że stanowiło to dodatkowy magnes przyciągający turystów z różnych stron Dolnego Śląska i całej Rzeszy. W okresie międzywojennym ugruntowała się wysoka pozycja tego miejsca na mapach turystycznych „Sieben Kurfürsten”, bo taką nazwę nosiła wtedy Przełęcz Walimska była wymieniana w niemieckich baedekerach. Niemieccy turyści lubili zatrzymywać się we wszystkich napotkanych po drodze schroniskach dla „odświeżenia i ochłody”, to był rytuał mocno zakorzeniony. Ambicją gospodarzy podyktowaną zresztą zdrową konkurencją było przyciągać wędrowców coraz to innymi atrakcjami. Schronisko „Siedmiu Elektorów” wiodło w tej materii prym.
Kres wszystkiemu położyła wojna, a zwłaszcza całkowita likwidacja ruchu turystycznego w tym rejonie w związku z tajemniczą militarną inwestycją III Rzeszy w Górach Sowich znaną pod kryptonimem „Riese”, czyli „Olbrzym”. Cały ten obszar stanowił teren wojskowy z zakazem poruszania się dla całej ludności i to znacznie wcześniej, zanim rozpoczęto pod koniec 1943 roku drążenie podziemnych sztolni i wznoszenie wojskowych obiektów naziemnych. Ruch turystyczny zamarł w Górach Sowich na wiele lat, bo i po wojnie sytuacja nie przedstawiała się lepiej.
Po roku 1945 restauracja funkcjonowała jeszcze z górą trzy lata. Wobec zahamowania ruchu turystycznego nie tylko z powodu powojennej biedy, ale i zagrożenia, jakim była niezidentyfikowana do końca niemiecka inwestycja, obiekt został zdewastowany i rozebrany, pozostały po nim jedynie fundamenty. W roku 1979 na polance Przełęczy Walimskiej uporządkowano teren parkingowy, a w latach następnych wzniesiono drewniane wiaty z  rzeźbą  Światowida. Kilkanaście lat temu gmina Walim postawiła tam obszerny pawilon gastronomiczny, funkcjonujący z przerwami w zależności od nasilenia ruchu turystycznego.




Przełęcz Walimska jest warta odwiedzenia. Przejazd serpentynami z Walimia do Rościszowa, to jedna z najbardziej malowniczych, choć zarazem niebezpiecznych wycieczek. Zimową porą lepiej jej unikać. Wiosną, latem, jesienią  warto się tu wybrać w celach turystycznych. Polanka na Przełęczy Walimskiej jest w pół drogi pomiędzy Walimiem , a Pieszycami. W sam raz by się tu zatrzymać i nacieszyć przyrodą. A najlepiej stąd właśnie wybrać się na półtoragodzinny spacer na Wielką Sowę, „królową Gór Sowich”, o której napisano już wiele..


Fot. z internetu.
.

środa, 8 lutego 2012


 Nic dwa razy

Odeszła z tego świata, w którym chciała pokazać, jak można żyć w miłości, wzajemnym zrozumieniu, tolerancji. Niestety, poezja to nie jest oręż wobec tych, dla których sensem życia jest gniew, zemsta i nienawiść. Doprawdy, to trudno pojąć, skąd się bierze w kraju katolickim tyle zła. Bo nienawiść, to zło, a najwyższym dobrem według sakramentalnej zasady chrześcijan jest „miłuj bliźniego swego jak siebie samego”. Z przerażeniem czytam o tym, co piszą gazety prawicowe, uznające się za katolickie o zmarłej parę dni temu, naszej znakomitej poetce, zdobywczyni nagrody Nobla, Wisławie Szymborskiej. Nawet teraz kiedy już jest na tamtym świecie, nie pozostawiają na niej suchej nitki, a to dlatego że gdy była młodą napisała parę wierszy sławiących „reżim komunistyczny”. Zostawmy ten temat swojemu biegowi. Znana sentencja głosi, że ci co sieją nienawiść, będą ją zbierać jako żniwo.  
Wisława Szymborska ma za sobą ogromną rzeszę  miłośników jej poezji, zarówno w kraju, jak i za granicą. Była to jedna z przyczyn przyznania Jej nagrody Nobla. A ta nagroda to tytuł do chwały, to świadectwo naszych słusznych aspiracji do liczenia się na świecie. Wisława Szymborska obok Czesława Miłosza, to nasi współcześni koryfeusze na polu literatury, którzy dowodzą mądrości i talentu polskiego narodu.
Nie mam zamiaru rozpisywać się o twórczości Wisławy Szymborskiej, o tym jaką była skromną i dobroduszną istotą. Piszą o tym wszystkie ważne gazety, słyszymy w radiu i telewizji.  Poprzez obraz medialny będziemy świadkami Jej uroczystości pogrzebowych.Będą one godne wielkości Jej sławy i talentu. A ja przytoczę tylko trzy fragmenty wierszy, które są moją odpowiedzią na pytanie, dlaczego lubię i cenię poezję Wisławy Szymborskiej:


„Ziemio ojczysta, ziemio jasna,
nie będę powalonym  drzewem.
Codziennie mocniej w ciebie wrastam
radością, smutkiem, dumą, gniewem.
Nie będę jak zerwana nić,
odrzucam pusto brzmiące słowa.
Można nie kochać cię  -  i żyć,
ale nie można owocować…”


„By na twej twarzy spokój był
i dobroć, i rozumny uśmiech,
naród mój nie żałuje sił,
walczy i tworzy, i nie uśnie …”

"Nic dwa raz się nie zdarza
i nie zdarzy. Z tej przyczyny
zrodziliśmy się bez wprawy
i pomrzemy bez rutyny.

Choćbyśmy uczniami byli
najtępszymi w szkole świata
nie będziemy repetować
żadnej zimy ani lata.

Żaden dzień się nie powtórzy,
nie ma dwóch tych samych nocy,
dwóch tych samych pocałunków,
dwóch jednakich spojrzeń w oczy.



Wczoraj, kiedy twoje imię
ktoś wymówił przy mnie głośno,
tak mi było, jakby róża
przez otwarte wpadła okno.

Dziś, kiedy jesteśmy razem,
odwróciłam twarz ku ścianie.
Róża ? Jak wygląda róża?
Czy to kwiat ? A może kamień ?

Czemu ty się, zła godzino,
z niepotrzebnym mieszasz lękiem ?
Jesteś - a więc musisz minąć.
Miniesz - a więc to jest piękne.

Uśmiechnięci, wpółobjęci
spróbujemy szukać zgody,
choć różnimy się od siebie
jak dwie krople czystej wody."

Fot. Violetta Torbacka., dwa ostatnie Stasysa Eidrigeviciusa.

wtorek, 7 lutego 2012


Zagubione miasteczko


  Nie, to nie będzie o Miedziance, której tragiczne losy wzbudziły nasze zdumienie, z chwilą  wydobycia ich na światło dzienne przez Filipa Springera, dziennikarza „Polityki”, a następnie autora książki, „Miedzianka. Historia znikania”. Nie będzie o zagładzie miasta, ongiś błyszczącego świetnością, a dziś skazanego na to, że nawet pamięć historyczna o nim zaginęła  Akurat jestem pod wrażeniem książki Normana Daviesa „Zaginione Królestwa”, w której wybitny historyk z niezwykłą wiedzą i talentem odsłania dzieje niektórych potęg terytorialnych i wojskowych.  Z takich czy innych powodów ich rola i znaczenie prysły jak bańka mydlana. Wystarczy przywołać tu obraz Polski Jagiellonów, sięgającej od Morza Bałtyckiego do Morza Czarnego, potęgi która w ciągu dwóch wieków rozleciała się na kawałki i zniknęła z mapy Europy.
Ale co innego są państwa, które kiedyś były wielkie, a potem wskutek różnych splotów wydarzeń straciły swe znaczenie, a co innego losy miast, narażonych zdecydowanie bardziej na utratę swej wielkości, choćby z powodu zniszczeń wojennych.
Moja opowieść dotyczy miejscowości znacznie mniejszego kalibru, ale jej losy historyczne są bardzo symptomatyczne dla wielu innych miasteczek na Dolnym Śląsku .

 Po niemiecku nazywa się Schömberg, dawniej miasto, dziś wieś nad rzeką Żadrną, pomiędzy Górami Kruczymi od zachodu i Zaworami od wschodu. Jest największą wsią w Kotlinie Kamiennogórskiej, ale od innych wsi różni ją to, że w jej centrum znajduje się pochyły ryneczek z miejską zabudową i królującym nad miasto-wsią monumentalnym kościołem parafialnym. Do 1988 roku z pracy na roli utrzymywało się tu tylko 1% ludności zawodowo czynnej. A cała reszta, czyli 99% , to ludzie zatrudnienie w przemyśle, rzemiośle, handlu i usługach, a więc w dziedzinach wybitnie miejskich.
Jak na wieś wygląda całkiem nieźle. Jest szkoła, przedszkole, przychodnia zdrowia, poczta, dom kultury, biblioteka, kawiarnia, a także dom zakonny Elżbietanek. Są też liczne zabytki, o których za chwilę. Kiedyś funkcjonowała linia kolejowa z Kamiennej Góry do Okrzeszyna, gdzie znajduje się przejście graniczne z Czechami. Do czeskiego Adrspachu jest tu blisko i  przez Wójtowo (Przełęcz Chełmska) i przez Łączną pod Mieroszowem. Jest blisko też do siedziby gminy  -   Lubawki.
No i zrobiło się ciepło, najwyższa pora by zdradzić nazwę tej miejscowości. Oczywiście, jest to - Chełmsko Śląskie, miejscowość której nie można pominąć w kalendarzu wycieczek weekendowych nadchodzącego lata. 

To rzecz dość osobliwa, ale w tym momencie uzmysłowiłem sobie, że gdy znalazłem się tam dawno, dawno temu, to maleńkie miasteczko, bo tak wtedy myślałem o Chełmsku Śląskim, wywarło na mnie ponure wrażenie. Wydało mi się wówczas, że życie stanęło tu w miejscu. Ze wszystkich stron, gdzie się człowiek nie odwrócił wyzierała bieda, brud, zaniedbanie. Lata mijały, a tu nikt nie ruszył palcem by odnowić sypiące się tynki, naprawić zniszczone chodniki i drogi, posprzątać ryneczek, wydzielić rabaty, posadzić trawniki i kwiaty. Ale to wrażenie umierającego miasta całkiem umknęło uwadze, gdy znalazłem się na bocznej ulicy prowadzącej z rynku i nagle moim oczom ukazał się widok tego właśnie, co mnie tu przywiodło, atrakcji, która z Chełmska Śląskiego czyni unikalne miejsce, konieczne do odwiedzenia. To słynny w całej Polsce zespół drewnianych budynków tkaczy śląskich zwany „Dwunastu Apostołów”.


Prawdziwe cudo zabytkowej architektury pochodzi z 1707 roku. Była to swoista manufaktura przeznaczona do produkcji płótna. Zwarty ciąg jednakowych budynków z podcieniami o charakterystycznej architekturze spełniał jednocześnie funkcję mieszkalną  i produkcyjną.  To że ten skansen budownictwa użytkowego zachował się do naszych czasów stanowi wartość samą w sobie.. Jest to zarazem materialne źródło wiedzy historycznej o mieście.
Najciekawszym jest to, że Chełmsko Śląskie jako miasto istniało już w 1289 roku, bo z tego roku pochodzi dokument króla Wacława II Luksemburskiego o przekazaniu Chełmska Śląskiego księciu świdnickiemu Bolkowi I Surowemu. Szczęśliwym trafem  dobra te stały się  wkrótce, bo w roku 1343 własnością  opactwa krzeszowskich cystersów i w tej strukturze przetrwały aż do ich kasacji w 1810 roku. Pod rządami  znakomitych gospodarzy, cystersów, Chełmsko rozwijało się szybko, aż do wojen husyckich w 1426 roku, kiedy to  miasto pozbawione obwarowań stało się łatwym łupem husytów, którzy je doszczętnie ograbili i spustoszyli. Dopiero w XVI wieku popierana przez cystersów uprawa lnu i rozwój sukiennictwa i płóciennictwa uczyniły z Chełmska Śląskiego liczący się na Śląsku ośrodek rzemiosła i handlu. Kolejny kryzys miał miejsce w okresie wojny trzydziestoletniej, w związku z napływem protestantów. W 1620 roku zastrzelili oni opata krzeszowskiego M. Clavego, co spowodowało w ramach represji pozbawienie Chełmska praw miejskich. Doszedł do tego pożar, który strawił połowę miasta.
Ale w II połowie XVII wieku miasto Chełmsko odzyskało statut miejski, a dzięki rozwojowi tkactwa chałupniczego, powróciło do dawnej świetności. To właśnie wtedy wzniesiono okazałe kamienice mieszczańskie z podcieniami w rynku, a cystersi w 1707 roku zbudowali oryginalny zespół  drewnianych domków tkaczy, zwany „Dwunastu Apostołami”. W 1763 roku  powstał u wjazdu ze strony Olszyn drugi zespół drewniano-murowanych domów, zwany „Siedmiu Braćmi”. Zasiedlili go bawarscy tkacze adamaszku.. Niestety, z tego zespołu do naszych czasów zachował się tylko jeden dom z wybudowaną obok kolumienką Św. Anny.
I połowa wieku XVIII,  to najlepszy okres w rozwoju miasta. Liczyło ono 285 tkaczy, 273 domy, w tym 11 budynków publicznych, m. in. kościół, plebanię, szkołę, szpital-przytułek, magiel, młyn wodny, cegielnię i kilka karczm. Miasto miało targ płótna, , zbożowy, bydlęcy i 3 jarmarki. Ciekawostką jest to, że w 63 domach warzono piwo.
Regres nastąpił po wojnach śląskich w związku z upadkiem tkactwa chałupniczego. Odbiło się to na zarobkach tkaczy i doprowadziło do wrzenia. Bunt tkaczy w Chełmsku rozprzestrzenił się na całe Podsudecie (Kamienna Góra, Lubawka, a nawet Bolków). Późniejsze represje i aresztowania spowodowały bankructwa i masowe ucieczki tkaczy za granicę. W 1810 roku miała miejsce sekularyzacja dóbr klasztornych w Krzeszowie. Chełmsko straciło swych mecenasów z zakonu cysterskiego i zupełnie podupadło. Doszły do tego kolejne pożary i zamieszki na tle głodowym.
Dopiero na przełomie XIX i XX wieku miasteczko odżyło, stało się popularnym letniskiem,  cieszyło się opinią malowniczego „barokowego cacka”. Największa atrakcja miejska,  „Dwunastu Apostołów” przyciągała turystów. Otwarto w niej muzeum tkactwa, przeniesione później w 1932 roku do Kamiennej Góry. Pojawiło się kilka restauracji i hotelików. Powszechnym uznaniem cieszył się miejscowy specjał: wędzone kiełbaski, polecany w drukowanych przewodnikach. Warto zwrócić uwagę na piękne położenie krajobrazowe Chełmska Śląskiego w rozległej kotlinie górskiej, pomiędzy Kamienną Górą i Krzeszowem, a czeskim Adrspachem.

 W 1945 roku z nieznanych bliżej powodów Chełmsko Śląskie utraciło prawa miejskie Czas PRL-u, to czas zastoju, degradacji i postępującej dewastacji dawnego „barokowego cacka”. Władze gminne Lubawki miały dość własnych problemów, by zadbać o restaurację  i odpowiednią promocję turystyczną  wsi gromadzkiej. Od pewnego czasu Chełmsko Śląskie powraca do dawnej świetności, jego przyszłość zależy nie tylko od samoistnego ruchu mieszkańców, ale potrzebne jest wsparcie z zewnątrz, m. in. przywrócenie ponowne statusu miejskiego.
Czy tak być powinno, czy są wystarczające racje do ratowania Chełmska Śląskiego, dawnego miasteczka o tak bogatej przeszłości, sięgającego czasów Piastów Śląskich?  Zachęcam, przyjeżdżajcie tu, by się o tym osobiście przekonać.

Fot. z internetu.